Uprawnienia dla rodziców obciążają pracodawców, choć np. za absencję chorobową ciężarnych mógłby płacić ZUS. Na obecnych rozwiązaniach tracą kobiety - mówi w wywiadzie dla DGP Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, członek rady nadzorczej ZUS.
Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, członek rady nadzorczej ZUS / Dziennik Gazeta Prawna



W Sejmie trwają prace nad projektem rozszerzającym uprawnienia rodzicielskie, w tym m.in. umożliwiającym wykorzystanie 16 tygodni urlopu rodzicielskiego nie bezpośrednio po macierzyńskim, ale później, do ukończenia przez dziecko 6. roku życia. To kolejna już zmiana korzystna dla rodziców. Jak pracodawcy oceniają takie prorodzinne zmiany?
Jeśli chcemy, aby rodziło się więcej dzieci, na pewno konieczne jest stworzenie warunków ułatwiających podjęcie decyzji o posiadaniu potomstwa. Jeśli pracownik zostaje rodzicem, to jednak automatycznie ogranicza swoje obowiązki zawodowe, co nie jest dobrą wiadomością dla zatrudniających. Dlatego musimy zadać sobie podstawowe pytanie: kto powinien ponosić koszty związane z polityką prorodzinną i wzrostem liczby urodzin? Czy ma je pokrywać pracodawca, który zatrudnia kobiety, czy też całe społeczeństwo, dla którego wzrost wskaźnika dzietności ma przecież ogromne znaczenie?
Według zatrudniających to oni ponoszą ten koszt.
Bo to realne obciążanie firm. To pracodawca płaci za pierwsze 33 dni zwolnienia lekarskiego, a przecież zdecydowana większość kobiet w ciąży decyduje się na absencję chorobową. W praktyce często ciążę traktuje się jak chorobę – dziś przyszła matka nie ma żadnego problemu z uzyskaniem zwolnienia od lekarza. Możliwe, że jest to uzasadnione ze względu na odsetek kobiet z ciążami zagrożonymi. Z drugiej strony jednak z absencji częściej korzystają kobiety, które swojej pracy nie lubią i wykonują ją tylko dlatego, że muszą zarobkować. W sumie jednak, bez względu na przyczynę nieobecności, wynagrodzenie za wspomniane 33 dni płaci firma, choć zatrudniona nie świadczy pracy. Poza tym to pracodawca musi znaleźć zastępstwo za kobietę nieobecną w pracy ze względu na ciążę lub opiekę nad nowonarodzonym dzieckiem. Jednocześnie, kiedy matka wraca do firmy, ma prawo do wykorzystania całego należnego jej urlopu wypoczynkowego, więc przez dodatkowy miesiąc pracodawca płaci za jedno stanowisko dwie pensje: dla pracownicy matki na urlopie wypoczynkowym i osoby ją zastępującej. To tylko przykładowe koszty.
Czy to naprawdę ma aż tak duże znaczenie dla firm?
Te duże sobie z tym poradzą, bo dysponują większymi środkami, mają większą swobodę np. w przekazywaniu obowiązków innym osobom. Ale dla małych przedsiębiorców, zatrudniających kilku pracowników, to prawdziwy problem. Podam przykład znajomej, która była już prawie zmuszona do zakończenia działalności, bo sześć jej pracownic w tym samym czasie było w ciąży lub na urlopach macierzyńskich.
Dlaczego mówi pan jednak wyłącznie o pracodawcach zatrudniających kobiety? Przecież mężczyźni stopniowo zyskują takie same uprawnienia do płatnej opieki nad dzieckiem, jakie do tej pory przysługiwały tylko matkom.
Bo to kobiety na obecnym systemie najwięcej tracą. To one zdecydowanie częściej od mężczyzn korzystają z uprawnień z tytułu posiadania dzieci, w tym przede wszystkim urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego. Jeśli kosztami ich absencji – w tym również w okresie ciąży – obciąża się pracodawców, to decydują się oni na zatrudnianie mężczyzn. Przez to kobiety znajdują się w trudniejszej sytuacji na rynku pracy.
W jaki sposób wspomniane koszty polityki prorodzinnej miałoby jednak ponosić społeczeństwo, a nie pojedynczy pracodawcy?
Rozwiązaniem mogłaby być np. zasada, że firma płaci wynagrodzenie za pierwsze 33 dni zwolnienia lekarskiego, ale z wyłączeniem kobiet w ciąży. Przyszłym matkom od pierwszego dnia nieobecności powinien przysługiwać zasiłek chorobowy z ZUS. To o wiele sprawiedliwsze rozwiązanie, niż np. to, które w swoim projekcie nowelizacji ustawy o świadczeniach rodzinnych proponuje rząd. Zakłada on przyznawanie specjalnych, rocznych świadczeń dla rodziców, którzy nie mają prawa do zasiłku macierzyńskiego, bo np. nie pracowali, a więc nie odkładali składek na ubezpieczenie społeczne. Te osoby dostaną świadczenie od państwa, a za nieobecność pracującej kobiety w ciąży musi płacić firma, choć płaci systematycznie na ZUS. Niesprawiedliwa jest też wspomniana regulacja, zgodnie z którą rodzic po zakończeniu urlopu macierzyńskiego lub rodzicielskiego może od razu wykorzystać cały przysługujący mu urlop wypoczynkowy.
Dlaczego?
Jak wskazuje sama nazwa, taka przerwa od wykonywania obowiązków ma zapewnić zatrudnionym odpoczynek po długim okresie wykonywania pracy. A przecież rodzic przez np. rok był nieobecny w firmie, nie wykonywał obowiązków zawodowych, po czym wraca i od razu wykorzystuje miesiąc urlopu wypoczynkowego. Tak długi, jednorazowy odpoczynek należy się raczej pracownikowi, który faktycznie wykonywał obowiązki zawodowe przez długi czas. A z kolei pracodawca – o czym już wspominałem – musi za taki miesiąc urlopu rodzica wypłacić pensję nie tylko rodzicowi, ale także osobie go zastępującej.
Takich zmian nie przewidują żadne prorodzinne projekty nowelizacji przepisów.
I tego pracodawcom brakuje najbardziej w zakresie prorodzinnych rozwiązań – przyznania, że to nie tylko oni muszą ponosić koszty polityki zwiększania dzietności, preferencji dla rodziców itp. Przecież wzrost liczby urodzeń leży w interesie wszystkich obywateli.