Liczba cudzoziemców legalnie zatrudnionych w Polsce przekroczyła 5 proc. osób aktywnych zawodowo. Dzięki nim nasze PKB może być wyższe nawet o 60 mld zł.

W czerwcu ubezpieczenie emerytalne w ZUS płaciło 818 tys. cudzoziemców, a zdrowotne aż 863 tys. Obie liczby są rekordowe i oznaczają, że wśród wszystkich ubezpieczonych obcokrajowcy stanowią już ponad 5-proc. grupę. – Co warto podkreślić, bariera ta została przekroczona po początkowym odpływie wywołanym pandemią, potem napływ przyśpieszył – tłumaczy Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Cudzoziemcy, w większości Ukraińcy, okazali się głównym źródłem uzupełniania luki na rynku pracy, jaka powstała m.in. na skutek obniżki wieku emerytalnego. – Gdyby nie oni, mielibyśmy stagnację lub nawet ujemną dynamikę liczby zatrudnionych– podkreśla dr hab. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor ośrodka Badań nad Migracjami na Uniwersytecie Warszawskim.

Ukraińcy okazali się głównym źródłem uzupełniania luki na rynku pracy

W praktyce oznacza to, że coraz większa część naszej gospodarki powstaje dzięki przybyszom z zagranicy. – Dzięki tym 800 tys. ludzi mamy dziś w Polsce PKB wyższe o 2–3 proc. – zauważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. Przeliczając ten wzrost na pieniądze, otrzymamy PKB większe od 40 do ponad 60 mld zł.

Podstawową metodą zatrudnienia nadal są oświadczenia, dzięki którym cudzoziemiec może pracować w Polsce najwyżej pół roku. Ale model migracyjny oparty na krótkotrwałych pobytach wyczerpuje się. Już w poprzedniej kadencji rząd przygotowywał nowe rozwiązania, m.in. łatwiejszy sposób uzyskania zezwoleń czy wydłużenie możliwości pracy na oświadczenia do roku, jednak efektów tych prac na razie nie widać.

Teraz nad przepisami pochyliło się Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii. „Zamierzamy wydłużyć czas, przez jaki cudzoziemcy mogą pracować w Polsce, wzmocnić rolę publicznych służb zatrudnienia w procesie legalizacji ich pracy, a także wprowadzić w pełni elektroniczną procedurę legalizacji” – poinformował nas resort.

Swietłana jest kucharką, do nadmorskich Rowów przyjechała z Charkowa. Znalazła pracę w restauracji. Ściągnęła siostrę Nataszę – pracuje w sąsiednim lokalu, i syna Saszę, który jest stolarzem, ale teraz smaży dorsza. Jedna trzecia personelu to ich rodacy. Pracują na umowę zlecenie, mają płacone za godzinę. Starają się, żeby godzin było jak najwięcej, by po sezonie mogli wrócić na Ukrainę ze sporym zapasem dolarów. Ponieważ właściciel zapewnia dach nad głową i posiłki, mogą zaoszczędzić nawet kilkanaście tysięcy złotych.
To dosyć typowy przykład losów imigrantów zarobkowych w Polsce, który jak w soczewce skupia wady i zalety polskiego rynku pracy cudzoziemców. Są w tej grupie, która pracuje legalnie. Mają opłacone ubezpieczenia społeczne i składkę zdrowotną, co jak szacują badacze, lokuje ich raczej w mniejszości pracujących w Polsce cudzoziemców.
– Dane ZUS nie pokazują pełnego obrazu, bo nie dotyczą zatrudnienia poza oficjalnym obiegiem. Z szacunków Narodowego Banku Polskiego wynika, że łącznie może pracować u nas nawet 2 mln osób z zagranicy – podkreśla dr hab. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor ośrodka Badań Nad Migracjami na Uniwersytecie Warszawskim.
Ustalenie dokładnej liczby nie jest łatwe, bo z kolei z badań ankietowych NBP na grupie Ukraińców z województwa dolnośląskiego wynikało, że trzy czwarte z nich miało mieć opłaconą składkę zdrowotną. Na pewno jeśli chodzi o formy zatrudnienia, to dominują te najbardziej elastyczne, jak umowy zlecenia czy o dzieło, choć rośnie rola umów o pracę. Przykład Saszy pokazuje jeszcze jedną cechę polskiego rynku pracy. – Wykorzystujemy godziny pracy imigrantów, ale nie ich zawodowy potencjał. To powinien być jeden z najważniejszych kierunków zmian, by ilość przeszła w jakość – zauważa Paweł Kaczmarczyk. Z badań ankietowych NBP wynikało także, że w 2020 r. pracę poniżej swoich kwalifikacji deklarowało aż 56 proc. imigrantów. „Relatywnie najczęściej pracę poniżej kwalifikacji deklarują absolwenci kierunków związanych z ekonomią i zarządzaniem (63 proc.). Relatywnie najrzadziej osoby bez sprecyzowanego kierunku wykształcenia (45 proc.) oraz kierunków związanych z rolnictwem i zootechniką (11 proc.). Pomimo zapotrzebowania na pracę personelu medycznego związaną z pandemią, pracę niezgodną lub poniżej swoich kwalifikacji wskazywało także aż 55 proc. imigrantów deklarujących wykształcenie medyczne” – zauważają analitycy banku centralnego.
Dlatego zdaniem Kaczmarczyka powinniśmy dopasować kwalifikacje imigrantów zarobkowych do potrzeb polskiego rynku pracy, zapewnić im wsparcie, lepsze rozpoznawanie ich kompetencji czy certyfikację dyplomów. A to wymaga wypracowania polityki migracyjnej, bo bez rosnącej liczby cudzoziemców trudno będzie utrzymać tempo wzrostu gospodarki. – Oni pracują w usługach – potrzebujemy ich tam, zwłaszcza po COVID, kiedy wielu Polaków odeszło stamtąd do innych zajęć. Będziemy ich bardzo potrzebowali w budownictwie, w którym poziom zatrudnienia jest o kilkaset tysięcy osób niższy niż rekordowy w 2012 r., podczas gdy za chwilę czeka nas boom w mieszkaniówce i infrastrukturze oraz w inwestycjach firm – podkreśla Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. Do tego w tej dekadzie czeka nas rekordowe zmniejszenie liczby osób w wieku produkcyjnym z powodu zmian demograficznych.
Jak zachęcić przyjezdnych? – Ważne są zarówno zmiany w zezwoleniach, jak i wydłużenie możliwości pracy na oświadczenie. Dziś gdy wpadają na pół roku, nie mają interesu, żeby wydawać tu dużo pieniędzy. Do tego spora liczba funkcjonuje w szarej strefie. Gdyby mieli szansę ułożyć sobie życie, byłby to dodatkowy impuls konsumpcyjny dla gospodarki – podkreśla Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
To samo zauważa także resort rozwoju: „Pracujemy w MRPiT nad nowymi przepisami dotyczącymi zatrudniania cudzoziemców, które usprawnią obowiązujące regulacje i dostosują je do zmieniających się potrzeb rynku pracy” – podkreśla w odpowiedzi na nasze pytania. Jednak choć ustawa w tej sprawie była już gotowa przed pandemią, dalej czekamy na jej premierę. ©℗
Cudzoziemcy w ubezpieczeniu emerytalnym