Są tacy, którym zwykła niania nie wystarcza. Chcą guwernantki, która gra w golfa, zna kuchnię pięciu przemian oraz mówi w hindi. I będzie trzecim rodzicem.
Agnieszka umawia się na spotkanie w stołecznym hotelu Marriott. Od razu prosi o miejsca naprzeciwko wejścia, by móc śledzić, kto wchodzi do budynku. Wejście będzie bacznie obserwować przez całe spotkanie – wie, że wieczorem kręci się tu wiele znanych osób. Zgadza się, by nagrywać rozmowę. Ale upewnia się, że ona sama pozostanie anonimowa, a ja nie ujawnię też, dla kogo pracowała przez blisko dziesięć lat. Kim jest? Guwernantką VIP, która wychowuje i kształci dzieci zamożnych osób, w tym m.in. dyplomatów, prezesów wielkich korporacji i celebrytów. Podobnie jak większość jej koleżanek po fachu podpisała klauzulę, że to, co się dzieje w ich domach, nie wyjdzie poza cztery ściany. – Mam za dużo do stracenia, bo to małe środowisko, a po drugie złamanie tego zakazu obwarowane jest gigantyczną karą – zastrzega. Pytanie, ile wynosi kara, zbywa milczeniem. Chętnie i dużo mówi za to o tym, jak od kuchni wygląda praca guwernantek. Bo jak zastrzega, nie jest zwyczajną opiekunką do dzieci. Służbowy samochód, całe piętro domu do dyspozycji, opłacone wyżywienie i płatne wakacje to coraz częściej obowiązujący już standard w tej pracy. – I co, zaskoczona? – usłyszę pod koniec rozmowy. Jej historia to nie bajka o współczesnej Mary Poppins. To opowieść o poszukiwaniu agentów do zadań specjalnych, którzy mają sobie radzić w każdych warunkach.

Wykrywacz kłamstw

Czasem wystarczy wpisać „Praca z mieszkaniem – wysokie wynagrodzenie” albo „Sześć godzin dziennie – samochód do dyspozycji” i podać adres e-mail na jednym z internetowych forów. Już po kilku minutach pojawiają się pierwsze CV ze zdjęciem i szczegółowym życiorysem. Chętni proszą o możliwość spotkania. Kiedy przychodzi do rozmowy kwalifikacyjnej, zdają się zaskoczeni, że chodzi o pracę guwernantki. Zdają, bo w podobnych spotkaniach brali udział już nieraz, a w ogłoszeniach była przecież mowa o opiece nad trzema chłopcami i braku uczulenia na sierść zwierząt (w domu są dwa perskie koty). – Praca w systemie tydzień pracy, tydzień wolnego. Do dyspozycji: wolno stojący dom w ogrodzie. Obowiązki dodatkowe? Zajęcia z nauki tańca, basen i nauka zasad savoir-vivre’u – po kilku minutach poznają dalsze szczegóły oferty. Najchętniej kandydaci zaczęliby pracę natychmiast. Najlepiej z dnia na dzień. Ale na to przyjdzie im poczekać, z reguły dwa – trzy miesiące. Jeśli w ogóle przejdą kolejne etapy bardzo szczegółowej selekcji.
– Poświęciłam dużo czasu, zanim znalazłam odpowiednią osobę. Z każdą kandydatką przeprowadziłam dwugodzinne rozmowy, sprawdzałam, jak traktuje swoją pracę, jaka jest jej motywacja – powie potem w wywiadzie dla portalu Polki.pl Alicja Węgorzewska-Whiskerd, śpiewaczka operowa i jurorka „Bitwy na głosy”. O tym, że znalezienie guwernantki to trudne zadanie, przekonała się ponad dziesięć lat temu, kiedy szukała jej dla kilkumiesięcznej córki Amelii. Ogłoszenie dała w „Naszym Dzienniku”, bo chciała, żeby taka osoba była przede wszystkim uczciwa, solidna i godna zaufania. Potem przez cały tydzień przepytywała chętnych – dzień w dzień po pięć – sześć pań. – Jaką miała pani najtrudniejszą sytuację w życiu? Jak by się pani zachowała w takiej sytuacji? Dlaczego chce się pani zajmować dziećmi? – dociekała. Podziękowała tym, które albo nie miały odpowiedniego wykształcenia, albo właśnie straciły poprzednią pracę. Na krótką listę dostały się ostatecznie dwie kandydatki. – Pierwsza miała dużo ciepła, spokoju, kultury osobistej. Opowiadała Amelii o drzewach, gwiazdach, przyrodzie, mimo że córka jeszcze nie mówiła – wspomina. Drugą Węgorzewska zatrudniła, kiedy jej córka skończyła półtora roku, co do dziś także bardzo sobie chwali. – Kiedy Amelia miała trzy lata, pojechałam z nią do Luksemburga. Goście się zachwycali: „Amelko, ty jesteś prawdziwą damą” – mówi.

Każdy, kto chce pracować w tym zawodzie, poddawany jest testom na inteligencję i testom osobowości oraz zdolności kreatywnego myślenia

O ile jednak śpiewaczka rekrutację przeprowadzała intuicyjnie, o tyle teraz wyszukiwanie odpowiednich osób powierza się wyspecjalizowanym agencjom: albo pośrednictwa pracy, albo bezpośrednio niań i guwernantek – przez te dziesięć lat od momentu, kiedy guwernantki szukała Węgorzewska-Whiskerd, w branży bardzo dużo się zmieniło. I nie chodzi tylko o to, że skończyło się zapotrzebowanie na gosposie, szofera i pokojówki w jednym, czyli domową pomoc do wszystkiego, ale przede wszystkim o to, że inne są teraz sposoby weryfikacji umiejętności i doświadczeń potencjalnych guwernantek. Poddaje się je skomplikowanym testom pedagogicznym i psychologicznym ze skalą kłamstwa. Wielokrotnie oceniane są też przez certyfikowanych specjalistów w obu dziedzinach. Obowiązkowe jest też potwierdzenie wystawianych im referencji. – Umawiam rozmowy z sąsiadami, osobami zatrudnianymi w sali zabaw, dziećmi poprzednich klientów i nimi samymi. Bezpieczeństwo jest najważniejsze, bo nieraz słyszy się o nianiach zostawiających dzieci bez opieki, a na to nie mogę sobie pozwolić – mówi Monika Jakubiak, właścicielka MJ Governess, firmy istniejącej od czterech lat w Krakowie, ale działającej też w Warszawie i Katowicach. Jak przyznaje, zwraca uwagę na każdy szczegół rozmowy, bo każdy może okazać się kluczowy – pamięta na przykład, że podczas rozmowy jedna z kandydatek twierdziła, że z dziećmi, którymi się wcześniej opiekowała, na śniadania często jadła parówki z majonezem. Tymczasem osoba, która dawała jej referencje, w jednym z wywiadów napomknęła, że jej dzieci nie cierpią majonezu; uwielbiają za to ketchup. Ba, od momentu, kiedy fałszywe referencje zaczęły się mnożyć, a konkurencja wśród firm przybrała na sile, teraz w wyborze idealnej guwernantki nierzadko pomaga też wykrywacz kłamstw.

Język żyrafy

Choć szacuje się, że legalnie pracuje w Polsce jak na razie około kilkuset guwernantek (kolejnych 200–300 na czarno), ich liczba z roku na rok systematycznie rośnie. W ciągu najbliższych kilku lat może wzrosnąć nawet pięciokrotnie. Nic więc dziwnego, że powstają coraz to nowe agencje zajmujące się wyłącznie szkoleniem i pośrednictwem w zatrudnianiu niań do zadań specjalnych. Z reguły impulsem do założenia firmy są własne doświadczenia. Małgorzata Barczuk, pomysłodawca i partner w agencji Nanny Express: – Kiedy córka miała trzy i pół roku, zaczęłam intensywniej pracować nad tym projektem. Wcześniej spędziłam z dzieckiem pierwsze lata życia, bo odpowiedniej kandydatki nie znalazłam. A potrzebowałam guwernantki, która oczywiście zapewni bezpieczeństwo, ale i zadba o edukację w warunkach domowych, w tym także o rozwój zdolności językowych – mój mąż jest Holendrem. I wtedy uznałam, że skoro ja mam taką potrzebę, to pewnie inni też.
Pierwszy krok został uczyniony. Firma została założona w 2005 r. – I właściwie, tak, to był drugi tydzień... Byłam na jakimś przyjęciu i spotkałam tam rodzinę z Belgii. Ann mnie zapytała: „Czym się teraz zajmujesz?”, „A, wiesz, założyłam firmę i rekrutuję opiekunów. Ale takie nianie, które mają wykształcenie pedagogiczne. Są guwernantkami”. Chwila ciszy. „To składam ci pierwsze zamówienie”. I nie rzuciła słów na wiatr, bo współpracowałyśmy ze sobą trzy lata – przypomina sobie Barczuk. Od tamtej pory przez jej firmę przewinęło się kilka roczników młodych kobiet, głównie pedagogów, psychologów, muzyków, plastyków. Rzadko mężczyzn – przyjmuje się, że odsetek panów zatrudnionych w tym zawodzie nie przekracza 1 proc. – To nie tak, że są dyskryminowani, po prostu brak im referencji i doświadczenia. Bo co zrobić, jeśli zgłasza się do nas na przykład portier bez żadnego doświadczenia w pracy z dziećmi – pyta retorycznie Urszula Miemiec, współzałożycielka agencji NianiaNet, która działa od trzech lat. Tymczasem agencje i wyedukowani rodzice wymagają od guwernantek nie tylko wiedzy pedagogicznej i dwóch lat doświadczenia, ale też znajomości najnowszych technik stymulowania rozwoju dziecka: globalnego czytania (nauki czytania wkrótce po urodzeniu), metody dobrego startu (usprawnienia funkcji wzrokowo-słuchowo-ruchowych), zabaw fundamentalnych (wspomagających rozwój) czy bobomigów (porozumiewanie się na migi z dzieckiem, które jeszcze nie mówi). Współczesna opiekunka nie powinna być też zaskoczona, gdy usłyszy, że ma ugotować obiad według pięciu przemian albo że w rodzinie stosuje się metodę BLW (baby-led weaning, czyli wprowadzanie pokarmów stałych do diety dziecka) czy Naturalną Higienę Niemowląt (zwaną także wychowaniem bezpieluchowym), która polega na tym, że opiekunowie starają się obserwować potrzeby dziecka, także te fizjologiczne, i bezpośrednio na nie reagować. Nie będzie po kryjomu używać pampersów, „bo tak wygodniej”, kiedy dowie się, że ma do czynienia z ekorodzicami. Podobnie, gdy rodzice poproszą ją, by używała wobec ich dzieci „języka żyrafy”, to również się do tego zastosuje, bo zna dobrze to podejście (koncepcja Marshalla Rosenberga, by porozumiewać się z najmłodszymi, nie używając słownej przemocy). Innymi słowy, „umiejętnością współczesnej guwernantki jest zdobywanie wiedzy i korzystanie z niej oraz ciągły rozwój osobisty i zawodowy” – można przeczytać w „Biuletynie Guwernantki” dystrybuowanym dla zainteresowanych w internecie.
A że wymagania są wysokie, to z reguły dzieje się i tak, że podczas pierwszej selekcji odpada trzy czwarte kandydatów – także dlatego, że nie zdają egzaminu z pierwszej pomocy. A to elementy podstawowe i konieczne, podobnie jak zaświadczenie o niekaralności, dobrym stanie zdrowia, wysoka kultura osobista i poprawność językowa czy, co oczywiste, predyspozycje do pracy z dziećmi. – Każdy, kto chce pracować w tym zawodzie, poddawany jest testom na inteligencję i testom osobowości oraz zdolności kreatywnego myślenia – zastrzega także Małgorzata Barczuk z Nanny Express. To jednak dopiero po szkoleniach z zakresu pielęgnacji dziecka i pedagogiki rozwojowej potencjalna kandydatka (lub kandydat, jeśli się trafi) znajdzie się ostatecznie w agencyjnych bazach danych. Nic więc dziwnego, że elitarnymi nianiami najczęściej zostają nauczycielki. Powód jest prosty – mają wymagane wykształcenie pedagogiczne. Choć wśród guwernantek spotkać można także żony byłych dyplomatów i pracownice wielkich korporacji czy np. absolwentki stosunków międzynarodowych po stażu w Brukseli – ze względu na znajomość języków i zasad savoir-vivre’u.

Człowiek orkiestra

– Nie musisz skakać ze spadochronem, nie musisz znać pięciu języków obcych, nie musisz grać na wiolonczeli. Ale jeśli chcesz być dobrą guwernantką, to powinnaś mieć jakąś pasję, bo dzięki temu będziesz bardziej interesująca – wylicza na swojej stronie Aleksandra Budzyńska, założycielka Agencji Governess Lane i Szkoły Guwernantek. Sama o sobie mówi, że skacze na główkę w każdej sytuacji życiowej. I dodaje: – Biegasz przez płotki, dziergasz na drutach, robisz najlepsze na świecie pierogi ruskie? Świetnie, to są informacje, które chcę znać, i to są informacje, na które czekają rodzice.
Tyle teoria. W praktyce apetyty i wymagania właścicieli firm, a tym samym i opiekunów, na tym się jednak nie kończą. Nie ma dnia, żeby do agencji nie zadzwonił telefon i nie padła oryginalna prośba. – I żeby mówiła w hindi i była jednocześnie wirtuozem skrzypiec – zastrzegają jedni. Inni tymczasem wyliczają: – Język szwedzki, najlepiej native speaker. A do tego niech gra na perkusji oraz potrafi ułożyć dietę.
Koniec końców każdy z klientów dostaje co najmniej kilka ofert do wyboru. Każda z opisem guwernantki o innym typie osobowości. Ba, jak się później dowiem, zdarzają się i takie, które znają biegle trzy języki obce (w tym najlepiej jeden jakiś egzotyczny, np. urdu lub perski), tańczą, śpiewają i robią szpagaty. A do tego w przerwach czytają wiesze, jak zapewniają też pracownicy agencji.
Bo guwernantki VIP są najwyżej wśród elitarnych niań. One nie tylko opiekują się dziećmi bogatych, ale też nierzadko mają dodatkowe umiejętności – a im rzadsze, tym lepiej dla nich. Przy czym każda kolejna jest dodatkowym atutem. Grają więc w golfa. Albo w tenisa. Znają się na instrumentach – od skrzypiec przez gitarę po perkusję, a jak trzeba, także na harfie. – Są trenerkami tańca, emisji głosu czy też mnemotechniki i twórczego myślenia – wylicza Urszula Miemiec z NianiaNet. Mają prawo jazdy, kartę pływacką czy, co znacznie lepiej, certyfikat ratownika.
W ślad za tymi wymaganiami idą też zarobki. Bo o ile można znaleźć osobę, która mówi w języku rosyjskim, a do tego – zgodnie z życzeniem rodziców – jest absolwentem ASP, to w zamian firmy negocjują twarde warunki: honorarium takiej osoby to około 5 tys. zł netto miesięcznie. Zazwyczaj do tego dochodzi służbowy samochód i płatny urlop w pełnym wymiarze, czyli 21 albo 26 dni rocznie. – Jeśli w grę wchodzi także wakacyjny wyjazd z rodziną, to jest on dodatkowo płatny. Tydzień 24-godzinnej opieki nad dzieckiem to wydatek około 2,5 tys. zł – dodaje Urszula Miemiec.

Oboje rodzice nieobecni – ojciec cały czas w delegacji, matka znikała skoro świt i wracała późno w nocy. Z guwernantką komunikowała się listownie

Zdarzają się też legendarne zarobki rzędu 10 czy nawet 15 tys. zł, ale dotyczą one native speakerów o bardzo rzadkich umiejętnościach. Najdroższą guwernantkę agencja Nanny Express negocjowała dla polskiej rodziny w Moskwie. Miała mówić biegle po angielsku (dzieci uczęszczały do szkoły brytyjskiej) i po chińsku (to język rodziców) oraz grać na pianinie. W Polsce odpowiedniej kandydatki nie było, wyszukano ją dopiero w Niemczech.
Średnia płaca jest dużo niższa. Z reguły wynagrodzenia w Warszawie wahają się od 3 do 4 tys. zł, podczas gdy np. w Krakowie to około 2 tys. zł. Pensja zależy też przy tym od doświadczenia i referencji oraz nierzadko rzeczywistego zakresu obowiązków, bo bywa i tak, że rodzice przyjmują do pracy guwernantkę mówiącą po angielsku, a po jakimś czasie chcą, by ta porozumiewała się z dzieckiem również po francusku. Inni – by trzylatka koniecznie nauczyć tabliczki mnożenia – i to do 100; do 20 dzieci w tym wieku, zdarza się, dają jeszcze radę. Ba, przed jedną z guwernantek postawiono też przed laty nie lada zadanie – miała nauczyć trzylatka gry na pianinie. – Był to przy tym fortepian koncertowy, a nie klasyczny. Prezent dla chłopca na drugie urodziny – przypomina sobie Kinga, 34 lata, po pedagogice i szkole muzycznej w klasie fortepianu. – A że przyjęłam, iż wszystko jest możliwe, to pierwszym celem było sprawienie, by chłopiec podczas lekcji nie chował się pod fortepian, bo przecież mógł się uderzyć w głowę. Drugim – by klapą nie przytrzasnął sobie palców. I trzecim – by codziennie wytrzymał przy klawiaturze kilkanaście minut – opowiada. Po roku, jak zapewnia, trzylatek rzeczywiście potrafił zagrać prostą melodię składającą się z kilkudziesięciu dźwięków.

Guwernantka na sygnale

– Ale jak to? Niemożliwe! – nie kryła zaskoczenia właścicielka jednej z firm zajmujących się opieką nad dziećmi. Była zaskoczona nie tyle telefonem od guwernantki, którą poleciła kilka tygodni temu, co stosunkami panującymi w domu jednej z rodzin. Oboje rodzice nieobecni – ojciec cały czas w delegacji, matka znikała skoro świt i wracała późno w nocy. Z guwernantką komunikowała się listownie. „Wyjeżdżam za dwa dni i nie będzie mnie tydzień” – pisała na przykład. Bez żadnych konkretów: co, jak, gdzie. – Pewnego dnia przychodzi niania, jak to było umówione, i pyta chłopców, czy ich mama jest w domu. Bo nie ma żadnej informacji. A jeden z nich – mieli wtedy siedem i dziewięć lat – mówi: „Czekaj chwilę. Zobaczę, czy jest walizka. Nie ma, to chyba wyjechała” – przytacza jedną z historii. Telefon wyłączony, zero kontaktu. Z synami rodzice komunikowali się tylko po to, by powiedzieć dobranoc.
Są domy, w których guwernantka potrzebna jest non stop, bo opiekunowie nie mają czasu. Większość agencji nie prowadzi jednak takich usług, bo wychodzi z założenia, że to rodzice powinni znaleźć czas dla swoich dzieci. Pani Iwonie zdarzyło się zostać co prawda na tydzień z dwiema dziewczynkami, kiedy ich rodzice wyjechali na urlop. Zostawili jednak telefon do dziadków mieszkających w tej samej dzielnicy, poza tym wysyłali SMS-y i przede wszystkim codziennie dzwonili.
Ale ponieważ rynek guwernantek cały czas się kształtuje, a chętnych klientów przybywa – także wśród tych mniej zamożnych – agencje zmuszone są do wprowadzania ofert niestandardowych. I tak np. agencja Baby and Care, która pośredniczy w zatrudnianiu guwernantek pełnoetatowych, jak i popołudniowych (odbiorą dziecko ze szkoły, a po lekcjach będą poszerzać jego zainteresowania), wprowadziła jakiś czas temu kilka pakietów. Jeden z nich – komfort, wydatek rzędu 6 tys. zł, to guwernantka na cały etat; inny za 2,5 tys. zł – ekonomiczny, czyli ekskluzywna opiekunka 60 godzin w miesiącu. – Staramy się połączyć możliwości finansowe rodzin z oczekiwaniami kandydatek, w tym np. absolwentek studiów pedagogicznych, które mieszkają jeszcze z rodzicami. Dla nich te 2 tys. zł na początek to dobra pensja – przekonuje Monika Jakubiak z MJ Governess; pensja jej guwernantek waha się od 1,8 tys. zł do 6 tys. zł za miesiąc. Ona sama nie pobiera żadnej części ich zarobków, choć takie sytuacje na rynku nierzadko się zdarzają (jest tylko jednorazowa opłata za znalezienie niani spełniającej wszelkie oczekiwania rodziny). Tę potrzebę rynku błyskawicznie wyczuły także inne agencje, bo wiele z nich wprowadziło podział na guwernantki na stałe, z zamieszkaniem, udzielające korepetycji, urodzinowe, mikołajkowe, na wesela, a także takie, które pomogą w zakupach (za 499 zł za jeden dzień) czy urządzaniu pokoju (od 100 do 500 zł za mkw.). Ci, którzy na rynku działają od co najmniej dziesięciu lat, są przeświadczeni, że kolejne specjalizacje to tylko kwestia czasu. Jak przekonują, ich rola będzie rosła, bo coraz większe jest zainteresowanie guwernantkami nawet do sześciomiesięcznych dzieci. Rodzice chcą, żeby już wtedy mówiły do nich w językach obcych. – O ile wcześniej obowiązywał podział: położna do trzeciego miesiąca, potem niania, a do półtorarocznego i starszego dziecka guwernantka, to teraz spotkać się można na przykład z pogotowiem guwernantek, to oficjalna nazwa, kiedy rodzicom wypada niespodziewane wyjście – zastrzega Monika Jakubiak. Ona sama takiej oferty nie wprowadziła, bo – jak podkreśla – istotne jest dla niej bezpieczeństwo pracowników.

Zawodowy baby concierge

Boom na nowy typ opiekunek postanowiły wykorzystać także uczelnie. Jako pierwsze o kierunkach, które kształcą guwernantki (i guwernerów), myślały uczelnie niepubliczne, w tym Szkoła Wyższa Przymierza Rodzin w Warszawie – na kierunku opieka i nauczanie domowe: domowy guwerner miała szkolić m.in. z etyki i neurofizjologicznych podstaw uczenia się dziecka, czy np. Wyższa Szkoła Umiejętności Społecznych w Poznaniu – w programie m.in.: elementy dietetyki, savoir-vivre’u, gra na pianienie. Ostatecznie jednak studia nie ruszyły, bo na obu uczelniach zabrakło wystarczającej liczby chętnych.
– To nie było tak, że nagle stwierdziłem: będziemy szkolić guwernantki – powiedział w jednym z wywiadów prof. Mirosław Śmiałek, dziekan Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego w Kaliszu. – Nad nowym kierunkiem pracował cały zespół. A wszystko poprzedziła ankieta przeprowadzona wśród rodziców. Wynikało z niej, że oczekują czegoś więcej dla swoich dzieci, chcą profesjonalnej opieki i edukacji domowej – dodaje w rozmowie z mediami. Oczekiwania rozminęły się jednak z rzeczywistością – ostatecznie, także w tym przypadku, nowy kierunek nie został uruchomiony. Pierwsze niepowodzenia nie zraziły jednak innych uczelni. Takie studia mają dziś m.in. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie i Uniwersytet Wrocławski (pod hasłem: diagnoza i poradnictwo oraz system pracy z rodziną) – jako podyplomowe dla magistrów np. pedagogiki, magisterskie lub licencjackie. Chętni uczą się na nich m.in. podstaw psychologii i pielęgnacji małego dziecka.
Dlaczego młodzi ludzie tak garną się do tego, by pracować w tym zawodzie? – Znajomi zazdroszczą mi, że za 30 zł za godzinę bazgrzę z kilkulatkami w zeszytach, bo jakby nie patrzeć, to zarobki na miarę korporacji – przekonują jedni. Inni podkreślają: – Jeśli po kilku latach nauki nie znajdę pracy w czyimś domu, zawsze będę miał też uprawnienia do pracy w szkole, przedszkolu czy żłobku.
Tyle że ten czarny scenariusz wcale nie musi się spełnić. Bo w czasach, gdy coraz większą popularnością cieszy się parent coaching (szkolenia dla rodziców z opieki nad dzieckiem), rozegra się prawdziwa bitwa o guwernantki. Skoro powstają już nawet agencje zrzeszające baby concierge’ów, czyli personalnych doradców rodziców do organizacji baby shower (przyjęcia dla przyszłej mamy) czy sesji zdjęciowych i zakupów wyprawki, to dlaczego ta pomoc nie miałaby sięgać teraz jeszcze dalej?
Na życzenie bohaterów tekstu zmienione zostały nie tylko ich imiona, ale i szczegóły wskazujące na ich tożsamość.