W ubiegłym roku o jedną czwartą zwiększyła się liczba spraw dotyczących wypowiedzeń umowy o pracę. Do sądów trafiło też więcej pozwów związanych z dyscyplinarkami. To skutek pandemii

Pomimo kryzysu wywołanego sytuacją epidemiologiczną bezrobocie w Polsce nie poszybowało w górę. W najtrudniejszych okresach lockdownów wzrosło tylko o 1 pkt proc. (w porównaniu z 2019 r.). Rząd ogłosił, że krajowy rynek pracy przeszedł pandemię niemalże suchą stopą, ale nie oznacza to, że firmy poradziły sobie bez znaczących zwolnień. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2020 r. do sądów rejonowych wpłynęło wyraźnie więcej spraw związanych z wypowiedzeniami umów o pracę (ogółem 7 tys., wzrost o 24,5 proc.) oraz z dyscyplinarkami (ogółem 4,4 tys., wzrost o 12,2 proc.).
Ten wzrostowy trend w zakresie zwolnień jest jeszcze bardziej widoczny na tle łącznej liczby spraw z zakresu prawa pracy. W 2020 r. ogółem do sądów rejonowych trafiło mniej tego typu sporów (35,3 tys., spadek o 11 proc. w porównaniu z 2019 r.). A to oznacza, że te dotyczące zakończenia zatrudnienia stanowią coraz wyższy odsetek ogółu spraw pracowniczych.
– Wpływ na to miała pandemia, zwłaszcza w początkowym okresie obowiązywania ograniczeń, gdy niejasne było jeszcze, jak głęboki kryzys ona wywoła. Pomoc publiczna na utrzymanie miejsc pracy była wypłacana dość szybko, ale firmy miały obawy w tym zakresie – wskazuje Adam Kraszewski, radca prawny i partner w kancelarii GESSEL.
Branżowo i zdalnie
W trudnym covidowym roku część firm uznawała zapewne, że należy ratować płynność finansową, choćby kosztem zwolnień, nawet potencjalnie bezprawnych. To może tłumaczyć wzrost spraw sądowych dotyczących zakończenia zatrudnienia.
– Nie da się tego wykluczyć. Przyczyny zwolnienia mogą dotyczyć albo pracownika, albo pracodawcy. Wielu z tych ostatnich miało obawy co do działalności w trudnym czasie, w szczególności w początkowym okresie pandemii – wskazuje Izabela Zawacka, radca prawny i partner w kancelarii Zawacka Rdzeń Prawo Przedsiębiorstw i HR.
Warto też przypomnieć, że nie wszyscy zatrudniający korzystali z poszczególnych rozwiązań tarcz antykryzysowych (np. dofinansowania pensji zatrudnionych, które wiązało się z koniecznością utrzymywania etatów).
– W kontekście zwolnień trzeba zwrócić uwagę na dwa elementy. Po pierwsze, część branż było objętych lockdownem, który ograniczał (w wielu przypadkach znacząco) możliwość działalności firm. Po drugie, kryzysowa sytuacja zmotywowała firmy do przeglądu stanowisk w zakresie efektywności i jakości wykonywanej pracy. Na tej podstawie podejmowano decyzje o kontynuowaniu zatrudnienia lub redukcji etatu – wskazuje Adam Kraszewski.
Wpływ na poziom zatrudnienia mogła mieć też zmiana formuły wykonywania obowiązków służbowych.
– Chodzi o stosowanie pracy zdalnej. Zetknęłam się z co najmniej kilkoma przypadkami, gdy zatrudnieni np. spożywali alkohol przy takim trybie wykonywania obowiązków. W takiej sytuacji uzasadnione jest zwolnienie dyscyplinarne – wskazuje Izabela Zawacka.
Podkreśla, że taka formuła pracy uwidoczniła też braki lub niedyspozycyjność wielu zatrudnionych (lub po prostu okazało się, że część osób nie jest w stanie rzetelnie pracować w takim trybie i ich efektywność spadła). – A to z kolei uzasadniało wręczenie wypowiedzeń – dodaje mec. Zawacka.
Brak dyscypliny
Szczególne znaczenie dla firm – w kontekście nagłego kryzysu – miały zwolnienia w trybie dyscyplinarnym.
– Część firm mogła uznać, że to dobry sposób na szybkie zakończenie zatrudnienia, czyli ograniczenie wydatków. Oczywiście wiąże się to z ryzykiem postępowania sądowego i przywrócenia do pracy, ale w krótkotrwałej perspektywie wywołuje zamierzony efekt – zauważa Alina Giżejowska, radca prawny i partner w kancelarii A. Sobczyk i Współpracownicy.
Wskazuje, że szerszemu stosowaniu dyscyplinarek sprzyjały też okoliczności, w tym początkowa panika wynikająca z zagrożenia epidemiologicznego oraz zmiana formuły wykonywania obowiązków (w tym tryb zdalny).
– Nie ułatwiało to utrzymania dyscypliny pracy. To ogólne rozprężenie przyczyniło się do tego, że zatrudnieni np. porzucali pracę lub przestali stawiać się w firmie. Oni też przyczynili się do wzrostu liczby dyscyplinarek – dodaje.
Warto też podkreślić, że zwalniane osoby miały większą motywację do dochodzenia roszczeń. W covidowym roku trudniej było znaleźć etat w innych firmach, więc byli podwładni mogli się decydować na walkę przed sądem np. o przywrócenie do pracy.
– Z powodu pandemii i wywołanego nią kryzysu oraz doraźnych działań firm trudno jest porównywać rok 2020 z innymi latami. Obecnie sytuacja jest znacznie bardziej stabilna – wskazuje mec. Giżejowska.
Na przyszłość
W praktyce pandemia wciąż wpływa na kwestie rozwiązywania umów o pracę, choć oczywiście w znacznie bardziej ograniczonym zakresie niż w ubiegłym roku.
– Zauważalne jest np. powoływanie się na kryzys przez firmy z branż, których nie dotknęła pandemia lub które nie odczuły w znaczący sposób jej skutków. Kilka lat temu jako przyczynę zwolnienia bardzo często wskazywano utratę zaufania do zatrudnionego. Sądy bardzo często ją kwestionowały ze względu na nieprecyzyjność. Teraz takim uniwersalnym powodem staje się epidemia i jej skutki – wskazuje Adam Kraszewski.
Podkreśla, że pracodawcy wciąż mają problemy z prawidłowym uzasadnieniem zwolnień (i to także może wpływać na wzrost liczb spraw sądowych).
– Przyczyna musi być rzeczywista, prawdziwa, konkretna. Częstym problemem jest spełnienie ostatniego z wymienionych warunków. Pracodawcy stosują utarte formułki typu wspomniana utrata zaufania lub likwidacja stanowiska, a teraz także powołują się na skutki pandemii. Obawiają się wskazywać prawdziwe przyczyny i nie sygnalizują zatrudnionym zastrzeżeń do ich pracy jeszcze w trakcie zatrudnienia – podsumowuje mec. Kraszewski.
Sprawy dotyczące zwolnień przed sądami