- Pracodawcy w innych krajach mają w DNA zapisaną współpracę ze szkołami. W Polsce musimy się tego dopiero nauczyć - mówi Piotr Palikowski.
Piotr Palikowski / Media
Z danych zebranych przez DGP wynika, że część uczelni pozostaje głucha na sygnały płynące z rynku pracy. Kształcą na kierunkach, po których absolwenci nie mają szans na zatrudnienie. Jak z perspektywy pracodawców wygląda współpraca ze szkołami?
Jeszcze dużo pracy przed nami. Co prawda są jaskółki, które wskazują, że coś zaczyna się dziać – szkoły rozpoczynają współpracę z dużymi pracodawcami, angażując praktyków biznesu do warsztatów czy wykładów ze studentami. Część firm organizuje też na poszczególnych uczelniach programy ambasadorskie, a nawet złożone i długofalowe programy edukacyjne. Ale ogólnie nie mamy z czego być dumni. Zwłaszcza patrząc na inne kraje. Często bywa tak, że współpraca między firmami a szkołami jest pozorna. Niby uczelnie są zobowiązane do zasięgania opinii pracodawców. I co z tego wynika? Najczęściej nic. Nie wyciągają wniosków. Na podstawie uzyskanych informacji nie wprowadzają zmian w procesie kształcenia. Bywa także, że prezes firmy weźmie udział w posiedzeniu rady wydziału, wypije kawę, pogada, ale nie zamienia się to w żadne działanie. To jedynie strata czasu, a nie współpraca z pracodawcami. W wielu przypadkach to po prostu fikcja.
Dlatego tak się dzieje?
Tak jest wygodnej. Zmiany wiązałyby się przecież również z koniecznością wymiany części kadry akademickiej, dostosowania programów kształcenia itd. Ale przede wszystkim trzeba mieć pomysł na zmianę, wiedzieć, do czego dążymy i jakie powinniśmy podjąć kroki, żeby to osiągnąć. Wydaje się, że tej chęci zmian też brakuje.
Jak w takim razie można wymusić na szkołach, aby zależało im na kształceniu zgodnym z potrzebami pracodawców?
Przepisy już obecnie wymagają nawiązywania współpracy z pracodawcami. Jednak samo wprowadzenie przepisu, który jedynie nakłada na uczelnie nowy obowiązek, nie wystarczy. Trzeba go jeszcze egzekwować. Może poziom dotacji dla szkoły wyższej powinien zależeć m.in. od sukcesu jej absolwentów na rynku pracy? Może Polska Komisja Akredytacyjna, która ocenia jakość kształcenia w szkołach wyższych, powinna uczynić współpracę uczelni z pracodawcami jednym z głównych mierników poziomu nauczania w danej placówce?
Czy winne są tylko szkoły?
Nie. Winę za słabą współpracę ponoszą zarówno szkoły, jak i pracodawcy. Ci drudzy często nie widzą potrzeby angażowania się w proces kształcenia. A to zasadniczy błąd. Miałem kiedyś okazję rozmawiać z przedstawicielami pracodawców z Danii. Zapytałem wówczas jednego z nich, dlaczego aż 10 proc. jego załogi to praktykanci, których kształci. Odpowiedział ze zdziwieniem: „A kto miałby to robić?”. Firmy zachodnie (niemieckie, austriackie, holenderskie, skandynawskie) współpracę ze szkołami zarówno zawodowymi, jak i wyższymi mają zapisaną w DNA. Natomiast przedstawiciele polskich firm dostrzegają zwłaszcza koszty, które wiążą się z nauczaniem młodzieży – np. konieczność oddelegowania pracownika, który pokierowałby praktyką ucznia. Nie traktują tego jak inwestycji, ale jako niepotrzebny obowiązek. Takie myślenie niestety przynosi opłakane skutki.
Jakie?
Z badań wynika, że obecnie największym problemem pracodawców jest brak wykwalifikowanej kadry. W firmach problemem jest naturalna fluktuacja pracowników. Przecież nie da się specjalisty z danej dziedziny zastąpić w rok. Potrzeby jest mentoring. Dana osoba przez kilka lat powinna być przyuczana do pracy na danym stanowisku przez starszego pracownika.
Ale pracownik, który ma duże kwalifikacje, nie będzie chciał się nimi podzielić z osobą, która za rok może wygryźć go ze stanowiska. Boi się, że straci pracę.
Tak bywa. Ale tu już jest rola pracodawcy, którego celem jest właśnie zapewnienie, że tak się nie stanie. Chodzi o to, aby szkoleniem młodszych pracowników zajęli się mentorzy, którzy kończą swoją ścieżkę zawodową. A nie ci, których pracodawca chce się pozbyć i zastąpić ich nowymi, młodszymi kandydatami.
System edukacyjny, choćby stanął na głowie, nie nadąży za biznesem bez pomocy pracodawców. Skąd mają wiedzieć, jak kształcić, skoro nie mają dostępu do know-how? Firmy muszą wpuścić do siebie zarówno studentów, jak i nauczycieli, aby przekazać niezbędną wiedzę. Obecnie bowiem kształcenie praktyczne kuleje. Często mówi się, że mamy bardzo zdolną młodzież. Wynika to np. z ostatnich międzynarodowych sprawdzianów, w których polscy uczniowie uzyskali bardzo dobre wyniki. Rzeczywiście uczniowie świetnie radzą sobie z zadaniami teoretycznymi, ale gorzej już jest, gdy muszą zastosować wiedzę teoretyczną w praktyce. W takich testach polscy uczniowie wypadają słabo. Dlatego tak ważne jest kształcenie praktyczne. A tego postulatu bez udziału firm nie da się zrealizować.
Może trzeba zmienić przepisy?
Może drobne kwestie wymagałyby zmiany, ale ogólnie to nie w nich tkwi problem.
To może chodzi o pieniądze?
Prawo i pieniądze to nie wszystko. Przede wszystkim musi zmienić się świadomość przedstawicieli szkół i pracodawców. Na brak środków nie będziemy narzekać. Pieniądze na taką współpracę są zaplanowane w Programie Operacyjnym Wiedza Edukacja Rozwój z nowej perspektywy finansowej UE. Tylko trzeba będzie chcieć z nich skorzystać.