Każdy zatrudniony, który odmówi testowania, będzie musiał liczyć się z ryzykiem płacenia odszkodowań. Podobnie jak każdy pracodawca, który nie będzie wymagał badań. Możliwości nadużyć są ogromne.

Wstyd i kpina. Tak w skrócie najczęściej jest komentowany projekt posłów PiS, który zakłada masowe testowanie pracowników i ponoszenie odpowiedzialności przez tych, którzy odmówią badań. Ci ostatni zapłacą po 15 tys. zł dla każdego współpracownika, który będzie miał uzasadnione podejrzenie, że zakaził się w firmie. Podobne roszczenie będzie miał pracodawca, jeśli z powodu zachorowań jego działalność była utrudniona. Sam jednak też będzie musiał płacić, jeśli nie żądał testów od podwładnych. Żadnego znaczenia nie będzie mieć to, czy dany pracownik (dochodzący świadczenia lub zobowiązany do płacenia) jest zaszczepiony. W razie szerokiego ogniska zakażeń odszkodowania - nawet od jednej osoby - mogą sięgać kilkuset tysięcy złotych. O wypłacie zdecyduje wojewoda, ale obwiniony o zakażenia pracownik lub pracodawca będzie mógł się odwoływać do sądu administracyjnego.
- Rząd przerzuca na nas obowiązek walki z pandemią. Wywoła to konflikty w miejscach pracy. Całkowicie zburzona będzie wspólnota zakładowa - mówią jednym głosem pracodawcy i związki zawodowe. Ich zdaniem projekt jest tak zły, że nie należy nawet rozpoczynać prac nad nim. Wtórują im eksperci, którzy wskazują na liczne nadużycia, jakie mogą mieć miejsce w związku z proponowanymi rozwiązaniami (np. obowiązek płacenia w przypadku, gdy pracownik nie z własnej winy nie mógł się przetestować w danym terminie).
Garść niedorzeczności
Jak bardzo absurdalne skutki mogą wywołać omawiane rozwiązania? - Pracownik, który zachorował, będzie mógł domagać się świadczenia odszkodowawczego w razie uzasadnionego podejrzenia, że zakaził się w miejscu pracy. Czyli jeśli np. zatrudniony wie, że kolega z działu jest chory - kaszle, ma katar itp. Ale odszkodowanie będą płacić współpracownicy, którzy nie przedstawili pracodawcy negatywnego testu w okresie poprzedzającym zakażenie kolegi, nawet jeśli oni są zdrowi - wskazuje dr Dominika Dörre-Kolasa, radca prawny i partner w kancelarii Raczkowski.
Podkreśla, że pracownik będzie przedstawiał zatrudniającemu listę osób, z którymi miał kontakt. - Pracodawca na pewno ma zweryfikować, czy wskazane osoby poddały się w tamtym czasie testom. Ale czy ma także sprawdzić, czy rzeczywiście doszło do kontaktu zakażonego ze wskazanym współpracownikiem, np. dzięki monitoringowi w firmie? I czy odszkodowanie ma płacić osoba, która nie mogła się poddać testowi, bo np. dzień po tym, jak miała kontakt z kolegą z firmy, trafiła na siedmiodniową kwarantannę? - zastanawia się mec. Dörre-Kolasa.
Takich problematycznych okoliczności jest więcej. Projekt nie uwzględnia np., że pracownik może nie wykonać testu z powodu braku dostępności do bezpłatnych badań w terminie wskazanym przez pracodawcę. Czy wówczas też ma płacić odszkodowanie, jeśli kolega z pracy w tym czasie się zakazi? A może sam powinien zapłacić za test, jeśli niedostępne są te bezpłatne? - Skutek tych przepisów może być taki, że pracodawca będzie musiał pełnić funkcję śledczego, który bada donosy od pracowników liczących na odszkodowanie. Przy czym nie wiadomo nawet, czy sam może dopisać do listy kontaktów osoby, które - według jego wiedzy - miały kontakt z pracownikiem, który się zakaził - wskazuje ekspertka.
Dużo będzie zależeć też od rzetelności ewidencji testów. Wymóg jej prowadzenia nie jest wprost wskazany w przepisach, ale w praktyce firmy będą do tego zobowiązane (bo muszą weryfikować testowanie na ewentualne żądanie pracownika, który zachoruje; jeśli nie będą wysyłać na testy, to same muszą liczyć się z żądaniami odszkodowań). A to oznacza nowy, wymagający obowiązek.
- Trzeba liczyć się z tym, że w ostateczności sprawy o świadczenia odszkodowawcze będą trafiać do sądów administracyjnych, a te - jak wiele wskazuje - będą odrzucać roszczenia. Bo przecież pracownik, który odmawiał testowania, zapyta, jaki wymóg naruszył, skoro badania nie są obowiązkowe i jakie są dowody na to, że żądający świadczenia zakaził się w firmie - wskazuje dr Maciej Chakowski, partner w kancelarii C&C Chakowski & Ciszek.
Podkreśla, że lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązku testowania. - Pracodawca dopuszczałby do pracy tylko osoby z wynikiem negatywnym. Wówczas odpowiedzialność za naruszenie takiego wymogu nie wywoływałaby wątpliwości - dodaje.
Zgodny sprzeciw
Sami zatrudniający krytykują przedstawione rozwiązania. - Odpowiedzialność i ryzyko w zakresie przeciwdziałania pandemii zostałyby przerzucone na pracodawców. Nieracjonalne i niezasadne jest angażowanie firm w postępowania o odszkodowania i nakładanie odpowiedzialności odszkodowawczej za brak weryfikacji zatrudnionych. Szczególnie że żadne tego typu rygory nie są podejmowane w przestrzeni publicznej - podkreśla Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy Konfederacji Lewiatan.
Wskazuje, że omawiane przepisy mogą zdezorganizować pracę, w szczególności w dużych zakładach produkcyjnych. - Nie jest jasne, co znaczy „uzasadnione podejrzenie” zakażenia w miejscu pracy. Dlaczego ma o tym rozstrzygać wojewoda i na jakich zasadach miałoby przebiegać takie postępowanie? Proponowane rozwiązania w zakresie odpowiedzialności odszkodowawczej są tak abstrakcyjne, że trudno się nawet do nich odnieść. Naszym zdaniem nie należy kontynuować prac nad projektem w tym kształcie - dodaje.
Na dodatek nowy projekt przewiduje jedynie, że firma może się domagać odszkodowania od pracownika odmawiającego testowania (jeśli wykaże, że zakażenia wywołały utrudnienia w działalności zakładu). Nie wskazuje, że można przenieść takiego zatrudnionego na inne stanowisko lub w ostateczności nie dopuścić go do pracy. Pracodawcy przedstawiają też całą listę innych zarzutów, w tym niedostosowanie projektowanych przepisów do zasad odpowiedzialności materialnej pracowników (określonych w k.p.) oraz zupełne pomijanie tego, że do zakażeń może dochodzić w kontakcie z klientami firm, a nie współpracownikami.
- Obciążanie osób prywatnych odpowiedzialnością odszkodowawczą na podstawie co najwyżej poszlak jest niedopuszczalne - wskazuje Marek Kowalski, przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich (FPP).
Podkreśla, że pracodawcy powinni mieć możliwość rzeczywistej kontroli nad ryzykiem wystąpienia COVID-19 poprzez weryfikowanie certyfikatów szczepień pracowników. FPP zwróciła też uwagę na koszty, jakie mogą wywołać nowe rozwiązania.
Zdaniem organizacji w związku z tymi zmianami codziennie należałoby wykonywać ok. 2 mln testów (skoro firma, która nie będzie ich żądać, musi liczyć się z ryzykiem odszkodowań). Potencjalny koszt testowania sięgnąłby więc nawet 30 mld zł (w skali roku; wyliczenia FPP na podstawie aktualnych wycen NFZ).
Proponowane rozwiązanie krytycznie oceniają też związki zawodowe. - Projektowane przepisy karzą za to, że ktoś zachoruje, bo przecież będzie to uzasadniać podejrzenia zakażeń w pracy. Dlaczego wprowadzana ma być odpowiedzialność w oderwaniu od faktycznych okoliczności, tzn. od tego, że ktoś mógł się zakazić poza firmą, w domu, w drodze do pracy itp.? Dlaczego nie bierze się pod uwagę tego, że już teraz ustawiają się kolejki przed punktami wymazowymi, a zapowiadane testowanie w aptekach na razie się nie udaje? Z naszego punktu widzenia taki projekt jest nie do zaakceptowania - podsumowuje Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ, szef Rady Dialogu Społecznego.
ikona lupy />
Pieniądze za zakażenie w pracy / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe