Wzrostu płac dla wszystkich w budżetówce nie będzie, ale pojedyncze osoby mogą o nie walczyć. Taki przekaz płynie ze strony rządowej do związkowców i osób zatrudnionych w państwowych instytucjach.

Wczoraj podczas posiedzenia plenarnego Rady Dialogu Społecznego (RDS) odbyła się debata na temat założeń projektu budżetu państwa oraz propozycji średniorocznych wskaźników wzrostu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej na 2022 r. Rząd chce, aby wskaźnik ten był na poziomie 100 proc. w tzw. ujęciu nominalnym. W praktyce oznacza to, że wynagrodzenie ok. 0,5 mln pracowników pozostanie na tym samym poziomie. Nie będzie też wzrostu kwot bazowych dla poszczególnych grup zawodowych.
Członkowie rządu przekonują, że takie rozwiązanie nie wyklucza podwyżek dla części osób lub nawet określonych grup pracowników. Zastrzegają jednak, że wszystko zależy od kondycji finansowej państwa i takie decyzje nie będą podejmowane z automatu.
Przypomnijmy, że ostatni 6-proc. wzrost kwoty bazowej w budżetówce (w tym dla urzędników administracji rządowej i nauczycieli) nastąpił w 2020 r. Wynosi ona obecnie 2031,96 zł i pozostanie na tym poziomie w przyszłym roku.
– Atmosfera w urzędach jest fatalna. Jeszcze nie tak dawno otrzymywaliśmy dodatkowe pieniądze do pensji zasadniczej – średnio po 500 zł na etat, bo pracy coraz więcej, a zarobki w regionach małe. Teraz okazuje się, że drugi rok z rzędu nie mamy co liczyć na wzrost wynagrodzeń, choćby nawet o wskaźnik inflacji, który według rządowych zapowiedzi ma wynieść ok. 3 proc. – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.
Przypomina, że w ostatnich miesiącach pierwszego roku pandemii urzędy musiały przekazać do budżetu centralnego większość oszczędności ze zwolnień lekarskich i innych długotrwałych nieobecności. Wcześniej pieniądze te pozostawały w urzędzie i wypłacano z nich dodatki zadaniowe i nagrody.
– Nam nie wolno strajkować, ale jeśli na jesieni nic się nie zmieni, ludzie znów zaczną masowo odchodzić z urzędów – ostrzega Robert Barabasz.
Z propozycji rządu nie są też zadowoleni nauczyciele. Choć nie oni są bezpośrednio objęci zamrożonym mnożnikiem, zostali ujęci w odrębnej pozycji ustawy budżetowej. – Wszystko wskazuje na to, że nauczyciele nie tylko w tym roku, ale też w kolejnym nie otrzymają podwyżek nawet o wskaźnik inflacji. Nasza grupa zawodowa liczy ponad 600 tys. pracowników, więc podwyżki dla nas to spory wydatek. Dlatego mówienie nam, że za kilka lat różnica wobec innych zawodów zostanie wyrównana, jest obiecywaniem gruszek na wierzbie – mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”.
Dodaje, że jeśli ekipa rządząca nie zmieni zdania w sprawie braku wzrostu wynagrodzeń dla nauczycieli, musi się liczyć z tym, że może mieć powtórkę ze strajku generalnego. – Wszystkie warianty bierzemy pod uwagę – przekonuje Wittkowicz.
– Nie doszliśmy do porozumienia z rządem podczas wczorajszego posiedzenia RDS. Konsekwencją zamrożenia ponownego płac w budżetówce będzie to, że już niedługo nikt nie będzie chciał za takie pensje pracować ani w urzędach, ani w szkołach. Obecnie średnia wieku nauczyciela wynosi 46 lat, a średnie wynagrodzenie w edukacji jest niższe od średniej krajowej o 600 zł – mówi Sławomir Broniarza, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, który uczestniczył we wczorajszej debacie.