W walce z medycznymi fake newsami nie ma prostych rozwiązań, bo w dyskusji dotykamy kwestii konstytucyjnej wolności słowa i wolności prowadzenia badań naukowych – podkreślają eksperci.

Kilka dni temu media obiegła informacja o internetowej zrzutce na pozew, który Polskie Towarzystwo Mediów Medycznych chce wytoczyć jednej z dziennikarek. Chodzi o film opublikowany w internecie, w którym mówi ona na temat leczenia depresji. W sieci rozpętała się burza - cel zbiórki został w kilka dni osiągnięty w ponad 100 proc. Karolina Podsiadły-Gęsikowska, adwokat z Kancelarii Adwokacko-Radcowskiej Podsiadły-Gęsikowska, Powierża sp.p., wskazuje, że dezaprobatę dla filmu wyrażali w większości lekarze. - Już sam fakt, że środowisko tak bardzo się zjednoczyło, świadczy o tym, że to, co zostało tam powiedziane, jest szkodliwe - dodaje.
Mniej więcej w tym samym czasie przez media przetaczała się dyskusja na temat tego, kto może posługiwać się tytułem doktora nauk medycznych i terminem „leczenie” - w kontekście doktora nauk medycznych niebędącego lekarzem, który proponuje „leczenie holistyczne chorób przewlekłych, autyzmu czy zaburzeń rozwoju”.

Cienka granica

W tego typu przypadkach mianownik jest wspólny - szerzenie treści (zarówno przez przedstawicieli środowiska medycznego, czyli i lekarzy, i osoby reprezentujące inne zawody medyczne, jak i osoby zupełnie z nim niezwiązane), które przez ekspertów z danych dziedzin są uważane za niezgodne z wiedzą medyczną. Od kiedy w trakcie pandemii problem się uwidocznił, a społeczeństwo się spolaryzowało, pojawiają się głosy o konieczności prawnej walki z medycznymi fake newsami. Jednak - jak podkreślają nasi eksperci - nie da się tego zrobić w prosty sposób.
- Nauka (w tym również medycyna) rozwija się dzięki przekraczaniu barier i mówieniu czasem rzeczy, które są niezgodne z naszymi obecnymi poglądami - podkreśla prof. Radosław Tymiński, radca prawny i autor strony Prawalekarza.pl. Wskazuje na konstytucyjną wolność głoszenia poglądów i prowadzenia badań naukowych. - W moim przekonaniu w obecnych uwarunkowaniach konstytucyjnych nie można ludziom narzucić tego, by myśleli i interpretowali badania naukowe w określony sposób. Od razu bowiem pojawia się pytanie o podstawę prawną takiego podejścia. A próby sztucznego blokowania mogą ograniczać rozwój wiedzy - podkreśla ekspert.
Wtóruje mu Bartosz Fiałek z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. - Nauka potrzebuje osób, które z pewnymi zagadnieniami się nie zgadzają i polemizują. Natomiast istnieje bardzo cienka granica pomiędzy polemizowaniem a podważaniem i zmienianiem pewnych dogmatów. Innymi słowy - trudno generalnie stwierdzić, gdzie jest granica jeszcze bezpiecznej polemiki z nauką, za którą staje się to niebezpieczne. A z taka sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku pewnych wypowiedzi o depresji i stosowaniu leków przeciwdepresyjnych. Generalnie trzeba bardzo ostrożnie przekazywać wiedzę medyczną, żeby nie zaszkodzić - przekonuje.

Etyka lekarza

Jak podkreślają nasi rozmówcy, najwięcej możliwości prawnych istnieje w przypadku lekarzy - chodzi m.in. o odpowiedzialność zawodową. Tyle że w takiej sytuacji musi dojść do relacji pacjent-lekarz, czyli odbycia wizyty, na której konkretny medyk wyda konkretnej osobie zalecenia. - Natomiast jeśli przyjmie to formę np. prelekcji o wyższości witaminy C nad chemioterapią w onkologii czy też wpisu w mediach społecznościowych, to trudno będzie pociągnąć taką osobę do odpowiedzialności, bo to po prostu czyjś pogląd - wskazuje prof. Tymiński.
Również dość łatwo radzić sobie z osobami, które podszywają się pod lekarzy, sugerując, że mają kompetencje do leczenia, mają np. doktorat z nauk medycznych. Tu przepisy wprost przewidują odpowiedzialność karną.
W pozostałych przypadkach prawnie niewiele da się zrobić - samorząd lekarski prowadzi sprawy wyłącznie w odniesieniu do lekarzy, z kolei rzecznik praw pacjenta nie podejmuje działań w stosunku do podmiotów niebędących podmiotami leczniczymi. Innych organów, które mogłyby oceniać, co szkodzi, a co nie, nie ma.
Mecenas Gęsikowska-Podsiadły podkreśla, że trwają prace nad tym, by rozpowszechnianie fake newsów było sankcjonowane w prawie karnym. Przypomina, że w dobie pandemii (choć w odniesieniu bardziej do osób kwestionujących obostrzenia epidemiczne) miał zastosowanie art. 165 kodeksu karnego (patrz: infografika). - Jest to dość pojemny przepis, na którego tle zapadło kilka wyroków przeciwko osobom, które podważały np. stan zagrożenia epidemicznego - wskazuje. Dlatego, jej zdaniem, w przypadku fake newsów zastosowanie mógłby mieć ust. 5 tego artykułu, który mówi o innych zagrożeniach. - Być może w tym miejscu istnieje furtka do tego, by osoby je szerzące (oczywiście po spełnieniu innych przesłanek wymienionych w tym artykule) pociągać do odpowiedzialności - podkreśla.
Czy do walki z tym zjawiskiem można wykorzystać przepisy postępowania cywilnego o naruszenie dóbr osobistych? Takie pomysły się pojawiają. To rozwiązanie było stosowane np. w procesach w sprawie smogu i jego wpływu na zdrowie. Tam jako jedno z dóbr prawnie chronionych wskazywano właśnie prawo do zdrowia. Profesor Tymiński jest jednak sceptyczny. - Problem polega na tym, że to nie osoba szerząca takie poglądy narusza prawo do zdrowia, a odbiorca, który samodzielnie się do nich zastosował. Moim zdaniem wolność człowieka polega również na tym, że może robić rzeczy uznane przez wielu za niemądre - ocenia ekspert.

Nagłaśniać a nie karać

Zdaniem naszych rozmówców od karania osób głoszących wątpliwe treści lepsze jest konfrontowanie ich z wiedzą ekspertów. Jak wskazuje mec. Podsiadły-Gęsikowska, w przypadku wspomnianego filmu o depresji wygranie procesu - karnego czy cywilnego - nie jest wyłącznym celem Polskiego Towarzystwa Mediów Medycznych. - Samo nagłośnienie tego faktu i uzmysłowienie ludziom, że trzeba słuchać specjalistów, a nawet usunięcie pod presją społeczną nagrania, jest już sukcesem - podkreśla.
Radca prawny Jolanta Budzowska, reprezentująca poszkodowanych pacjentów w sprawach o błędy medyczne, uważa, że jako pacjenci sami musimy dbać o swoją świadomość i weryfikować informacje medyczne, które do nas docierają. - I na pewno nie traktować wypowiedzi influencerów jak prawdy objawionej, tylko jak pogląd, który wymaga co najmniej sprawdzenia - przekonuje. W jej ocenie najlepszym rozwiązaniem jest czerpanie informacji od osób, które mają stosowną wiedzę i wykształcenie. - Z tym jednak zastrzeżeniem, że i tutaj musimy zachować zasadę ograniczonego zaufania. Zdarza się bowiem, że również lekarze nie nadążają za aktualną wiedzą medyczną. Warto więc weryfikować, czy np. wskazane sposoby leczenia są jedynymi dostępnymi - argumentuje. A uzyskanie nieprawdziwej bądź niepełnej informacji od lekarza narusza prawa pacjenta. ©℗
ikona lupy />
Walka z medycznymi szarlatanami / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe