Co czwarta uczelnia publiczna zabiega o zwiększenie limitu przyjęć. Dzieje się tak, mimo że mamy niż demograficzny, a liczba kandydatów będzie spadać
Bezpłatne studia są limitowane / Dziennik Gazeta Prawna
Rośnie liczba osób, które podjęły naukę na bezpłatnych studiach. W tym roku akademickim jest ich ponad 4 tys. więcej niż w ubiegłym. Ta tendencja może się utrzymać, bo kolejne uczelnie domagają się zwiększenia limitów przyjęć. Eksperci przestrzegają, że jeśli resort nauki ulegnie ich presji, niedługo na darmowych kierunkach znajdzie się miejsce dla każdego chętnego.
– Oby nie sprowadzało się to do tego, że po zwiększeniu limitu uczelnia stara się go za wszelką cenę zapełnić. To będzie prowadzić do przyjmowania słabych kandydatów. Nie mam nic przeciwko zwiększaniu limitu, o ile zachowana będzie jakość kształcenia – stwierdza prof. Marek Rocki, przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej.
Limitowane miejsca
Uczelnia publiczna, która chce zwiększyć liczbę oferowanych miejsc na studiach stacjonarnych powyżej 2 proc. w stosunku do liczby studentów przyjętych w poprzednim roku akademickim, musi wystąpić o zgodę do ministra nauki. Tak wynika z art. 8 ust. 4 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.). Przepis ten w nowej formule obowiązuje od 1 października 2014 r. DGP sprawdził, ile uczelni w tym roku złożyło wnioski do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) o zwiększenie liczby miejsc. Okazuje się, że jest ich aż 27.
Najwięcej ubiega się państwowych wyższych szkół zawodowych (PWSZ) – 14. – Z wnioskiem wystąpiły również trzy uniwersytety, sześć uczelni politechnicznych, dwie przyrodnicze i jedna ekonomiczna oraz akademia wychowania fizycznego – wylicza Łukasz Szelecki, rzecznik prasowy MNiSW.
Wśród nich są m.in. Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, PWSZ w Wałbrzychu, Politechnika Łódzka. – W tym roku występowaliśmy z wnioskiem do ministra o zwiększenie limitu – potwierdza Małgorzata Jendryczka, rzecznik prasowy Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. – Prośba była argumentowana uruchamianiem nowego kierunku, tj. ekonomii. Jeśli nie otrzymamy zgody, będziemy musieli przesunąć miejsca z innych kierunków. Tego chcemy uniknąć, bo cieszą się one zainteresowaniem – dodaje.
Podobnie swoje decyzje uzasadniają inne uczelnie.
– Jesteśmy przekonani, że oferta edukacyjna politechniki i perspektywy, jakie otwierają się przed naszymi absolwentami na rynku pracy, będą owocowały dużym zainteresowaniem wśród osób, które kończą szkoły ponadgimnazjalne. Oczywiście zdajemy sobie również sprawę z niżu demograficznego, dlatego wystąpiliśmy do resortu o jednocyfrowy procentowo wzrost liczby oferowanych miejsc – tłumaczy Krzysztof Szymański, rzecznik prasowy Politechniki Warszawskiej.
Niektóre szkoły wyższe wnioskują jednak, aż o 20 proc. większy limit. Tak zrobiła m.in. PWSZ w Gorzowie Wielkopolskim czy Koninie. – Uczelnia zabiega o zwiększenie liczby osób przyjętych na studia stacjonarne o 22,08 proc., argumentując to rozszerzeniem kształcenia na kierunkach technicznych. Zgodnie ze Strategią Rozwoju Kraju 2020 oraz rozwojem sektora logistycznego w Polsce należą one do priorytetowych – mówi Wioleta Jankowska, kierownik działu dydaktyki PWSZ w Koninie.
Na razie nie wiadomo, ile szkół wyższych otrzyma zgodę resortu nauki na podwyższenie limitów. MNiSW czas na podjęcie decyzji ma do końca maja br. W ubiegłym roku ministerstwo odmówiło tylko 10 z 37 wnioskujących uczelni. Ale wtedy były inne zasady. Wówczas przy wydawaniu decyzji pod uwagę była brana ogólna liczba studentów, a nie tylko liczba osób przyjmowanych.
– Łatwiej mogliśmy regulować liczbę przyjęć na studia, bo pula (ogół studiujących), z której to się wyliczało, była większa. Teraz uczelnia nie ma takiej swobody – wyjaśnia Małgorzata Jendryczka.
Eksperci apelują o rozsądne wydawanie zgód przez resort nauki.– Zwiększanie liczby miejsc w szkołach wyższych nie służy jakości nauczania. Jeśli uczelnia chce kształcić na pierwszym roku o 20 proc. więcej osób niż w tym roku, musi mieć do tego przygotowaną kadrę i infrastrukturę. Niż demograficzny jest okazją do tego, aby podnieść jakość nauczania. Tak się nie stanie, jeśli liczba osób w salach wykładowych i na ćwiczeniach na bezpłatnych kierunkach wciąż będzie rosnąć – ostrzega prof. Marek Rocki.
Cios w konkurencję
Działania uczelni publicznych z niepokojem obserwują prywatne szkoły wyższe. Boją się, że niedługo zabraknie dla nich kandydatów. I słusznie. – Dotacja dla uczelni publicznej jest jedynie w kilkunastu procentach uzależniona od liczby studentów. Dlatego nie sądzę, że głównym motywem szkoły wyższej, która wnioskuje o zwiększenie limitu przyjęć, są pieniądze. Raczej chodzi o wykruszenie konkurencji – przyznaje prof. Marek Rocki.
– Uczelnie niepubliczne, nawet lepsze od publicznych, zawsze będą dla maturzystów szkołami drugiego wyboru, bo za naukę na nich trzeba zapłacić – wskazuje z kolei prof. Jerzy Malec, rektor Krakowskiej Akademii im. Frycza Modrzewskiego.
Dodaje, że mechanizm 2 proc. był stworzony właśnie po to, aby zmniejszać liczbę miejsc na bezpłatnych studiach oferowanych przez uczelnie publiczne. – Jeśli tak nie zadziała, okaże się zapisem martwym. Nie może być tak, że konsekwencje niżu demograficznego poniosą tylko uczelnie niepubliczne. Już obecnie są one w poważnych tarapatach – mówi prof. Jerzy Malec.
Tylko od ubiegłego roku akademickiego naukę na nich podjęło prawie 10 tys. osób mniej.
Przedstawiciele tych szkół są zaniepokojeni tym, że w 2014 r. na 21 PWSZ, które wystąpiły o większy limit osób na studiach, tylko czterem resort odmówił zgody.
– Parasol ochronny rządu nie powinien działać w ten sposób, aby za wszelką cenę chronić często słabe państwowe uczelnie zawodowe – zaznacza prof. Jerzy Malec.