W ciągu roku liczba odwołań od wypowiedzeń umów o pracę spadła aż o 1/4. Zatrudnieni, którzy nie decydują się na ugody, przegrywają przed sądem częściej niż pracodawcy
Sprawy dotyczące zwolnień przed sądami / Dziennik Gazeta Prawna
Pracownicy masowo odstępują od pozywania firm za bezprawne lub nieuzasadnione zwolnienie. W 2014 r. do sądów rejonowych wpłynęło 9,7 tys. spraw dotyczących zwolnienia pracowników za wypowiedzeniem. W porównaniu z 2013 r. ubyło 3,3 tys. pozwów (25 proc.), a w zestawieniu z 2012 r. – 4,4 tys. (31 proc.). Podobnie jest z dyscyplinarkami. W ubiegłym roku do sądów rejonowych wpłynęło 4,4 tys. spraw dotyczących zwolnienia bez wypowiedzenia, czyli o 1,1 tys. (16 proc.) mniej niż rok wcześniej i o 23 proc. mniej niż w 2012 r.
– Przede wszystkim to skutek rosnącej świadomości prawnej i korzystania z usług profesjonalistów zarówno przez pracodawców, jak i pracowników. Ci pierwsi składają wypowiedzenia, jeśli mają podstawy ku temu, a ci drudzy rozważniej podejmują decyzję o ewentualnym odwołaniu do sądu – uważa Michał Szuszczyński, radca prawny z Szuszczyński Kancelaria Prawa Pracy.
Potwierdzają to kolejne dane statystyczne. Wbrew obiegowym opiniom w omawianych sprawach sądy wcale nie stają częściej po stronie pracowników. W tych dotyczących wypowiedzenia umowy (bez uwzględniania ugód) nieznacznie, ale jednak częściej wygrywają pracodawcy (stosunkiem 53 do 47 proc.).
Wiedzą więcej
Grażyna Spytek-Bandurska, ekspert Konfederacji Lewiatan, podkreśla, że zauważalne jest coraz większe zainteresowanie firm prawem pracy.
– Dostęp do specjalistycznej wiedzy lub usług w tym zakresie jest coraz lepszy. Swoje zrobiły też zmiany w przepisach, które są ukierunkowane na uproszczenie i odbiurokratyzowanie zatrudnienia – dodaje.
W przypadku pracodawców zmiana w procedurze zwolnień polega przede wszystkim na rzetelniejszym konstruowaniu samych wymówień.
– Coraz częściej składają oni wypowiedzenia, jeśli są pewni, że będą w stanie podtrzymać legalność i zasadność takiej decyzji przed sądem – tłumaczy Michał Szuszczyński.
Wskazuje, że z kolei pracownicy przed złożeniem pozwu starają się sprawdzić najpierw swoje szanse na uzyskanie przywrócenia do pracy lub odszkodowania.
– Kończą się czasy, gdy po zwolnieniu zatrudniony automatycznie – często pod wpływem silnych emocji – odwołuje się do sądu. Bardzo często kieruje on bowiem swoje pierwsze kroki do prawnika, gdyż chce po prostu wiedzieć, czy w jego przypadku zasadne jest składanie pozwu – dodaje.
Związki zawodowe zwracają jednak uwagę na dysproporcje w tym zakresie. – Pracodawcy, bez względu na to, czy wygrają czy przegrają przed sądem, poniesione na ten cel wydatki wrzucą w koszty prowadzenia firmy. Pracownik nie ma takiej możliwości. W praktyce spraw jest mniej, bo tylko zamożniejszych stać jest na spór przed sądem – zauważa Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
Nowa praktyka
Zdaniem ekspertów sposób postępowania w omawianych sprawach zmienili nie tylko pracownicy i pracodawcy, ale także same sądy pracy. Nie chronią już za wszelką cenę zatrudnionych, a coraz częściej biorą pod uwagę np. kondycję ekonomiczną pracodawcy, jego sytuację na rynku czy w branży. Także orzecznictwo Sądu Najwyższego zmienia się w takim kierunku. Przykładem może być ubiegłoroczny wyrok w sprawie dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny menedżerów (sygn. akt II PK 135/13). Sąd Najwyższy uznał, że jeśli świadczenie obowiązków przez kierownika ponad zwykłą normę czasu pracy nie wynika z nakładania zadań w ilości niemożliwej do wykonania w podstawowym wymiarze, lecz ze sposobu organizacji zajęć przez samego zatrudnionego, temu ostatniemu nie przysługuje dodatek do pensji z tego tytułu.
– Takie zmiany też przyczyniają się ograniczenia liczby pozwów. Jeśli jeden pracownik danej firmy przegra przed sądem, inni zastanowią się dwa razy, zanim złożą pozew w podobnej sprawie – mówi Suszyński.
Dogadajmy się
Z analizy danych statystycznych wynika także, że spory dotyczące zwolnień często kończą się ugodą (2,1 tys. postępowań w 2014 r.). Większa skłonność do porozumienia się wpływa także na liczbę pozwów w sprawach pracowniczych.
– Coraz częściej stosowane są bowiem ugody przedsądowe. Obie strony stosunku pracy zauważają, że może być to dla nich korzystne rozwiązanie – wskazuje Grażyna Spytek-Bandurska.
Podkreśla, że pracodawcy mogą się decydować na takie rozwiązanie ze względów wizerunkowych (nie chcą być kojarzeni jako firma, która jest pozywana przez zatrudnionych), a pracownicy – aby uniknąć długotrwałego, czasem kosztownego postępowania przed sądem pracy, które przecież nie musi się skończyć ich wygraną.
Konieczność czekania na wyrok to zresztą kolejny element, który mógł wpłynąć na zmniejszenie liczby pozwów do sądów pracy. Według ubiegłorocznych statystyk 9,6 tys. spraw procesowych z zakresu prawa pracy trwało ponad rok, 2,9 tys. powyżej trzech lat, a 60 rekordzistów musiało czekać na wyrok już co najmniej osiem lat.
– To powoduje, że wiele osób rezygnuje z dochodzenia roszczeń. Zwłaszcza że wraz z trwaniem postępowania maleją szanse na przywrócenie do pracy. Sądy orzekają wówczas częściej odszkodowania, które kodeks pracy limituje na tak niskim poziomie, że w praktyce pracownicy wolą machnąć na nie ręką, niż stawiać się przez parę lat na rozprawach – mówi Andrzej Radzikowski.
Wysokość odszkodowań za bezprawne lub nieuzasadnione zwolnienie rzeczywiście może skutecznie zniechęcać do prowadzenia sporu przed sądem. Zatrudniony, który nie jest szczególnie chroniony (czyli nie jest np. kobietą w ciąży lub osobą w wieku przedemerytalnym), może uzyskać jedynie odszkodowanie w wysokości co najwyżej trzech pensji.
Mniej wydziałów
Kolejnym czynnikiem, który mógł przyczynić do zmniejszenia liczby pozwów w sprawach dotyczących zwolnień jest przeprowadzona w 2011 r. likwidacja 74 wydziałów pracy w sądach (w szczególności w małych miejscowościach). Na przykład w okręgu radomskim zlikwidowano aż 4 z 5 wydziałów pracy sądów rejonowych. Około 700 tys. osób może dochodzić swoich roszczeń ze stosunku pracy tylko przed sądem w Radomiu.
– Konieczność podróżowania do placówki oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów może zniechęcić pracowników do dochodzenia swoich roszczeń, jeśli np. odwołują się oni od wypowiedzenia, nie mają pracy i zarobków. Zwracaliśmy uwagę, że likwidacja wydziałów utrudni dochodzenie roszczeń pracownikom – podkreśla Andrzej Radzikowski.