Wbrew woli pracodawców nie będzie badania legalności sporu ani samego referendum strajkowego. Za to związkowcy użyją firmowej poczty służbowej i wystąpią z żądaniami wobec spółki matki. Takie zmiany zakłada najnowszy projekt ustawy o sporach zbiorowych

Kolejna już propozycja nowej regulacji sporów zbiorowych, przedstawiona przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, mocno się różni od poprzedniej, z lipca 2022 r. „Ze względu na wprowadzenie istotnych zmian projekt ustawy ponownie skierowano do uzgodnień, konsultacji publicznych i opiniowania” - wyjaśnia Marlena Maląg, minister rodziny, w piśmie do partnerów społecznych.
Nowe regulacje są zdecydowanie prozwiązkowe, a to nie podoba się pracodawcom. Niektórzy zarzucają nawet, że to już element kampanii wyborczej (patrz: opinia).
- Większość zmian jest ustępstwem na rzecz związków zawodowych, natomiast postulaty organizacji pracodawców zgłaszane na wcześniejszych etapach zostały w znacznej mierze pominięte - mówi Szymon Witkowski, radca prawny, ekspert Departamentu Prawa i Legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Jego zdaniem projektowane przepisy są bardzo nieprecyzyjne i nieprzemyślane. - O ile sama intencja wprowadzenia niektórych zmian jest zrozumiała, to konkretne propozycje są bardzo źle przygotowane i niebezpieczne dla pracodawców - stwierdza.

Kontrowersyjny firmowy e-mail

Projekt nakłada na pracodawcę obowiązek udostępnienia związkowcom listy służbowych e-maili pracowników. Na potrzebę wprowadzenia tego rodzaju rozwiązań związki zawodowe wskazywały już od pewnego czasu, m.in. w Radzie Dialogu Społecznego. Kwestia takiego dostępu obecnie budzi bowiem wątpliwości m.in. co do zgodności z RODO. Według projektu przekazanie związkom służbowych e-maili miałoby jednak nastąpić jedynie w dwóch przypadkach - w celu poinformowania zatrudnionych o planowanym strajku ostrzegawczym oraz na potrzeby przeprowadzenia głosowania w sprawie ogłoszenia strajku.
- Niestety, to nie jest dobre rozwiązanie. Efekt będzie taki, że pracodawcy będą uznawać, że służbowe e-maile, a contrario, nie mogą służyć do innych celów działalności związkowej. Tymczasem ich wykorzystywanie jest niezbędne m.in. do tego, by należycie informować wszystkich pracowników o prowadzonych negocjacjach i wynikach rozmów z pracodawcą. A pamiętajmy, że jest to obowiązek związku zawodowego, który w sporze zbiorowym reprezentuje przecież ogół załogi - zauważa Barbara Surdykowska z biura eksperckiego NSZZ „Solidarność” (zastrzega, że to komentarz wstępny, a nowy projekt wymaga jeszcze pogłębionych analiz). Podkreśla przy tym, że stare metody kontaktu, takie jak np. wywieszenie informacji na tablicy ogłoszeń w siedzibie firmy, są już nieadekwatne do obecnych realiów organizacji pracy, w których m.in. mamy wielu pracowników mobilnych oraz pracujących zdalnie.
Proponowane rozwiązanie negatywnie ocenia również Jacek Męcina, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan. Jego zdaniem kwestia wykorzystania poczty służbowej powinna być raczej przedmiotem wewnętrznego porozumienia związków zawodowych z pracodawcą, m.in. ze względu na kwestie ochrony danych i cyberbezpieczeństwa.

Bardzo krótkie terminy

Na przekazanie listy służbowych e-maili pracowników zatrudniający będzie mieć tylko trzy dni. Ale to niejedyny tak krótki termin ustalony w tym projekcie dla pracodawcy. Również tylko trzy dni będzie mieć na udzielenie związkowi, który wdał się w spór, informacji o innych działających u niego organizacjach związkowych (w celu powiadomienia ich o sporze i ewentualnego przystąpienia do rokowań). Wreszcie tyle samo, czyli trzy dni, będzie mieć na powiadomienie o liczbie osób wykonujących pracę zarobkową w zakładzie pracy (informacja ta jest niezbędna do ustalenia kworum przy głosowaniu w sprawie strajku - aby było ważne, musi w nim wziąć udział połowa załogi). Związkowcy chwalą tę zmianę, bo krótkie terminy dla pracodawców mogą usprawnić powadzenie sporu i nie pozwolą na jego przedłużanie.
- Tak krótkie terminy to jednak stanowcza przesada - uważa Jacek Męcina. Ironizuje, że wynika stąd, jakoby pracodawca miał się nie zajmować niczym innym, tylko sporem zbiorowym. Jego zdaniem, patrząc na całość projektu, rzuca się w oczy dekompozycja uprawnień i obowiązków jednej i drugiej strony sporu.

Spółka matka musi przystąpić

Istotną nowością jest też możliwość wdania się w spór z podmiotem dominującym w grupie kapitałowej. Projekt wskazuje bowiem, że za pracodawcę uważa się także pracodawcę dominującego, a tego ostatniego definiuje jako tego, który „bezpośrednio lub pośrednio wywiera dominujący wpływ na funkcjonowanie innego pracodawcy lub przedsiębiorcy, w szczególności z tytułu własności, posiadanych udziałów lub akcji albo na mocy przepisów prawa lub umów ustanawiających powiązania organizacyjne między pracodawcami lub przedsiębiorcami”.
Jak wskazuje Paweł Śmigielski, dyrektor wydziału prawno-interwencyjnego Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, wprowadzenie tej definicji to realizacja jednego z postulatów związkowych, choć niepełna.
- Dzięki tej zmianie spór zbiorowy będzie mógł być prowadzony wobec pracodawcy, który realnie kształtuje warunki zatrudnienia pracowników w danym zakładzie pracy, w szczególności warunki wynagradzania - uważa. Jak wyjaśnia, obecnie zdarzają się sytuacje, gdy związek zawodowy ma utrudnione warunki działania, bo pracodawca w trakcie negocjacji płacowych wskazuje, że kwestie związane z podwyżką wynagrodzeń są poza jego kompetencjami i wymagają zgody osoby decyzyjnej ze spółki dominującej, czyli spółki matki. Podkreśla jednak, że w tym obszarze postulowali wprowadzenie definicji pracodawcy rzeczywistego, a nie dominującego. - Wydaje się bowiem, że pojęcie pracodawcy rzeczywistego jest szersze niż definicja pracodawcy dominującego zawarta w projekcie ustawy. Powstaje pytanie, czy pracodawcą dominującym będą też organy władzy publicznej, np. czy będzie można prowadzić spór z ministrem, który kształtuje wynagrodzenia nauczycieli? - zastanawia się Paweł Śmigielski.
Zdaniem Szymona Witkowskiego przepis ten może dotyczyć podmiotów zarówno publicznych, jak i prywatnych, a w konsekwencji może spowodować bardzo duże trudności dla wielu firm. - Co więcej, nie jest sprecyzowane, kto ma decydować o tym, kto jest pracodawcą dominującym. Przepisy są w tym zakresie niejasne. Prawdopodobnie będzie to więc decyzja związków zawodowych. W konsekwencji do sporu zbiorowego mogą zostać wciągnięte różne podmioty tylko dlatego, że mają akcje bądź udziały w spółce będącej stroną sporu zbiorowego - zauważa ekspert ZPP.
Również Jacek Męcina uważa, że będą kontrowersje na gruncie tego, kogo będzie można uznać za pracodawcę dominującego. - Będą wątpliwości np. co do tego, czy kontrola ze strony takiego podmiotu jest pełna, czy niepełna, i kiedy faktycznie wpływa on na warunki wynagradzania - wskazuje.
Szymon Witkowski zwraca uwagę także na to, że z treści przepisów nie wynika, jaka będzie rola pracodawcy dominującego w sporze zbiorowym. - Czy będzie miał on taką samą, czy odmienną rolę niż pracodawca sensu stricto i czy np. u pracodawcy dominującego należy przeprowadzać referendum strajkowe? Czy wszystkie przepisy dotyczące pracodawcy należy analogicznie stosować dla pracodawcy dominującego? Jeśli taka jest intencja ustawodawcy, to spowoduje to bardzo duże trudności - twierdzi Szymon Witkowski.
Dodaje ponadto, że samo pojęcie pracodawcy dominującego jest niespójne z polskim systemem prawnym.

opinia

Rząd proponuje bat na samego siebie, czyli jesteśmy już w kampanii wyborczej
dr Marcin Wojewódka radca prawny, Wojewódka i Wspólnicy sp.k., doradca Zarządu Pracodawców RP / nieznane
Lektura tego projektu siłą rzeczy budzi konstatację, że jesteśmy już w kampanii wyborczej. Zmiany w zakresie rozwiązywania sporów zbiorowych w stosunku do dotychczas obowiązujących rozwiązań idą w sumie w jedną stronę. Planowane jest zwiększenie uprawnień związków zawodowych, a konsekwencją będzie większa liczba sporów zbiorowych. Ten projekt to wyborczy ukłon obecnego rządu, który w niektórych obszarach pozostawał szczególnie głuchy na postulaty zgłaszane przez pracodawców. Takie koncepcje jak wielozakładowy spór zbiorowy, dwa rodzaje pracodawców, brak możliwości sądowej kontroli legalności wszczynania sporów, a także przepisy znacząco ułatwiające i zachęcające do strajków ostrzegawczych mogą się niektórym odbić czkawką. Jeśli powyższe zestawimy z tym, że związki zawodowe w dużej mierze działają w Polsce głównie u pracodawców z państwowym właścicielem, to wygląda na to, że rząd właśnie zaproponował zaplecenie bata na samego siebie. A i prawdopodobnie na następców. Ten projekt to niestety egzemplifikacja wpływu polityki na prawo. ©℗

Błędy utrwalone

Zdaniem Jacka Męciny jednym z największych mankamentów obecnego projektu jest też pozostawienie maksymalnie szerokiego ujęcia przedmiotu sporu zbiorowego.
- Proponowana definicja sporu zbiorowego sprowadza się do tego, że wejść w spór będzie można w zasadzie z każdym żądaniem. W efekcie będzie jeszcze więcej kwestii spornych co do tego przedmiotu - uważa Jacek Męcina. Krytycznie ocenia on również to, że projekt nie przewiduje prewencyjnej kontroli legalności sporu zbiorowego. Jego zdaniem błędem jest także to, że z projektu wypadło badanie zgodności z prawem samego głosowania w sprawie strajku.
Mimo prozwiązkowego charakteru strona pracownicza również nie jest w pełni usatysfakcjonowana proponowanymi przepisami.
- W dalszym ciągu prawa do strajku są pozbawione osoby zatrudnione w organach władzy państwowej. A zgodnie ze stanowiskiem Międzynarodowej Organizacji Pracy w sytuacji, gdy nie mamy prawa do strajku w administracji publicznej, to muszą być wprowadzone alternatywne mechanizmy, np. pewna forma obowiązkowego arbitrażu. Niestety rząd ucieka od odpowiedzi na pytanie, czy to, co proponuje, jest zgodne z międzynarodowymi standardami - wskazuje Barbara Surdykowska. ©℗
Co zmieniono, a co zostaje / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
Etap legislacyjny
Konsultacje publiczne projektu ustawy