Polityka prorodzinna się nie sprawdza. Mamy najmniej urodzeń od 11 lat. Śmieciówki, umowy na czas określony, brak tanich mieszkań na wynajem i zmiana obyczajów powodują, że przychodzi na świat za mało dzieci.
Depresja demograficzna trwa w najlepsze / Dziennik Gazeta Prawna

W pierwszym półroczu urodziło się około 180 tys. dzieci – wynika ze wstępnych szacunków GUS. To o 3 tys. mniej niż w tym samym okresie ubiegłego roku i najmniej od 2004 r. Czyli od 11 lat. Ostateczne dane mogą być jeszcze gorsze, ponieważ te wstępne zazwyczaj GUS zawyża o 2–3 tys. – wskazują na to statystyki z lat poprzednich.

Spadkowi urodzeń nie zapobiegło ani wprowadzenie rocznego urlopu rodzicielskiego i karty dużej rodziny, ani zwiększenie liczby żłobków. – Wprawdzie wprowadzenie w 2013 r. rocznego urlopu rodzicielskiego jest dobrze oceniane, ale to za mało, aby skłonić do prokreacji – komentuje prof. Ewa Leś z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zdaniem barierą w podejmowaniu takich decyzji jest między innymi słabość instytucji do opieki nad dzieckiem.

Według danych GUS w ubiegłym roku liczba żłobków zwiększyła się o 493 do 1605, a klubów dziecięcych o 110 – do 348. Jednak miejsc w tych placówkach było zaledwie 72,2 tys., czyli o niemal 24 tys. mniej niż przed 25 laty. Dla porównania, dzieci w wieku 1–3 lata było w ubiegłym roku prawie 1,2 mln.

Rezultat tego jest taki, że kobiety decydujące się na dziecko wydłużają okres opieki nad nim. A później mają problemy na rynku pracy. W maju w pośredniakach zarejestrowanych było 216,9 tys. bezrobotnych kobiet, które miały problemy ze znalezieniem zatrudnienia po zakończeniu opieki. – Możemy się spodziewać, że w przyszłości ten trend zostanie zachowany – przewiduje prof. Irena Kotowska z SGH. Powodem jest to, że coraz mniej będzie kobiet w wieku 25–34, czyli w wieku, w którym najczęściej podejmowane są decyzje o prokreacji.

Urodzi się co najwyżej demograficzna katastrofa

Z miesiąca na miesiąc poprawia się w tym roku sytuacja na rynku pracy. Jednak młodzi ludzie zatrudniani są najczęściej albo na tak zwanych śmieciówkach, albo na umowach na czas określony. Na umowach-zleceniach albo umowach o dzieło pracuje ok. 1,4 mln Polaków. Na terminowych ok. 3,7 mln.
Elastyczny rynek daje pracę, ale nie buduje poczucia stabilizacji. Tania praca sprzyja biznesowi, ale nie decyzjom statystycznego Polaka o posiadaniu potomstwa.
Wydatki związane z wychowaniem dzieci ponosi się nie przez kilka miesięcy, ale przez lata. Perspektywa założenia rodziny jest znacznie dłuższa niż czas, na który podpisana jest umowa o pracę.
Do tego dochodzi kwestia zarobków, które są często mniej niż skromne. Aż 13 proc. ogółu zatrudnionych w gospodarce otrzymywało w 2013 r. wynagrodzenie nieprzekraczające minimalnej pensji.
– Brakuje też mieszkań dla młodych rodzin – zwraca uwagę prof. Ewa Leś z Uniwersytetu Warszawskiego. To według niej efekt zapaści budownictwa spółdzielczego, lokatorskiego i komunalnego.
Do tego wszystkiego zmieniły się obyczaje Polaków. – Mniej więcej od 2002 r. skłonność do posiadania potomstwa zaczęła się obniżać w zachodniej części kraju. We wschodnich była relatywnie wysoka – komentuje dr hab. Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego. Obecnie ludność z Polski wschodniej zaadaptowała z pewnym opóźnieniem wzorzec zachowań prokreacyjnych z zachodniej części kraju. Również tam rodzi się mało dzieci.
Według dostępnych danych w 2013 r. współczynnik dzietności kobiet wyniósł zaledwie 1,26, co oznacza, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15–49 lat) przypadło zaledwie 126 urodzonych dzieci. O korzystnej sytuacji demograficznej można mówić dopiero wtedy, gdy na 100 kobiet w wieku rozrodczym przypada 210–215 urodzonych dzieci (co gwarantuje zastępowalność pokoleń).
GUS twierdzi, że w najbliższej perspektywie nie można się spodziewać znaczących zmian w odniesieniu do trendu demograficznego. Urząd prognozuje, że do 2050 r. liczba ludności Polski może spaść do niespełna 34 mln.