Jest prosty i bezpieczny dla gospodarki sposób na wyższe o ok. 20 proc. płace w Polsce. Wystarczy nie ustalać jednej płacy minimalnej dla całej gospodarki, tylko wiele – dla każdej branży. W wielu sektorach produktywność jest wysoka i można by w nich lepiej płacić.

Płaca minimalna w Polsce jedna z najwyższych na świecie

Już teraz polska płaca minimalna należy do najwyższych na świecie. Jak to możliwe? Nominalna płaca minimalna za godzinę w 2022 r. wynosi 19,7 zł, czyli 4,26 dol. W USA – na poziomie federalnym – to 7,25 dol. Oczywiście musimy uwzględnić to, ile można za tę płacę kupić, a w Polsce ceny są niższe. Nasza płaca minimalna ma siłę nabywczą odpowiadającą 9,24 dol. w Ameryce, czyli jest wyższa o 27 proc. Wyprzedamy pod tym względem nie tylko USA, lecz także m.in. Japonię (7,65 dol. po uwzględnieniu poziomu cen).

Po uwzględnieniu poziomu cen w naszym kraju jesteśmy na 17. miejscu na 155 państw, które uwzględniono w rankingu (dane pochodzą z rządowych stron internetowych i zebrano je na stronie Wikipedii). I stosunkowo niewiele nam brakuje do rozwiniętych krajów z najwyższą na świecie realną płacą minimalną, takich jak Nowa Zelandia (12,93 dol.), Australia (12,71 dol.) czy Francja (12,15 dol.).

Wiele płac minimalnych

Zasadniczo płaca minimalna jest dobrym sposobem na szybkie podniesienie poziomu zarobków w gospodarce. Jest jednak lepsza metoda: zamiast wprowadzać jedną stawkę dla całej gospodarki, należy ustalić wiele płac minimalnych – inną dla każdej branży. Warto je uzgadniać w negocjacjach między przedstawicielami wszystkich pracowników i pracodawców z całych sektorów. W ten sposób płace ustala się prawie we wszystkich zachodnich państwach Unii Europejskiej i w prawie żadnym byłym kraju bloku wschodniego.

Jak podaje OECD, odsetek pracowników, których płace ustala się w zbiorowych negocjacjach z pracodawcami, we Włoszech wynosi 100 proc., w Austrii we Francji 98 proc., w Belgii 96 proc., w Finlandii – 88,2 proc., w Szwecji 88 proc. W Czechach to 34,7 proc., a w Polsce zaledwie 13,4 proc.

Te dane nie oddają jednak sposobu, w jaki te negocjacje są prowadzone. W przypadku wszystkich wymienionych krajów zachodniej Europy odbywają się one na poziomie całej branży. W Polsce czy w Czechach prowadzi się je głównie w obrębie firmy, tak więc pozycja negocjacyjna pracowników w tych krajach jest słabsza. Jest paradoksem, że aspirując do takiego poziomu życia jak w krajach Zachodniej, kraje byłego bloku wschodniego nie wprowadziły jednego z najważniejszych mechanizmów rozpowszechnienia dobrobytu na wysoki odsetek obywateli.

We Włoszech do pracowników trafia 61,8 proc., w Austrii 59,2 proc., a we Francji 59,3 proc. PKB. W Czechach jest to 56,4 proc., a w Polsce 49,3 proc. (dane z UN Statistics Division). To dlatego, że i my, i nasi południowi sąsiedzi jesteśmy w stanie wynegocjować wyraźnie mniejszą część tortu, który wytwarzamy wspólnie z pracodawcami, niż zatrudnieni na zachodzie Europy. Gdyby więc w cudowny sposób nasz PKB urósł do poziomu identycznego jak we Francji, polscy pracownicy i tak zarabialiby o prawie jedną piątą mniej niż francuscy, ponieważ w naszym kraju nie ma tamtejszych mechanizmów wyrównujących pozycję negocjacyjną pracodawcy i pracownika.

Zbiorowe negocjacje płac jak najszybciej

PKB z dnia na dzień nie podniesiemy, ale siłę w negocjacjach można istotnie poprawić bardzo szybko. UNI Europa, europejski związek zawodowy zrzeszający 7 mln pracowników sektora usług, doprowadził w czerwcu 2022 r. do przygotowania projektu dyrektywy, która 14 września 2022 r. została przegłosowana przez Parlament Europejski (505 członków było za, tylko 92 przeciw, a 44 wstrzymało się od głosu).

Zgodnie z dyrektywą Parlament Europejski uznaje, że kraje członkowskie UE powinny dążyć do tego, by 80 proc. pracowników w każdym kraju członkowskim zostało objętych zbiorowymi negocjacjami płac. Będzie to oznaczać prawdziwą rewolucję dla Polski. UNI Europa sugeruje także, by jak najszybciej wprowadzić na szczeblu europejskim zasadę, że zamówienia publiczne w krajach UE mogą dostać tylko takie firmy, w których płace są ustalane w układach zbiorowych z pracownikami. Związkowcy zebrali już podpisy pod projektem takiego prawa od 126 europosłów. Co ciekawe, nie ma wśród nich posłów z naszego kraju.

Nie musimy czekać na decyzję organów Unii. Możemy od razu wprowadzić do polskiego prawa podobną zasadę. Może ona bardzo szybko zauważalnie podnieść pensje, bo stawką jest ok. 200 mld zł, które państwo co roku wydaje na zamówienia publiczne. Efekty mogą być znacznie większe, niżby to wynikało z tej kwoty, i dotyczyć także firm, które w przetargach na zamówienia publiczne udziału nie biorą. Z raportu amerykańskiego think tanku Economic Policy Institute z 2021 r. wynika bowiem, że układy zbiorowe podnoszą pensje nie tylko w firmach, których dotyczą, lecz także w innych spółkach działających w regionie.

97 proc. zamówień publicznych w Polsce trafia do rodzimych firm, a jednak zagraniczne przedsiębiorstwa działające w naszym kraju osiągają znacząco wyższe zyski. I, co gorsza, te zyski w dużej części trafiają później za granicę. Przykładowo w latach 2010–2016 zagraniczne firmy transferowały z Polski średnio 4,7 proc. PKB naszego kraju rocznie (dane pochodzą z książki „Kapitał i ideologia” Thomasa Piketty’ego). Dla porównania roczne przepływy z UE do Polski w tym okresie wynosiły średnio 2,7 proc. Tak więc, jeśli wziąć pod uwagę tylko przepływy finansowe, traciliśmy w omawianym okresie 2 proc. PKB. Doprowadzenie do uzgadniania pensji w negocjacjach przedstawicieli pracowników i pracodawców całych branż sprawiłoby, że nasz bilans obecności w UE istotnie się poprawi.

Płaca minimalna - casus McDonald’s

Aby zilustrować korzyści wynikające ze zbiorowego negocjowania płacy minimalnej dla każdego sektora, warto przytoczyć przykład koncernu McDonald’s, który płaci pracownikom swoich restauracji w Danii ponad dwa razy więcej niż w USA. Amerykanie podający hamburgery dostają za godzinę pracy średnio ok. 9 dol. (41,6 zł), a Duńczycy 22 dol. (101,6 zł). Wyższe zarobki duńskich pracowników nie wynikają ani z tego, że Dania ma wyższe PKB, bo kraje te są mniej więcej tak samo bogate (w 2022 r. PKB na obywatela USA to 76 tys. dol., w Danii 69 tys. dol.), ani z różnicy w cenach towaru – kanapka Big Mac kosztuje w obu krajach mniej więcej tyle samo. Po prostu w Danii ustalono w drodze negocjacji tak wysoką płacę minimalną dla całej branży. Mimo to firma nie tylko nie wycofała się z tego kraju, lecz wciąż rozwija tam swoją sieć i obecnie jeden lokal przypada na 64,6 tys. mieszkańców, co jest porównywalne z sąsiednimi krajami skandynawskimi.

Co ciekawe, w Danii jest więcej lokali w przeliczeniu na liczbę ludności niż w Polsce (1 na 77,4 tys. mieszkańców), choć firma płaci duńskim pracownikom mniej więcej pięć razy więcej niż polskim. Dlaczego konieczność płacenia duńskim pracownikom tak wysokich pensji nie sprawiła, że koncern wycofał się z tego kraju? Dlatego, że McDonald’s, tak jak większość globalnych koncernów, zarabia bardzo dużo i stać go na wyższe płace. W 2021 r. 23,2 mld dol. przychodów, 10,3 mld dol. zysku operacyjnego i 7,5 mld dol. zysku netto. To oznacza, że 32,3 proc. tego, co wpływa do kasy spółki, to czysty zysk (dla porównania firma Alphabet, właściciel wyszukiwarki Google, w 2021 r. miała ten wskaźnik na poziomie 29,5 proc.). Mówiąc obrazowo, jeżeli kupujemy w Polsce zestaw Big Mac za 21,6 zł, to 7 zł trafia do kieszeni właścicieli spółki.

Ale przypadek McDonald’s pokazuje także, dlaczego jest wyjątkowo ważne, by istniał prawny obowiązek stosowania się przez firmy do minimalnych stawek za pracę ustalonych w negocjacjach między przedstawicielami pracodawców i pracowników. W Danii takiego obowiązku nie ma, choć praktycznie wszyscy przedsiębiorcy się do niego stosowali, uznając, że wieloletnia praktyka jest równie ważna jak prawo. Kiedy jednak w 1981 r. koncern McDonald’s pojawił się w tym kraju, jego przedstawiciele oświadczyli, że takich stawek płacić nie będą. Jaki był tego skutek? Związki zawodowe sektora restauracji i hoteli poprosiły związki z innych branż o wsparcie i wspólną akcję. Przyłączyło się 15 związków zawodowych. Pracownicy portowi odmówili rozładunków kontenerów z urządzeniami zamówionymi przez McDonald’s. Drukarze oświadczyli, że nie dostarczą wydrukowanych menu i kubków z napisami reklamowymi koncernu. Budowlańcy odmówili prac przy restauracjach koncernu, a związek zawodowy typografów – układania czcionek w reklamach gazetowych firmy i drukowane reklamy koncernu przestały się ukazywać. Kierowcy ciężarówek oświadczyli, że nie dostarczą jedzenia i napojów do restauracji koncernu itd.

Amerykanie dostali od Duńczyków wyraźny przekaz: albo będą płacić tyle, ile obywatele wynegocjowali z przedstawicielami całej branży i uważają za sprawiedliwe, albo nie będą w tym kraju prowadzić interesów. McDonald’s uległ i zastosował rekomendowaną stawkę za godzinę pracy. Jakkolwiek utarcie nosa przedstawicielom zagranicznych koncernów w stylu duńskim mogłoby dostarczyć naszym rodakom sporo rozrywki, to jednak mam wrażenie, że prościej będzie po prostu nakazać stosowanie wynegocjowanych stawek przepisami prawa.

Wyższe średnio o 20 proc. pensje dla Polaków są w naszym zasięgu, podobnie jak wzrost udziału płac w PKB do 60 proc. I ten ostatni poziom jest osiągalny. Kilku krajom z byłego bloku wschodniego udało się do niego zbliżyć, by wymienić chociażby Chorwację (57,8 proc.) czy Estonię (58,3 proc.). Tylko od decyzji politycznych zależy teraz, czy polscy pracownicy będą mieli taką pozycję negocjacyjną w rozmowach z pracodawcami, jaką mają zatrudnieni na zachodzie Europy.

Aleksander Piński, publicysta