Francuska polityka prorodzinna odnosi sukces, bo tworzy spójny i elastyczny system. A rodzicielstwo nie jest finansową katastrofą i nie musi oznaczać całkowitego poświęcenia się dzieciom.
Krótki urlop macierzyński, praktycznie brak zwolnień na chore dzieci oraz symboliczne urlopy ojcowskie – to niektóre z elementów francuskiego systemu polityki prorodzinnej. Wydawałoby się, że takie podejście do kwestii demografii będzie działać zniechęcająco, a jednak jest odwrotnie. Francuzi, jako nieliczni w Europie, nie mają problemów z dzietnością: najbardziej popularny model rodzinny w społeczeństwie – „2 plus 2” – gwarantuje zastępowalność pokoleń. I nie jest prawdą – wbrew utartym opiniom – że tak wysokie wskaźniki zawdzięczają imigrantom. Tajemnica sukcesu tkwi w tym, że prorodzinne działania państwa tworzą spójny i stabilny system: ograniczony wymiar urlopu rekompensuje świetne zaplecze instytucjonalne, które zapewnia opiekę nad dziećmi niezależnie od ich wieku, a także hojne wsparcie finansowe. Francuski cud demograficzny nie byłby jednak możliwy, gdyby nie obowiązujący nad Sekwaną model kulturowy, w którym posiadanie dzieci jest po prostu rzeczą normalną.

Modelowa para

Marie i Jerome mieszkają w Paryżu. Mają trzydzieści pięć i trzydzieści sześć lat, on jest lekarzem, ona skończyła doktorat z socjologii i pracuje na uczelni. Wychowują dwójkę dzieci. Kiedy córka, obecnie 6-letnia Camille, miała 2 miesiące, jej mama wróciła do pracy. Przy drugim dziecku odczekała, aż dwuletni dziś Pierre skończy 3,5 miesiąca. Za każdym razem maluchy trafiały do żłobka. Marie, pytana, czy nie miała dylematu: wrócić do pracy albo zostać z dziećmi trochę dłużej w domu, zaprzecza. Jak tłumaczy, wiedziała, że chce kontynuować karierę naukową, a kiedy była w ciąży z synem, kończyła pisanie doktoratu, musiała więc szybko wracać na uczelnię, żeby go obronić. – Poza tym tyle trwa urlop macierzyński, 16 tygodni, z czego część trzeba obowiązkowo wykorzystać przed porodem – dziwi się pytaniom Marie.
Oprócz korzystania ze żłobka i szkoły, do której chodzi już starsza córka, zatrudniają opiekunkę, która odbiera dzieci koło 16.30 z placówek edukacyjnych i zajmuje się nimi do godziny 18.30–19, kiedy rodzice wracają do domu. Czym ten model różni się od polskiego? Oprócz tego, że dzieci już w wieku kilku miesięcy chodzą do żłobka, w jednej kluczowej kwestii: w tym, że rodzinę stać na normalne życie, a pojawienie się dzieci nie obniżyło specjalnie standardu, do którego byli przyzwyczajeni, ani nie przeszkodziło w realizacji dotychczasowych planów.
Pomimo kredytu na duże, trzypokojowe mieszkanie, które kupili na przedmieściach, Marie i Jerome co roku wyjeżdżają na narty, zazwyczaj organizują wspólny wyjazd za granicę, w zeszłym roku byli np. w Wietnamie. Stać ich też na dłuższe wakacje w kraju. – Nie udaje nam się robić wielkich oszczędności, bo Paryż to drogie miasto, ale nie ograniczamy się specjalnie – mówi Marie. I dodaje, że gdyby mieszkali poza stolicą, to mogliby sobie pozwolić na o wiele więcej.
Umożliwia im to, jak większości francuskich rodzin, z jednej strony wysokość wynagrodzenia – zarobki dwojga pracujących dorosłych pozwalają na utrzymanie czterech osób. Z drugiej zaś – szczodry system świadczeń rodzinnych i ulg podatkowych, który nie pozwala na to, by pojawienie się nawet trójki dzieci zasadniczo obniżyło status rodziny. Nawet przy pensjach w wysokości płacy minimalnej (tzw. SMIC, która wynosi 1,2 tys. euro, czyli 5 tys. zł) państwowe dopłaty oraz liczne zniżki na różne usługi pozwalają na godne życie. Pokrywają one po prostu wydatki, które generują nowi członkowie familii. W Polsce to nierealne. U nas czasem problemem jest utrzymanie się dwojga osób bez dziecka (mamy jeden z najwyższych wskaźników pracujących biednych, co oznacza, że praca nie gwarantuje wyjścia z biedy), a co dopiero mówić o znalezieniu pieniędzy na potomka, którego przyjście na świat kojarzy się głównie z kosztami. O zdecydowaniu się na kolejne dziecko nie wspominając. We Francji sprawnie prowadzona polityka prorodzinna skutecznie niweluje takie odczucia. – Dzięki temu rodziny nie mają kłopotu, by po urodzeniu pierwszego zdecydować się na kolejne dziecko. To w krajach środkowoeuropejskich, m.in. w Polsce, często bywa problemem. Pierwsze dziecko pokazuje, z jak dużymi trudnościami się spotykają, i jak wynika z badań, to powoduje, że rezygnują z następnego – przyznaje Olivier Thevenon, specjalista od systemów rodzinnych z państwowego Narodowego Instytutu Studiów Demograficznych w Paryżu.
Jakie są efekty działania tego systemu, pokazują dane: we Francji, jak wynika z analizy urzędu statystycznego „France, portrait social” (z 2010 r.), bezdzietna rodzina oddaje państwu blisko 13 proc. swoich dochodów, podczas gdy w przypadku rodziny z dziećmi to jedynie 6 proc. Przykładowo poziom życia rodziny z jednym dzieckiem w wieku poniżej 3 lat dzięki świadczeniom rodzinnym zwiększa się o średnio 4 proc., a poziom życia rodzin wielodzietnych o 8 proc. To efekt ulg podatkowych, które zwiększają się wraz z liczbą dzieci, a także złożonego systemu przeróżnych świadczeń i zapomóg (tzw. allocation), które rodzina zaczyna dostawać już przed przyjściem potomka na świat.

Opiekunka na koszt państwa

Dla przykładu za nianię, która pracuje u Marie i Jerome’a 30 godz. tygodniowo, płacą oni 720 euro agencji, za której pośrednictwem wynajęli opiekunkę. To niby dużo, ale państwo zwraca im 600 euro. Zostają opłaty za żłobek: 600 euro, ale jak przyznaje Marie, koszty są duże, bo mają dość wysokie dochody. A gdyby nie mieli niani, państwo zwracałoby im część czesnego. Poza tym i tak otrzymują zasiłek rodzinny.
Później z dziećmi jest jeszcze łatwiej, bo przedszkole i szkoła są za darmo. Dopłaca się jedynie do wyżywienia, choć to też może być dotowane przez samorząd, jeżeli rodzina ma niskie dochody. – Na wyprawkę nie wydaję prawie nic. Muszę kupić ołówek i pióro oraz plecak, resztę zapewnia szkoła. Od podręczników po zeszyty – mówi Dorota, pracownica biblioteki miejskiej i matka dwójki dzieci, która mieszka na wsi pod Paryżem. Zaś Francuzi są tak przyzwyczajeni do hasła „bezpłatna edukacja”, że – jak opowiada Dorota – dochodzi do absurdalnych sytuacji, iż rodzice się denerwują, kiedy nauczycielka zbiera 3 euro na wyjście do muzeum.
Nie dość tego, rodziny z niższymi dochodami (od 2014 r. to osoby z zarobkami od 24,1 tys. euro do 35,2 tys. euro rocznie przy rodzinie z trójką dzieci, czyli z dochodami rzędu 8–9 tys. zł miesięcznie) otrzymują raz w roku fundusze na wyprawkę szkolną. Wysokość? Około 360 euro (ok. 1,5 tys. zł). – To z nadwyżką wystarczy na przygotowanie do szkoły, łącznie z zakupem ubrań – wylicza Dorota.
Rodzajów zasiłków jest kilkanaście, m.in. jednorazowe becikowe 923 euro (ok. 3,9 tys. zł), zasiłek rodzinny ok. 180 euro miesięcznie przez trzy pierwsze lata życia dziecka, który później się zmienia w świadczenia w wysokości ok. 130 euro (przy trójce to ok. 300 euro) – i to niezależnie od dochodów – wypłacany do ukończenia przez latorośl 20 lat. (To stawki obowiązujące od tego roku. Wcześniej dodatki liczono inaczej. Były też szerzej dostępne oraz trochę wyższe).
Do tego dochodzi dofinansowanie opieki nad maluchem, co pozwala przynajmniej częściowo pokryć koszty niani czy żłobka. Zasiłki te wynoszą między 150 a 390 euro na dziecko w zależności od trybu pracy czy wybranego modelu opieki. Istnieją też świadczenia mieszkaniowe czy na opiekę nad dzieckiem niepełnosprawnym.
System jest na tyle elastyczny, że można zrezygnować z jednego dodatku, ale za to więcej dostać w innej sferze, można też otrzymywać pieniądze do ręki, zamiast liczyć na ulgi podatkowe. Istotne jest przy tym wsparcie samorządowe, np. w Paryżu można oprócz dopłat do czynszu uzyskać pomoc w pokrywaniu wydatków na energię – nawet do 275 euro miesięcznie. Ponadto istnieje karta dużej rodziny dająca przywileje rodzinom z trójką i więcej dzieci, umożliwiająca chociażby zniżki na pociągi czy komunikację miejską, nie mówiąc o centrach sportowych czy kinie.
W sumie na politykę prorodzinną rząd francuski przeznacza prawie 4 proc. PKB, co plasuje Francję w czołówce państw OECD, jeśli chodzi o wydatki na tę sferę (więcej przeznacza na nią tylko Irlandia – 4,3 PKB. Polska dla porównania wydaje 1,6 proc. PKB). W sumie w 2013 r. wydał na tego rodzaju świadczenia 58 mld euro. Choć, jak podkreśla Olivier Thevenon, doszło do zmian, bowiem Francja po burzliwej debacie publicznej od 2014 r. ograniczyła część wydatków socjalnych. Cięcia miały zaoszczędzić dla budżetu aż 1,1 mld euro. Czy wpływ tych zmian przełoży się na liczbę urodzeń, jak alarmuje część ekspertów, okaże się w następnych latach.

Dumni wielodzietni

Francuską politykę prorodzinną różni od polskiej już samo założenie przyjmowane przy tworzeniu szczegółowych rozwiązań: nie chodzi w niej o wsparcie biednych. Służyć ma ona również bogatym, tak by nie wahali się powiększać rodziny i mieli tyle dzieci, ile chcą, a nie tyle, na ile ich stać. A jednocześnie mogli zapewnić im np. dobrą edukację, w tym prywatną (stąd ulgi podatkowe na kształcenie). Sednem jest więc nie działanie doraźnie zmniejszające obciążenia związane z wychowywaniem potomstwa, lecz myślenie przyszłościowe: łożąc na dzieci, państwo inwestuje w kolejne pokolenia i lepiej by tworzyły one elitę, a nie grupę osób, które zasilą szeregi ubogich żyjących na garnuszku państwa. Jak tłumaczy Olivier Thevenon, dzięki temu właśnie odsetek kobiet posiadających troje i więcej dzieci jest we Francji dość wysoki na tle innych państw europejskich. Choć, jak przyznaje, najbardziej obecnie popularny model to „2 plus 2”. Zauważa przy tym, że demonizowana często dzietność imigrantów zwiększa ogólny wskaźnik dzietności na kobietę jedynie o 0,1.
W Polsce, gdzie system skupia się przede wszystkim na wspieraniu uboższych, rodzina wielodzietna to często synonim biedy czy patologii. Co nie dziwi, jeżeli przyjrzeć się danym GUS, z których wynika, że w rodzinie wielodzietnej standard życia obniża się radykalnie. Ponad jedna czwarta (26 proc.) rodzin z czwórką dzieci żyje na krawędzi nawet nie biedy, lecz skrajnego ubóstwa. Przy trójce dzieci co dziesiąta rodzina była w równie dramatycznej sytuacji materialnej. We Francji w statystykach państwowych dotyczących ubóstwa nie ma podziału ze względu na liczbę dzieci w rodzinie – jednak ekonomista z Centre d'Economie de la Sorbonne Christophe Starzec przyznaje, że na pewno nie ma aż tak dużej zależności między poziomem zamożności a liczbą dzieci jak w Polsce, bowiem system rozwiniętych zasiłków (rodzinnych, mieszkaniowych, szkolnych) redukuje zakres stopnia ubóstwa rodzin wielodzietnych. – Także dzięki temu, że znaczna część zasiłków rodzinnych była do tej pory uniwersalna, to znaczy związana z posiadaniem dzieci, a nie z wysokością dochodu – tłumaczy socjolog.
Główną zachętą do posiadania dużej liczby dzieci, czyli więcej niż dwojga, także przez osoby bogate, niewątpliwie są ulgi podatkowe. Rodzice rozliczają się wspólnie z dziećmi, a im liczniejsza rodzina, tym większe przywileje. Dobrze zarabiającym umożliwia to chociażby rozliczanie się w niższych progach podatkowych.

Państwo nie zostawi cię na lodzie

Zdaniem Oliviera Thevenona francuska polityka prorodzinna osiągnęła sukces przede wszystkim dzięki temu, że w tej sferze panował do tej pory konsensus polityczny, który trwa od lat 40., kiedy powojenne wyludnienie sprawiło, że dzietność stała się kwestią strategiczną. Niezależnie od tego, która partia przejmuje władzę, nie wprowadza radykalnych zmian. To zaś daje rodzinom poczucie bezpieczeństwa i pewność, że dodatki czy ulgi nie znikną z dnia na dzień. Przyszli rodzice mogą więc łatwo przewidzieć, jak na ich życie wpłynie pojawienie się dziecka, i dokładnie wyliczyć, ile będzie ich ono kosztowało. Drugim fundamentem modelu francuskiego jest to, że system zgrabnie łączy ze sobą różne elementy. Samo wsparcie finansowe by nie pomogło w podniesieniu dzietności, tak jak nie wystarczyłyby tylko odpowiednie urlopy. I zamiast działać w jednej tylko sferze, państwo proponuje rodzinom cały pakiet: nie tylko pieniądze, lecz także świetnie zorganizowany system opieki nawet nad najmłodszymi dziećmi. Tym bardziej że rząd francuski nie stawia na długie urlopy macierzyńskie ani nie promuje, jak to robią państwa skandynawskie, urlopu ojcowskiego (do tej pory ojciec mógł korzystać, podobnie jak to jest w Polsce, z dwutygodniowego pobytu z nowo narodzonym). Demograf z Narodowego Instytutu Studiów Demograficznych w Paryżu przyznaje, że to właśnie ułatwienia ze strony państwa przy organizowaniu opieki nad małymi dziećmi miały największy pozytywny wpływ na decyzję o powiększeniu rodziny.
– To także dlatego, że państwo potraktowało tę kwestię jako priorytetową. Jest to sprawa publiczna, a nie prywatna, co oznacza, że wsparcie ze strony państwa jest bardzo silne – mówi prof. Irena Kotowska, demograf ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Zaś Christophe Starzec dodaje, że pogodzenie pracy zawodowej kobiet i macierzyństwa było jednym z najpoważniejszych tematów polityki rodzinnej, począwszy od lat 70. Stąd instytucja przedszkola („école maternelle”) nieobowiązkowego, ale powszechnie dostępnego i darmowego dla dzieci, począwszy od 3. roku życia, a praktycznie od 2,5 roku. Dużą rolę odgrywa też organizacja dnia szkolnego: zaczyna się 8.30, a zajęcia trwają do 17, 18 z przerwą na obiad.
– Wracając do pracy, miałam trzy możliwości: wysłać dziecko do żłobka, oddać pod pieczę opiekuna dziennego („assistante maternelle”) lub zatrudnić opiekunkę – opowiada Marie. Żłobków publicznych jest co prawda niewiele, ale jak opowiada paryżanka, można się odpowiednio postarać, żeby zdobyć miejsce w wybranej placówce. Ona zaczęła składać podania już w piątym miesiącu ciąży, a o decyzje dopytywała co kilka tygodni. Warunki w publicznym żłobku odbiegają od tych, które nadal panują w polskich molochach. Zwraca uwagę chociażby to, że grupy są małe i np. na 10 wychowanków przypadają dwie opiekunki.
Gdyby miejsce w żłobku się nie znalazło, Marie mogła oddać córkę czy syna pod skrzydła „dziennej mamy”. To trochę droższa opcja, ale za to nie ma żadnego problemu z jej znalezieniem. „Assistante maternelle” jest popularną formą: opiekunka zazwyczaj ma kilkoro dzieci u siebie w domu, musi też spełniać konkretne wymagania (np. przejść szkolenia), aby zarejestrować działalność w gminie. Rodzice płacą pieniądze do urzędu, ten opłaca opiekuna. – W małych miejscowościach i na wsi to główna forma opieki – przyznaje mieszkająca pod Paryżem Dorota.
Marie nie miałaby również kłopotu ze znalezieniem prywatnej opiekunki, choć to najdroższe rozwiązanie. Nianie są zatrudniane legalnie, a ich pensja nie powinna być niższa niż wynagrodzenie minimalne. Jak opowiada socjolożka, jej koleżanki, aby obniżyć koszty, wynajmują jedną nianię dla dwu rodzin. Wtedy np. przez tydzień przychodzi ona do jednego domu, a drugie dziecko jest tam dowożone. Potem następuje zamiana.
Dorota, która obserwuje działania opiekunów z bliska, czytając bajki przyprowadzanym przez nie do biblioteki maluchom, jest jednak krytyczna: choć opieka jest dostępna, nie zawsze jej poziom jest wysoki. – Bywa, że dzieci, nawet te małe, spędzają czas przed telewizorem, a pobyt u „dziennej mamy” czasem przypomina przechowalnię. Ale francuskie matki nie przejmują się tym za bardzo – mówi.

Francuskie dzieci nie grymaszą

Podejście Francuzów do rodzicielstwa, o którym mówi Dorota, jest także czymś, co – paradoksalnie – wpływa na efektywność systemu. Z jednej strony rodzina plasuje się bardzo wysoko w hierarchii wartości. – Kobiety zakładają, że będą mieć dzieci, i jest to coś naturalnego – mówi Thevenon. Z drugiej dzieci nie są traktowane jako centrum świata, dla którego wywraca się całe życie do góry nogami. Dzięki temu proponowane przez rząd rozwiązania wpisują się w model wychowawczy Francuzów i mają szansę przynieść zamierzony skutek. Jak podkreśla Monika Mynarska, demograf z SGH, kulturowe podejście do rodzicielstwa ma ogromne znaczenie. – Samo zakładanie żłobków niczego nie zmieni. Trzeba być może szukać innych rozwiązań, które pasują do danej kultury, lub pracować nad zmianą przyzwyczajeń– mówi Mynarska.
Dorota mieszka w małej wiosce. Pobliska miejscowość, w której pracuje, liczy 4 tys. mieszkańców. Ona sama ma dwójkę dzieci, ale jak przyznaje, większość jej znajomych ma trójkę i nie ma w tym nic niezwykłego. A kobiety wracają do pracy trzy miesiące po porodzie. – Czasem przy trzecim dziecku biorą pół roku wolnego, ale i tak potem rozwijają się zawodowo – opowiada Dorota.

Kobiety zakładają, że będą mieć dzieci, i jest to coś naturalnego. Ale dzieci nie są traktowane jako centrum świata, dla którego wywraca się całe życie do góry nogami

Jak tłumaczyła w jednym z wywiadów francuska ekonomistka Helene Priviere, wizerunek matki pracującej jest bardzo pozytywny. To osoba, która spełnia się na wielu płaszczyznach. Nikt też nie ocenia jej negatywnie, jako wyrodnej matki, która porzuca dziecko. Potwierdzają to badania – w europejskim sondażu „European Survey” tylko 30 proc. Francuzów uważało, że dzieci w wieku przedszkolnym cierpią z tego powodu, że ich matki wracają do pracy. Podobny, 28-proc. odsetek był w Irlandii, która zajmuje 1. miejsce w Europie, jeśli chodzi o wskaźniki dzietności. Dla porównania w Polsce takich odpowiedzi było aż dwukrotnie więcej: blisko 60 proc. osób oceniało, iż powrót matki do pracy odbija się negatywnie na małym dziecku.
Zdaniem Doroty różnica jest taka, że zazwyczaj francuscy rodzice nie mają takich dylematów, bo nie jest przyjęte, by rozczulać się nad dziećmi. Co odzwierciedla również system, bo jak inaczej tłumaczyć to, że np. rodzice mają w roku 5 dni wolnego na chore dziecko (dla porównania w Polsce jest to 60 dni). I nikt nad tym nie załamuje rąk. Co robią, kiedy ich latorośl ma katar? Wysyłają do przedszkola czy szkoły. – Nawet kiedy dzieciaki mają niewielką gorączkę, dostają środki przeciwgorączkowe i idą do nauki – opowiada. Oczywiście rodziny również korzystają z pomocy dziadków czy opiekunek.
To specyficzne podejście kulturowe do dzieci opisuje w niedawno wydanym bestsellerze Pamela Druckerman pod wiele mówiącym tytułem „W Paryżu dzieci nie grymaszą”. Amerykańska pisarka, która od lat żyje we Francji, dokonała ciekawych spostrzeżeń i choć książka nie jest naukową analizą, wychwytuje to, co wyróżnia francuski model wychowania. Pisarka zaczęła się zastanawiać nad tą kwestią, kiedy zauważyła w restauracji, że francuskie dzieci zjadały wszystko, co im podano, a jej amerykańskie dziecko narobiło bałaganu, odmawiając posiłku. Zdaniem pisarki wic polega na tym, że francuskie dzieci nie są pępkiem świata, lecz muszą się dostosować do życia dorosłych. A kobiety – niezależnie, czy zostały matkami, czy nie – nadal spełniają swoje potrzeby i nie wisi nad nimi kulturowy wymóg nieustannego poświęcania się dla syna czy córki. Dzięki temu oddając dziecko do żłobka czy pod opiekę niani nie mają poczucia winy. To, zdaniem Druckerman, powoduje, że i dorośli mają łatwiej, i dzieci są grzeczniejsze. Ale także dzięki temu kobietom łatwiej zdecydować się na dziecko. Matce Polce już trudniej.