Pytać pracowników o szczepienie nie wolno. Trzeba im jednak zapewnić bezpieczne miejsce pracy. Wielu pracodawców dostrzega w tym sprzeczność.

W kawiarni na warszawskim Mokotowie panuje rodzinna atmosfera. Zespół jest z właścicielem na „ty”, ludzie dużo o sobie wiedzą. – Trzy dni temu usłyszałem od szefa, że szykuje mi prezent na urodziny, które wypadają pod koniec września – opowiada Tomasz (nazwisko do wiadomości redakcji). – Jeśli się zaszczepię przeciwko COVID-19, dostanę dzień wolny i premię w wysokości trzech dniówek.
Kuszące, ale nie dla Tomasza, który w 10-osobowej ekipie uchował się jako ostatni niezaszczepiony. – Uważam, że szczepić powinni się ludzie starsi i z grup ryzyka. Osobom takim jak ja, młodym, zdrowym, w zupełności wystarcza zasada DDM (dystans, dezynfekcja, maska – red.), której się trzymam – tłumaczy. I z tymi argumentami wrócił do szefa. – Dowiedziałem się, że z zaszczepionych wszystkich pracowników chciał on uczynić atut swojej kawiarni, o czym miała informować tabliczka wywieszona nad wejściem. Jeśli więc nie zdecyduję się przyjąć „prezentu”, od października nie mam tu czego szukać. I tyle rodzinnych klimatów, bo nikt się nawet za mną nie wstawił.
Opowieść Tomasza pokazuje, jak silne emocje wywołuje temat szczepień również w środowisku pracy. Do tarć dochodzi nie tylko na linii zaszczepieni – niezaszczepieni, ale również pracownicy – pracodawcy.
– Z jednej strony słyszymy, że mamy przygotowywać się na czwartą falę pandemii i zabezpieczać przedsiębiorstwa, bo nie wiadomo, co przyniesie jesień. Z drugiej – wytrąca nam się z ręki narzędzia, które pozwoliłyby zapewnić zatrudnionym i klientom bezpieczeństwo. Nadal nie możemy zdobywać informacji, którzy pracownicy są zaszczepieni, a którzy nie. Jesteśmy na prostej drodze do lockdownu – przekonuje Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie. – Przedsiębiorcy narażeni są na nieprawdopodobny hejt i jednocześnie pozbawieni możliwości działania. Słyszymy o przypadkach, gdy pracodawcy chcą np. wymagać od niezaszczepionych cotygodniowych testów czy próbują zmobilizować ich gratyfikacjami finansowymi. Kończy się to medialnymi aferami, oskarżeniami o segregację pracowników, a nawet groźbami odejść z pracy czy pozwów – dodaje.

Szczepionkowe pole minowe

– Nie rozumiem, dlaczego szczepienia tak podzieliły społeczeństwo. Nie rozumiem tego hejtu – mówi Laura Hołowacz, prezes firmy spedycyjnej CSL. Zastrzega, że chorowała na COVID-19, miała powikłania. Bardzo bliska jej osoba zmarła. Dlatego, jak przyznaje, staje się coraz bardziej radykalna. I gdyby pojawiła się możliwość wysyłania na bezpłatny urlop tych, którzy się nie szczepią, wzięłaby ją pod rozwagę. Sama jest zaszczepiona.
Jej zdaniem w pierwszej fali pandemii było łatwiej. – W ciągu tygodnia wypracowaliśmy w spółce procedury bezpieczeństwa. Polegały one na ustaleniu, że jest zielona i czerwona strefa, że ludzie się zmieniają w zespołach, część przeszła na pracę zdalną. Kierowcy też dostali jasne wytyczne. Dzięki temu firma przetrwała i nie słyszałam, by ktoś zakaził się w pracy – opisuje. Dziś, gdy narzędzie pozwalające na powrót do „nowej normalności” jest w zasięgu ręki, okazuje się, że nie wszyscy chcą po nie sięgnąć. – Szacuję, że mam do 10 proc. osób niezaszczepionych. Tylko szacuję na podstawie niezobowiązujących rozmów z tymi, którzy mówią o tym wprost. A na moje pytanie, czy mają to w planie, odpowiadają, że jeszcze jest czas. Nie mówią, że nie mogą ze względu na choroby współistniejące, stan zdrowia, tylko że kiedyś to zrobią. Kiedyś! Jak ja mam planować działania firmy? Przesunięcie części zespołu na zdalne jest rozwiązaniem tymczasowym. Jak wysyłać niezaszczepionego pracownika w delegację? A jeśli na wyjeździe się zakazi i uzna, że to przeze mnie, bo kazałam mu jechać? – pyta. Dlatego dziś opowiada pracownikom otwarcie o tym, jak ona chorowała. Przekonała jedną osobę, druga się waha. A reszta? – Jeśli pandemia potrwa kolejne miesiące, firma i tak musi funkcjonować. A to oznacza wysyłanie ludzi na targi, poszukiwanie tam nowych kontrahentów. Człowiek na zdalnym tego nie zrobi. Być może będę zmuszona różnicować wynagrodzenie ze względu na tryb pracy.
Nieuchronnie wraca pytanie, czy pracodawca powinien wiedzieć, kto z jego pracowników jest zaszczepiony, a kto nie.
– Temat szczepień w Polsce w ogóle jest delikatny, a jeżeli przełożymy go na relację pracodawca – pracownik, to zaczyna przypominać pole minowe – mówi Katarzyna Woszczyna, wiceprezes zarządu Business Centre Club. – Nie wszyscy pracownicy chcą się szczepić i ta grupa na pewno nie chce być przymuszana. Są tego różne powody i wydaje się, że w tej sytuacji lepiej działają zachęty i podnoszenie świadomości niż nakazy. Z moich obserwacji wynika zresztą, że pracodawcy wybierają taką drogę chętniej. Postawienie pracowników pod ścianą może spowodować nawet ich rezygnację z pracy. Nie wszyscy przedsiębiorcy chcą podejmować takie ryzyko, bo rynek pracy jest trudny i firmy raczej dokładają starań, by utrzymać zatrudnienie. Wkraczanie w prywatne życie niesie też za sobą ryzyko precedensu. Jeżeli w sprawie szczepień można, to w przyszłości, w innych sprawach, być może też – zastanawia się.
Podział przebiega zresztą dużo głębiej niż sam stosunek do podawanych preparatów. To również m.in. stosunek do władzy, samej pandemii, ale również indywidualne problemy zdrowotne. – Widzę tu pole do konfliktów i warto zrobić wszystko, by ich uniknąć. Relacje pracodawca – pracownik powinny być oparte na poszanowaniu prawa, ale też na zwykłym, ludzkim zaufaniu. Antagonizowanie stron może być niebezpieczne. Przymus naprawdę nigdy niczego nie rozwiązuje – dodaje Katarzyna Woszczyna.

Szach, mat? Pat!

Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy Konfederacji Lewiatan, koordynuje prace tamtejszej rady dyrektorów personalnych. Opowiada, że pracodawcy zgłaszali uwagi do programu szczepień, od kiedy temat stał się realny, czyli na przełomie lat 2020/2021. – Byli zainteresowani wsparciem tego procesu i kiedy tylko było to możliwe, mocno zaangażowali się w akcję szczepień, promując je i zachęcając do nich swoich pracowników. Polegało to na zapewnieniu kontaktu z ekspertami medycznymi i dnia wolnego na szczepienie z zachowaniem prawa do wynagrodzenia. Niektórzy przyznawali dodatki rzędu 100 zł tym, którzy przyjęli szczepionkę – wylicza. I dodaje, że teraz – po zawieszeniu prac legislacyjnych związanych z prawem dostępu do informacji na temat szczepień wśród pracowników – wielu szefów, prezesów i właścicieli stanęło przed wyzwaniem, jak dalej funkcjonować, organizować pracę. – Mogą prosić o wypełnienie anonimowych ankiet, które dają mgliste wyobrażenie o sytuacji w firmie. Żądanie od pracowników wrażliwych danych dotyczących stanu zdrowia w obecnym stanie prawnym nie jest możliwe.
Zdaniem Lisickiego firmy znalazły się w patowej sytuacji. – Z jednej strony ludzie mają swobodę decyzji w sprawie szczepień, prawo do prywatności, które należy szanować, z drugiej – to na pracodawcy spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa w miejscu pracy. Bez wiedzy o sytuacji zdrowotnej zespołu trudno nim świadomie zarządzać – dodaje.
Na razie zostaje więc profilaktyka i zapewnienie środków ochrony osobistej, jak maseczki i płyny do odkażania, i apele o zachowywanie dystansu. A także ewentualnie poddawanie testom. O ile bowiem przepisy nie dają podstaw do pozyskiwania wiedzy o tym, kto z pracowników jest zaszczepiony, o tyle gdy chodzi o badania, jest pole do działania. Pracodawcy powołują się najczęściej na art. 207 kodeksu pracy (pracodawca jest obowiązany chronić zdrowie i życie pracowników przez zapewnienie bezpiecznych i higienicznych warunków pracy przy odpowiednim wykorzystaniu osiągnięć nauki i techniki), a także na art. 94 pkt 4 k.p. (obowiązek pracodawcy zapewnienia bezpiecznych i higienicznych warunków pracy oraz prowadzenia systematycznych szkoleń w zakresie bhp). Testowanie jest jednak drogie.
Na ile te sposoby wystarczą, pokażą kolejne tygodnie.
– Pracodawca jest bezpośrednio uzależniony od dyspozycyjności załogi. Nadal alarmująco wiele osób się nie szczepi, a właściciel firmy chciałby zachować ciągłość realizacji swoich usług. Dlatego niektórzy pracodawcy, szukając nowych pracowników, proszą nas o przedstawianie ofert tylko tych kandydatów, którzy przyjęli szczepionki. Robi tak ok. 20 proc. firm, z którymi współpracujemy. W takiej sytuacji odpowiadam, że nie mam prawa pytać kandydatów o sprawy dotyczące wyborów zdrowotnych. Jednocześnie sami aplikujący na dane stanowisko wychodzą z tą wiedzą. Robią tak zwykle osoby, które są zaszczepione i mają już za sobą kilka rozmów kwalifikacyjnych, podczas których w mniej lub bardziej zawoalowany sposób padło pytanie o szczepienia – wtóruje Dorota Siedziniewska-Brzeźniak, wspólnik w agencji rekrutacyjnej Idea HR.
Przyznaje, że w jej firmie nie wszyscy są zaszczepieni. I ci, którzy postanowili tego nie robić, w sytuacji podwyższonego zagrożenia epidemiologicznego mogą zostać oddelegowani do pracy zdalnej w pierwszej kolejności. Ona sama nie rozmawia ze współpracownikami o tym, co sądzą o szczepieniach. Nie chce, by stało się to zarzewiem konfliktu, kiedy ludzie zaczęliby pochopnie oceniać i przez to patrzeć na siebie wilkiem. – Dlatego uważam, że pracodawcy należy się wiedza, kto jest zaszczepiony. To ucięłoby plotki i domysły. Liczyłam, że takie rozwiązanie znajdzie aprobatę w Sejmie. Źle, że tak się nie stało, bo cała odpowiedzialność za bezpieczeństwo sanitarno-epidemiologiczne spada teraz wyłącznie na przedsiębiorców.

Z paszportem do pracy

Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service, ocenia, że kwestii zdrowotnych nie można postrzegać wyłącznie jako sprawy prywatnej. – W przypadku chorób zakaźnych informacje idą do sanepidu. COVID-19 to choroba, która może szybko wyłączyć zakład produkcyjny. Dlatego nie może być tak, że w imię ochrony praw mniejszości (osób niezaszczepionych) pracodawca ma ponosić straty, a miejsca pracy pozostałych mają być zagrożone – mówi. Dlatego uważa, że warto rozważyć np. przyznawanie premii zaszczepionym. W jego firmie już panuje zasada, że osoby niezaszczepione nie mogą brać udziału w szkoleniach czy spotkaniach integracyjnych. Pozostaje im uczestnictwo zdalne, co w przypadku imprez jest… dość iluzoryczne. – To rozwiązanie przekonało już kilkoro sceptyków, w efekcie wśród menedżerów wyższego szczebla mam 100 proc. zaszczepionych – zaznacza. Widzi też dodatkowe zastosowanie dla paszportu covidowego. Bo skoro upoważnia do wejścia na pokład samolotu, równie dobrze mógłby być przepustką na konferencję. – Tak to działało podczas niedawnego Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Paszport był podstawą do odbioru identyfikatora.
Katarzyna Lorenc, ekspertka BCC ds. zarządzania i efektywności pracy, prezes Outsourcingu HR Lu-Bi, przypomina, że temat dzieli też samych pracodawców. – Wśród nas są też osoby niechętnie nastawione do szczepień covidowych. Ich sceptycyzm bierze się z niepewności co do skutków ubocznych. Skoro sami się nie szczepią, nie oczekują tego również od swoich zespołów – mówi.
Jedna rzecz to rozważanie, co jest w firmie sprawiedliwe, a co nie. Inna to zapewnienie, by przedsiębiorstwo wywiązywało się z zobowiązań. – Jeśli ktoś uniemożliwia realizację zadań, to szef ma pełne prawo go zwolnić. Mam tu na myśli np. sytuację, w której niezaszczepiony przedstawiciel medyczny miałby pojechać na spotkanie do szpitala. To nie tylko godziłoby w wizerunek firmy, byłoby też sprzeczne z interesem publicznym. Wówczas pracodawca, dbając o markę, mógłby zdecydować się na radykalne rozwiązania – dodaje Katarzyna Lorenc.
Uważa również, że wiara w zbawczą rolę pracy zdalnej jest złudna. – Widać to po postawach tych pracowników, którzy byli przyjmowani na stanowiska już w czasach pandemii. Nie czują kultury firmy. Spotykają się z e-mailami, krótkimi wiadomościami, a nie z żywym człowiekiem, dlatego nietrudno o konflikty. Bywa, że neutralny e-mail jest odbierany jako negatywny, a feedback jako wszczęcie awantury. Bo ktoś poczuł się dotknięty, źle zinterpretował cztery zdania. W normalnych czasach ludzie spotkaliby się w firmowej kuchni i wyjaśnili sprawę między sobą. A tak atmosfera gęstnieje – opisuje. Zaraz jednak dodaje, że wiele zależy od stylu prowadzenia biznesu. I po prostu relacji w firmie. – Ja staram się cały czas rozmawiać ze swoimi ludźmi. Wiemy, kto przechodził COVID-19, kto się zaszczepił. Przy dobrych relacjach nie jest to tajna wiedza.

Segregacja sanitarna

– Ta wiedza jest i tak bez znaczenia, bo nie można z niej zrobić większego użytku – ocenia Dariusz Blocher z firmy Budimex Polska. I nie chodzi nawet o to, że na jej podstawie nie można podzielić pracowników na zespoły zaszczepionych i niezaszczepionych bez ryzyka narażenia się na zarzut dyskryminacji. – Myślę, że sprawa w sądzie z tego powodu byłaby do wygrania, zwłaszcza gdyby zostało udowodnione, że podział pracowników nastąpił w ich interesie, czyli dla ochrony zdrowia – twierdzi. Jego zdaniem sens byłby większy, gdyby można było wyciągać konsekwencje w stosunku do osób niezabezpieczonych. – Nie mówię o ich zwalnianiu, ale np. o możliwości odsunięcia od pracy stacjonarnej. Na razie mamy pomysł, by w uzgodnieniu ze związkami zawodowymi zamieścić w układzie zbiorowym pracy zapis, zgodnie z którym osoby niezaszczepione na terenie zakładu muszą być przez cały czas w masce. Myślimy też o uwzględnieniu zapisu o konsekwencjach za nieprzestrzeganie tego obowiązku. Mogłaby to być słabsza ocena pracy, która na koniec roku decyduje o wysokości premii.
– Jestem przeciwnikiem segregacji sanitarnej. Poza tym uważam, że kwestie zdrowotne to sprawy osobiste. Nie zamierzam w związku z tym stosować żadnych środków ostrożności. Jedyne, co to będę robił, to odsyłał osoby z oznakami choroby do lekarza i do domu – deklaruje Jacek Czauderna, twórca marki i sieci lokali The Legendary Jack’s Bar & Restaurant oraz prezes i założyciel Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej.
Ryszard Florek, prezes zarządu i właściciel Fakro, również jest daleki od chęci dowiadywania się, kto z pracowników się (nie) zaszczepił. – To sprawa osobista, w którą nie chcę ingerować. Robiliśmy wśród pracowników badania na obecność przeciwciał. Wynikało z nich, że ponad połowa je ma, więc mam nadzieję, że kolejną falę również przejdziemy w miarę suchą stopą – mówi. I zapewnia, że zamierza w dalszym ciągu stosować wypracowany przy okazji poprzednich fal epidemii system zabezpieczeń (m.in. praca na dwie zmiany z przerwą na tyle długą, by pracownicy się ze sobą nie stykali).
Na wypracowanych już rozwiązaniach chce się skupić także Lotte Wedel, który na początku pandemii zreorganizował funkcjonowanie firmy (w tym części fabrycznej), wprowadził ponad 300 wewnętrznych usprawnień mających na celu ochronę pracowników przed zakażeniem i wdrożył 17 nowych procedur postępowania (np. podział na strefy na produkcji), co skrupulatnie w rozmowie z nami wylicza. – Procesy związane z ochroną pracowników i utrzymaniem ciągłości biznesu nadzoruje sztab kryzysowy, który zapewnia sprawne podejmowanie decyzji i szybką modyfikację rozwiązań odpowiednio do wytycznych GIS. Dotychczasowe działania uzupełniliśmy o organizację firmowego programu szczepień, w ramach którego zaszczepiliśmy wszystkich chętnych – mówi Aleksandra Kusz vel Sobczuk, kierownik komunikacji korporacyjnej Wedla.
Przedsiębiorcy przyznają jednak, że choć nie stosują segregacji, to pracownicy zaszczepieni już dziś patrzą wilkiem na tych niezaszczepionych. Szczególnie że informacje szybko się roznoszą po zakładzie. – Zwłaszcza zaszczepione osoby starsze mają żal do młodych i nieszczepionych – opisuje Jacek Czauderna.
Pracodawcy widzą też nowe zjawisko: celowe nieszczepienie się przez część zespołu, by… pozostać na zdalnym. – To margines, ale zauważalny – przyznaje Dariusz Blocher.
– Pracuję w korporacji, w której obowiązuje open space. Nie ukrywam, że ten system pracy nie jest dla mnie, bo trudno jest mi się skupić. Pozostaję jednak w obecnym miejscu zatrudnienia, bo to firma, z którą od zawsze chciałam się związać. Do tego dobre zarobki. Dlatego, gdy pojawiła się możliwość przejścia na zdalne, było mi to na rękę. Szczególnie że oszczędzam także na dojazdach, nawet 400–500 zł miesięcznie. Dziś wróciłam do biura, ale liczę, że jak nadejdzie kolejna fala, to mój dom znowu stanie się miejscem pracy. I że w pierwszej kolejności będą wysyłani na zdalne niezaszczepieni, czyli również ja, bo ciągle odsuwam tę decyzję – mówi Anna (nazwisko do wiadomości redakcji).
Podobnie związany z branżą bankową Tomasz. Przeszedł koronawirusa i nie chce się szczepić. – Nie ufam temu, co w strzykawce – mówi. Na pytanie, czy jest antyszczepionkowcem, uśmiecha się ponuro. – Doświadczyłem z tego powodu szykan ze strony kolegów z pracy, którzy codziennie pytają mnie, jak mogę narażać siebie i innych. Nie są to zbyt dotkliwe uwagi, bo doszedłem w firmie do kierowniczego stanowiska i część krytyków zwyczajnie musi się ze mną liczyć. Jestem więc bardziej obiektem docinków i drobnych złośliwości, jednak ich codzienność sprawia, że mam dość tłumaczenia się wszystkim. Dlatego nie wracam do biura, pozostaję na zdalnym. Mój pracodawca dopuszcza takie rozwiązanie i nie zamierza się z niego na razie wycofywać. Czuję jednak, że czas spokoju powoli się kończy. To przez niepewność, co zrobi z nami czwarta fala.