Do ok. 7,2 tys. zł wzrośnie wynagrodzenie minimalne profesora, od którego wyliczane są pensje m.in. pozostałych nauczycieli akademickich. Zdaniem ekspertów taka podwyżka jest zbyt niska, aby mogła powstrzymać masowy odpływ naukowców z uczelni.

Ministerstwo Edukacji i Nauki ma już gotowy projekt nowelizacji rozporządzenia w sprawie wysokości minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej. Obecnie wynosi ono 6410 zł i ma wzrosnąć o ok. 12,5 proc. – tak zapowiedział przedstawiciel resortu podczas wczorajszego posiedzenia sejmowej komisji edukacji, nauki i młodzieży, które dotyczyło sytuacji finansowej uczelni.
Oznacza to, że wynagrodzenie minimalne profesora wyniesie 7210 zł i będzie mniej więcej dwukrotnością płacy minimalnej (która osiągnie 3,6 tys. zł brutto od 1 lipca 2023 r.). Nie tego jednak oczekiwali związkowcy. Domagają się powrotu do zasady, że minimalne wynagrodzenie profesora jest trzykrotnością płacy minimalnej. Chcą, aby wzrosło do 10,8 tys. zł. Na to jednak resort nauki nie może się zgodzić, bo od tej stawki zależą nie tylko pensje pracowników w publicznych szkołach wyższych, lecz także inne płace. Zgodnie z przepisami miesięczne wynagrodzenie zasadnicze dla nauczyciela akademickiego nie może być niższe niż 50 proc. minimalnego wynagrodzenia profesora, z tym że dla profesora uczelni wynosi nie mniej niż 83 proc., a dla adiunkta – nie mniej niż 73 proc. – Na podstawie minimalnego wynagrodzenia profesora wyliczane są też np. płace członków rad uczelni, recenzentów w postępowaniach w spawie nadania stopni i tytułów naukowych, jak również stypendia doktoranckie – wyjaśniał Wojciech Murdzek, wiceminister edukacji i nauki w trakcie posiedzenia komisji.
Świadczenia dla młodych naukowców wynoszą minimum 37 proc. wynagrodzenia profesora – do miesiąca oceny śródokresowej i co najmniej 57 proc. po jej przeprowadzeniu. – Oznacza to, że po podniesieniu płacy minimalnej profesora stypendia doktoranckie wzrosną odpowiednio o 296 i 456 zł. Automatycznie też zwiększą się płace w jednostkach Polskiej Akademii Nauk – wyliczał Wojciech Murdzek.
Przypomniał też, że jeszcze w tym roku, a także w przyszłym, planowane są podwyżki w szkołach wyższych. Pensje na uczelniach od października br. mają wzrosnąć o 4,4 proc., a od maja 2023 r. o 7,8 proc. Łącznie na ten cel w skali roku rząd przeznaczy ponad 1,3 mld zł.
– Biorąc pod uwagę, że w tym roku inflacja przekracza już 17 proc., w przyszłym roku w ustawie budżetowej jest określona na ponad 9 proc., a faktycznie pewnie będzie wyższa, to wzrost płac o 4,4 i 7,8 proc. oznacza realny spadek wartości wynagrodzeń na uczelniach. Młodych ludzi nie stać na pracę w szkole wyższej. Rezygnują z jej podjęcia, bo w każdym innym miejscu z takimi kwalifikacjami, jakie posiadają, dostaną co najmniej dwa razy tyle. Zamiast doszlusowywać do najlepszych uczelni na świecie, będziemy spadać z piątej setki rankingu. Rząd musi coś zrobić, bo sytuacja jest dramatyczna – apelowała Katarzyna Lubnauer, posłanka KO.
Wtórowali jej inni posłowie. – Jeżeli nie podejmiemy zdecydowanych kroków teraz, to za kilka lat może być już za późno. Mnie aż ciarki przechodzą po plecach, jak słyszę, że pensja pracowników naukowych jest zbliżona do wynagrodzenia minimalnego. To jest powód do wstydu, że tak kształtują się pensje w nauce. Trzeba podjąć decyzję o radykalnym podwyższeniu wynagrodzeń w tym sektorze, nawet kosztem zwiększenia deficytu budżetu państwa i zwiększenia długu. To będzie inwestycja w rozwój naszego kraju. Nie można dopuścić do dalszej degradacji kadry naukowej – przekonywał Zbigniew Dolata z PiS. ©℗