W dłuższej perspektywie czasowej powinniśmy zacząć mówić o nowych rozwiązaniach, np. składce pielęgnacyjnej – mówił Sławomir Gadomski, wiceminister zdrowia, podczas debaty DGP poświęconej rekomendacjom zmian finansowania systemu lecznictwa.

Niezwykle ważne jest też uporządkowanie systemu ubezpieczenia zdrowotnego w zakresie chociażby KRUS – dodał Gadomski. Pozostali uczestnicy, widząc konieczność zwiększania wysokości składki zdrowotnej, zastanawiali się również, jakich innych reform potrzebuje ochrona zdrowia

Jakie wąskie gardła funkcjonowania systemu ochrony zdrowia ujawniła pandemia?

Sławomir Gadomski wiceminister zdrowia / Materiały prasowe
Sławomir Gadomski
Wpływ pandemii na funkcjonowanie ochrony zdrowia ma ścisły związek z sytuacją gospodarczą Polski, bo od tego zależy ściągalność składki zdrowotnej. Czujemy się jednak względnie bezpiecznie, bo od 2018 r. obowiązuje ustawa 6 proc. PKB, która mówi o minimalnym poziomie nakładów na ochronę zdrowia. W sytuacjach trudnych to budżet państwa musi wziąć na siebie odpowiedzialność uzupełnienia środków – tak, by nie ograniczać dostępu do świadczeń.
Chodzi jednak o to, żeby wraz z rosnącymi nakładami możliwości były większe. Chcemy osiągnąć 6 proc. PKB na lecznictwo w 2024 r. Procenty są zresztą mniej istotne niż wartości nominalne. W 2018 r. zaplanowaliśmy bowiem w systemie ochrony zdrowia ok. 90 mld zł, a plan na 2021 r. przewidywał 121 mld zł, i to bez wydatków covidowych. Nie wliczamy ich, co jest pewnym przekłamaniem, ale jest to fair wobec normalnego systemu. Bo jeżeli spojrzymy na obciążenia z powodu pandemii, to tylko w 2020 r. wydaliśmy dodatkowo 10 mld zł – na wynagrodzenia, środki ochrony, konieczne inwestycje. W związku z narodowym programem szczepień w 2021 r. zaplanowaliśmy pierwotnie 17 mld zł, a zapewne będzie potrzeba więcej – ponad 20 mld zł.

Co jest największym wyzwaniem finansowania ochrony zdrowia?

Małgorzata Gałązka-Sobotka Uczelnia Łazarskiego / Materiały prasowe
Małgorzata Gałązka-Sobotka
Obiektywnie pieniędzy w systemie jest więcej. Rosną nominalne i publiczne wydatki bieżące na ochronę zdrowia. W latach 2009–2019 budżet NFZ przeznaczany na świadczenia zdrowotne prawie podwoił się – z 52 mld zł do ponad 90 mld zł. Tylko w ostatnich dwóch latach wzrósł o ponad 11 mld zł. Problem w tym, że siła nabywcza tych pieniędzy słabnie i w konsekwencji płatnik kupuje niewiele więcej świadczeń niż w ubiegłych latach. Liczba obsłużonych pacjentów w latach 2015–2019, zarówno w szpitalach, jak i w placówkach POZ, wzrosła. W tych pierwszych prawie o 18 proc., ale w tych drugich już tylko o 1 proc. w stosunku do wzrostu nakładów w analizowanym okresie na średnim poziomie ponad 7 proc. Niestety liczba pacjentów i procedur w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej (AOS) spada, co jest konsekwencją mniejszych nakładów na ten rodzaj świadczeń. Stoi to w sprzeczności z potrzebami i oczekiwaniami pacjentów. Nadal mamy niskie nakłady na profilaktykę, bez której nie zatrzymamy tsunami potrzeb w zakresie medycyny naprawczej.
Jakub Szulc EY Polska / Materiały prasowe
Jakub Szulc
To prawda, że od 1999 r., kiedy wprowadziliśmy system składkowy, środki na ochronę zdrowia nominalnie rosną. Jednak jeżeli nawet – jak wspomniała moja przedmówczyni – budżet NFZ w latach 2009–2019 zwiększył się dwukrotnie, to jest to jedynie pozorny przyrost, bo nie uwzględnia inflacji, wzrostu PKB i zmiany poziomu wynagrodzeń lekarzy. Biorąc pod uwagę te elementy, może się okazać, że ten dwukrotny wzrost jest niemal zerowy, jeżeli chodzi o siłę nabywczą tych pieniędzy.
Warto również spojrzeć, jak wygląda sytuacja w UE. Z danych za 2018 r. wynika, że średnio w Unii ze środków publicznych wydaje się na ochronę zdrowia 6,8 proc. PKB. W Polsce to 4,55 proc. – ponad 2 pkt proc. mniej niż w UE. Jest to przy tym średnia arytmetyczna wydatków do PKB w poszczególnych krajach. Jeżeli weźmiemy sumę wydatków we wszystkich państwach do PKB Unii, to będzie to 8 proc. – m.in. za sprawą Niemiec i Francji, które wydają blisko 10 proc. I jeszcze jedno: my wydajemy na osobę 850 euro rocznie, a średnia unijna wynosi 2550 euro. Pokazuje to, jak mało pieniędzy jest w polskim systemie.
Marek Kowalski przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich / Materiały prasowe
Marek Kowalski
Zadałbym pytanie z punktu widzenia gospodarki: a ile potrzeba? W roku 2020 r. mieliśmy 256 mln dni zwolnień lekarskich. To się przełożyło na 8,4 mld zł bezpośredniego finansowania przez pracodawców. Natomiast szacunkowa utrata wartości dodanej spowodowanej absencjami chorobowymi to 87 mld zł. W tym samym roku mamy przychody NFZ na poziomie 80–90 mld zł i publiczne wydatki na zdrowie w wysokości ok. 120 mld zł. Gdy zestawimy te liczby, widzimy, że brakuje jeszcze drugie tyle, by udało się ograniczyć absencje chorobowe i ich wpływ na gospodarkę. Jeżeli mamy kalkulować potrzeby wydatków zdrowotnych, to należy wyjść od kosztów, które na ten cel ponoszą pracodawcy.

Tym bardziej pora rozmawiać, jak zmieniać system dofinansowania ochrony zdrowia.

Sławomir Gadomski
Pewne małe kroczki już wykonaliśmy, pokazaliśmy kierunek. Jednym z nich jest podatek cukrowy, który w całości będzie przeznaczony na ochronę zdrowia. Ale to kropla w morzu potrzeb. Co prawda budżet musi dokładać do poziomu 6 proc., ale musimy też rozmawiać, co zrobić, by nie dokładać 20 mld zł, 30 mld zł czy nawet 40 mld zł, żeby osiągnąć ścieżkę wzrostu. Zgadzam się, że ustawa 6 proc. nie daje gwarancji, że osiągniemy poziom unijny. Ale nie możemy jednorazowo zwiększyć nakładów do 7–8 proc. PKB na zdrowie, bo obciąży to pracodawców i obywateli. To musi być proces ewolucyjny, tak jak zaplanowaliśmy.
Mam nadzieję, że kiedyś przejdziemy do dyskusji, jakie mamy finalne potrzeby. Pewnie w ochronie zdrowia wydają się one nieograniczone i przy postępie technologicznym będą ciągle rosły. To problem także bogatych gospodarek. Stany Zjednoczone to dobry i zły przykład. Dobry, bo tam przeznaczają na zdrowie prawie 17 proc. PKB. Zły, bo wcale nie mają efektywnego systemu ochrony zdrowia – mają m.in. ogromne problemy z zapewnieniem równego dostępu do leczenia.
Małgorzata Gałązka-Sobotka
Na tle krajów OECD udział wydatków publicznych na ochronę zdrowia względem PKB – mimo ustawy 6 proc. i wzrostów nakładów – spadł z 4,5 proc. PKB w 2018 r. do 4,3 PKB w 2019 r. W przypadku wydatków mierzonych siłą nabywczą pieniądza na jednego ubezpieczonego również trudno o optymizm – w latach 2015–2019 ten wzrost wyniósł kilkaset dolarów, w latach 2018–2019 było to 100 dol. To plasuje nas na jednej z ostatnich pozycji w Europie. Jeśli spojrzymy na naszą skłonność do inwestowania w zdrowie na tle innych państw, to nawet na tle Europy Środkowo-Wschodniej wypadamy bardzo słabo.
Przeciętny ubezpieczony nie zna się na niuansach ekonomii zdrowia. Ciągle powtarza się mu, że pieniędzy na zdrowie jest więcej, stąd zdziwienie, że sytuacja nie poprawia się szybciej i w szerszych zakresach. Sprawą kluczową z punktu widzenia pacjenta jest to, ile „zdrowia” jesteśmy w stanie za te rosnące nakłady kupić. Tymczasem nasza zdolność w tym zakresie systematycznie spada, co potwierdzają dane Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH. Stąd niezbędna jest redefinicja modelu finansowania systemu ochrony zdrowia. Na pewno jest potrzeba znalezienia dodatkowych pieniędzy oraz zmiana zasad redystrybucji i alokacji środków. Pieniądz musi iść nie tylko za pacjentem, ale także stymulować efekty leczenia.
Jakub Szulc
Ustawa 6 proc. teoretycznie daje gwarancję, że poziom finansowania zdrowia stanowi określony odsetek PKB, a niedobór składek jest uzupełniany z budżetu. Kłopot w tym, że nie daje to gwarancji, że dorównamy średniej unijnej., która wynosi 6,8 proc., a zgodnie ustawą Polska ma osiągnąć w 2024 r. tylko 6 proc. Pozostajemy w tyle i będziemy pozostawać.
Drugi problem to bardzo pojemna definicja wydatków na zdrowie. Do gwarantowanych ustawowo nakładów wliczono bowiem wszystkie wydatki budżetowe: nie tylko te przeznaczone na kupowanie świadczeń zdrowotnych i finansowanie profilaktyki, ale także na kształcenie podyplomowe, czyli staże i rezydentury, oraz wydatki inwestycyjne, np. na remonty szpitali. To ważne, ale za te pieniądze zdrowia nie kupujemy.
Chciałem na tych przykładach pokazać, że choć część statystyk mogłaby wskazywać na polepszenie sytuacji, często jest to tylko żonglowanie cyframi. Jaskrawym tego przykładem jest Fundusz Medyczny stworzony przy prezydencie, który ma finansować kosztowne i nowoczesne terapie. Jest to jednak przelewanie z pustego w próżne: jego budżet to 4,5 mld zł i dokładnie o tyle został zmniejszony budżet NFZ na zakup świadczeń opieki zdrowotnej na przyszły rok.
Jan Grzegorz Prądzyński prezes Polskiej Izby Ubezpieczeń / Materiały prasowe
Jan Grzegorz Prądzyński
Pandemia pokazała, że sektor prywatny jest niezwykle istotny. To, jaką formę przyjmuje, zależy od architektury, jaką stworzy państwo. Efektywność wydawania pieniędzy prywatnych, zwłaszcza na wizyty lekarskie, jest niska. Najczęściej są to usługi fee-for-service, czyli bezpośrednie płatności za usługę. Przez ostatnie lata przedstawialiśmy MZ różne projekty, ale wybór modelu rozwoju ubezpieczeń zdrowotnych w Polsce zależy od tego, jaką ogólną strategię przyjmuje państwo. W naszym kraju w zasadzie wszystkie świadczenia są gwarantowane. Oznacza to, że możemy rozwijać ubezpieczenia suplementarne i mamy ograniczone pole rozwoju Inaczej jest np. we Francji, gdzie koszyk gwarantowanych świadczeń zdrowotnych jest ograniczony, w związku z czym ubezpieczyciele w ramach dodatkowych polis mogą oferować więcej. Istnieje tam, ale również w wielu innych krajach UE, system współpłacenia. Dlatego najważniejsze jest wyraźne zdefiniowanie, gdzie są ograniczenia systemu publicznego. Odpowiedzią na nie mogą być ubezpieczenia prywatne. W jednym z naszych projektów postulowaliśmy, by system pracowniczych ubezpieczeń dodatkowych mógł zapewnić procedury – badania, diagnostykę, profilaktykę – które wpływają na ograniczenie absencji pracowniczej. Żeby to się udało, ubezpieczenia muszą być masowe, bo tylko wtedy polisy będą dostępne cenowo.
Marek Kowalski
Minister Gadomski mówił o podatku cukrowym. Jestem wrogiem przeznaczania pieniędzy z tego typu opłat na system ochrony zdrowia. Bardziej czytelne byłoby zwiększanie składki zdrowotnej. Bo to są wpływy, które na pewno trafią do NFZ. Z pieniędzmi z podatków bywa natomiast różnie – patrzymy chociażby na podatek solidarnościowy. A poza tym jest tu sprzeczność: jeśli podatek cukrowy ma wpłynąć na poprawę zdrowotności Polaków, to znaczy, że ustawodawca chce ograniczać spożycie cukru. A jeżeli tak, to odbije się to na finansach NFZ – im mniejsze jego spożycie, tym większa klęska funduszu. Twórzmy realne źródła finansowania systemu z budżetu państwa, a nie iluzję.

Istotnym elementem finansowania ochrony zdrowia są nasze dodatkowe wydatki na leczenie. Ile prywatnych pieniędzy wydajemy na ochronę zdrowia?

Jan Grzegorz Prądzyński
Publicznie wydajemy na zdrowie ok. 120 mld zł rocznie, a prywatnie ok. 60 mld zł, z czego połowę stanowią wydatki na leki. To dopłata do wyrobów refundowanych, leków OTC i suplementów diety. Druga połowa wydatków prywatnych to zakup świadczeń, z czego znacząca część idzie na usługi stomatologiczne. Z abonamentów i ubezpieczycieli korzysta ok. 6 mln osób i wydaje na to ok. 6 mld zł. Problem leży więc w tym, że pieniądze prywatne nie są wydawane w sposób usystematyzowany. Usystematyzowanie tworzy efektywność.
W październiku ubiegłego roku na zlecenie PIU zostało przeprowadzone badanie, w którym 70 proc. ankietowanych deklarowało chęć zakupu dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego, pod warunkiem zyskania dodatkowej korzyści podatkowej. Trzeba się zastanowić, jak taki system mógłby być skonstruowany. Skłonność respondentów do płacenia za dodatkowe bezpieczeństwo jest zbieżna z ofertą pakietów ubezpieczeniowych. Respondentom najbardziej zależy na dostępie do specjalistów i badań typu tomograf i rezonans, ale równie istotna jest możliwość skrócenia czasu oczekiwania na zabiegi. Zdajemy sobie sprawę, że ubezpieczenia szpitalne są bardziej skomplikowane, aczkolwiek możliwe do zabezpieczenia we właściwie skonstruowanej ofercie ubezpieczeniowej. Tylko wówczas trzeba by przeprowadzić rewolucję w systemie polegającą na ograniczeniu koszyka świadczeń gwarantowanych.
Małgorzata Gałązka-Sobotka
Apel o inwestowanie w zdrowie nie powinien być adresowany wyłącznie do państwa, ale być wyrażony w preferencjach i postawach każdego z nas. Niestety mechanizmy stworzone w Polsce nie sprzyjają tym, którzy są skłonni zwiększyć swoje bezpieczeństwo zdrowotne ponad to, co gwarantuje ubezpieczenie powszechne. Nie tworzymy rozwiązań systemowych dla pacjentów gotowych na dodatkowe ubezpieczenia, skazujemy ich na zakup świadczeń z obszaru profilaktyki i diagnostyki na zasadach „out of pocket”, czyli najdroższej formy zakupu usługi zdrowotnej. Dlatego to wymaga od ustawodawcy usystematyzowania. W innych krajach UE istnieją systemy dodatkowych ubezpieczeń, które pozwalają nabywać prawo do dodatkowych świadczeń nie tylko mieszkańcom wielkich aglomeracji i pracownikom dużych korporacji. Taki model ubezpieczeniowy jest bardziej efektywny.
Sławomir Gadomski
Nie wyjdźmy z tej debaty z wrażeniem, że w Polsce rynek abonamentów i prywatnych ubezpieczeń jest ograniczony. Pracodawcy z nich korzystają, bo cały sektor usług abonamentowych bazuje na dodatkowym ubezpieczeniu oferowanym przez podmioty prywatne – często opłacanym przez pracodawcę w całości lub w części. W dużych aglomeracjach to dość powszechne. Dlaczego ministerstwo jest zachowawcze w tym aspekcie? Żyjemy w świecie ograniczonych zasobów. Każde przesuniecie zasobów kadrowych i infrastruktury między sektorem prywatnym a publicznym powoduje wyparcie – np. zwiększenie aktywności sektora prywatnego spowoduje wyparcie lekarzy specjalistów z sektora publicznego, zmniejszenie ich dostępności, presję płacową. Powstaje błędne koło – coraz więcej przeznaczamy na ochronę zdrowia, a efektów nie widzimy. Rozumiem oczekiwanie pracowników, że jeśli zdecydują się na dodatkowe ubezpieczenie, to ich składka w systemie podstawowym jest mniejsza. Pracodawcy dostarczający usługi abonamentowe swoim pracownikom oczekiwaliby, że ich obciążenia w sektorze publicznym będą mniejsze. Myślę, że potrzebujemy jeszcze kilku lat, aby zapewnić ten balans w świecie ograniczonych zasobów.
Marek Kowalski
W odniesieniu do abonamentów – tu chodzi raczej o plany zdrowotne dla pracowników. Jako pracodawcy zapewniamy im opiekę zdrowotną, ale nie demolujemy przez to publicznego systemu opieki, a raczej go w ten sposób odciążamy. Transfery lekarzy dziś byłyby pewnym zagrożeniem, ale trzeba myśleć, co zrobić, by było lepiej. A jeśli chodzi o kształcenie lekarzy – państwo powinno stworzyć system, by uzupełnić braki kadrowe, również wśród pielęgniarek.

Jaki jest społeczny koszt tego, co jest przeznaczane na sfinansowanie leczenia?

Maria Libura Uniwersytet Warmińsko-Mazurski / Materiały prasowe
Maria Libura
W finansowaniu służby zdrowia równie istotne jak źródła i wielkość środków jest to, na co i jak zostaną one wydane. Cele powinny wykraczać poza utrzymanie zborności systemu, odnosząc się do potrzeb pacjentów, ale też perspektyw zdrowia publicznego i spójności społecznej. W polskim systemie jest z tym problem, dlatego cieszy, że kwestia degresywnego systemu podatkowego i składki zdrowotnej wraca w związku z debatą o systemie finansowania ochrony zdrowia. Jak na ironię nasz system jest trudno dostępny dla osób, które mieszkają poza dużymi miastami i zarabiają mniej. Przy kolejnych reformach konieczne jest zwrócenie uwagi na ten aspekt, bo zbyt wiele propozycji zmian oddaje perspektywę ekspertów z wielkich miast, którzy do każdej poradni mogą dojechać tramwajem, a w razie czego dokupią świadczenie na rynku prywatnym. Wiele osób w Polsce nie ma na to szans.
System jest niedofinansowany, ale ma zaskakujące wyspy dostępności, czyli świadczenia, na które nie stać zamożniejszych. W systemie publicznym łatwiej uzyskać innowacyjną terapię za setki tysięcy niż kanałowe leczenie górnej czwórki. Reforma nie może polegać na tym, że poprawi się finansowanie ekskluzywnych elementów systemu w metropoliach. Trzeba zadbać o to, by mieszkanka wsi na Podlasiu miała dostęp do poradni ginekologicznej, a mieszkaniec miasteczka na Warmii – do diabetologa.
Nasz system ochrony zdrowia działał przez wiele lat za małe pieniądze, głównie kosztem pracowników medycznych. Pandemia pokazała jednak, że łóżka nie leczą. Trzeba uważać z argumentami, że pieniądze idą na kadry, nie na pacjenta. Jeśli nie zapłacimy zawodom medycznym solidnie, nie zapewnimy im przyjaznego środowiska pracy, to odpływ kadr medycznych będzie postępował. I pieniądze nie pójdą do pacjenta, bo nie będzie miał kto wykonać świadczeń.
Jan Grzegorz Prądzyński
Jeżeli część społeczeństwa chce płacić prywatnie za swoje zdrowie, powinniśmy im na to pozwolić i stworzyć system, żeby to płacenie było efektywne. To, że Polacy wydają prywatne pieniądze na leczenie, jest korzystne dla wszystkich, także dla najbiedniejszych, bo odciąża system publiczny. Dlatego dyskusja o kształcie dodatkowych ubezpieczeń jest niezbędna.
Małgorzata Gałązka
Odwlekana przez lata rewizja koszyka świadczeń gwarantowanych skutkuje tym, że w pozornie bogatym zakresie ubezpieczenia wielu obywateli nie dostaje na czas i w odpowiedniej jakości nawet świadczeń podstawowych, np. dostępu do ginekologa i endokrynologa. Nawet najbogatsze państwa nie są w stanie swoim obywatelom zabezpieczyć dostępu do wszystkich świadczeń. Zrównoważony system ochrony zdrowia charakteryzuje się m.in. tym, że dostarcza wszystkim obywatelom – bez względu na miejsce zamieszkania i status społeczny – określony zakres świadczeń na porównywalnych warunkach: czasu i jakości. Większości chorób cywilizacyjnych jesteśmy w stanie zapobiec przez profilaktykę. Ich wczesne wykrycie i rozpoczęcie leczenia chronią nas przed uciążliwymi powikłaniami. System powinien być zbudowany na silnym fundamencie podstawowego zabezpieczenia zdrowotnego zabezpieczającego dostęp do profilaktyki, wczesnej diagnostyki, podstawowego lecznictwa specjalistycznego, rehabilitacji, opieki długoterminowej. A pandemia pokazała nam, jaki ten fundament jest kruchy.
Polacy cenią wartość zdrowia i pracodawców, którzy im pomagają o nie dbać. Udział prywatnych wydatków na zdrowie jest u nas zdecydowanie wyższy niż w innych krajach, jest to związane z wysokością dopłaty np. do leków, ale także własnymi wydatkami. Są one alokowane często w sposób nieracjonalny, ze względu na brak edukacji zdrowotnej kuszą nas suplementy i alternatywne metody diagnostyki i leczenia, nie zawsze oparte na dowodach naukowych. Powinniśmy dążyć do tego, by wydatki prywatne na zdrowie malały w relacji do publicznych, a jednocześnie były efektywniej, mądrzej wydawane.

W strategicznym dokumencie, jakim ma być Nowy Ład, znalazła się propozycja zmiany zasad naliczania składki zdrowotnej. Szczególnie odczują to osoby prowadzące działalność gospodarczą. Składka ma być bowiem uzależniona od dochodów. Przedsiębiorca nie odliczy jej też w PIT. Jaki jest cel tych zmian – ratowanie budżetu, żeby rząd mógł wywiązać się z wcześniej zaciągniętego zobowiązania, jakim jest realizacja ustawy 6 proc. PKB, czy zwiększenie pieniędzy w systemie lecznictwa?

Sławomir Gadomski
Jestem przekonany, że już niedługo premier przedstawi Nowy Ład i będziemy mogli rozpocząć dyskusję o sposobie osiągnięcia zakładanych celów. Wzrost składki jest koniecznością i jestem za tym, by on był ewolucyjny. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że nie kupujemy więcej mimo wzrostu nakładów. Kupujemy więcej, płacąc więcej w wycenach np. w AOS, w niektórych zakresach szpitalnych zwiększyliśmy wyceny w onkologii i hematologii. Wzrost wycen daje większą jakość świadczonych usług. Mamy też nowe możliwości – związane z funkcjonowaniem Agencji Badań Medycznych, badania kliniczne niekomercyjne. Indywidualne terapie z Funduszu Medycznego to też nowy wehikuł wzrostu. Zgadzam się, że być może nie widać tego w liczbie świadczeń, ale są to nowe możliwości. Świadczenia bezlimitowe, które już wprowadziliśmy, są wartością dodaną, za która można zapłacić więcej. Dlatego składka powinna rosnąć. Dyskusja, do jakiego poziomu, jest przedwczesna, bo nie znamy jeszcze założeń Nowego Ładu. Myślę, że 1 proc. na pewno, ale czy w dwa, czy w cztery lata – to temat do dyskusji.
W dłuższej perspektywie czasowej powinniśmy też zacząć mówić o nowych rozwiązaniach finansowania ochrony zdrowia, np. składce pielęgnacyjnej. Zgadzam się, że płacące ją osoby muszą wiedzieć, co zyskają. W najbliższej przyszłości pokażemy rozwiązania dotyczące zakładów opiekuńczo-leczniczych, opieki nad starszymi. Społeczeństwo będzie więc bardziej świadome, na co idą pieniądze.
Niezwykle ważne jest też uporządkowanie finansowania systemu ubezpieczenia zdrowotnego, np. w zakresie KRUS i osób z działalnością gospodarczą, które finansują system opieki zdrowotnej w mniejszym zakresie niż zarabiający tyle samo etatowcy. Wierzę, że te i inne zmiany, mogą nas przybliżyć do celu, jakim jest przynajmniej 7 proc. PKB na zdrowie.
Marek Kowalski
Jako federacja proponujemy, żeby zwiększać sukcesywnie składkę zdrowotną o 0,25 pkt proc., aż do osiągnięcia 10 proc. Mamy świadomość, że jeśli zostawimy po swojej stronie koszty wynikające z absencji chorobowej pracowników, powikłań pocovidowych, może się to okazać trudne do udźwignięcia.
W kontekście podwyżki składki zdrowotnej mówimy o kosztach po stronie pracowników i pracodawców. Wyliczyliśmy, że podwyżka o 0,25 pkt proc. przy najniższych zarobkach to koszt 6 zł miesięcznie. W ramach planów zdrowotnych zaproponowaliśmy z kolei dodatkowe ubezpieczenie pracowników na poziomie 0,75 pkt proc., przy obniżeniu jednocześnie PIT – przy średnim wynagrodzeniu na poziomie 5,4 tys. zł to miesięcznie ok. 35 zł. To pozwoliłoby na zwiększenie bezpieczeństwa pracowników. Nie sądzę, by znalazło się wielu, którzy nie chcieliby się dziś doubezpieczyć, chociażby z tego względu, że negatywne efekty zdrowotne popademiczne mogą być odczuwalne przez wiele lat.
Małgorzata Gałązka-Sobotka
Popieram rozwiązania zwiększające solidaryzm składki zdrowotnej, choć należy zrównoważyć cele zdrowotne z gospodarczymi. Dla wielu przedsiębiorców taka zmiana będzie dotkliwa i przełoży się na wzrost kosztów działalności, co będzie skutkowało wzrostem cen produktów i usług przez nich wytwarzanych. Rażące nierówności w płaceniu składki zdrowotnej są jednak społecznie nieakceptowalne.
Cieszą mnie rozwiązania nakierowane na wzrost składki zdrowotnej i poprawę jej ściągalności, bo gwarantują bezpośredni transfer pieniędzy do NFZ. To płatnik publiczny ma realną moc zwiększania dostępu do świadczeń zdrowotnych najistotniejszych z punktu widzenia zdrowia publicznego, przez pryzmat których oceniana jest opieka zdrowotna w Polsce. Pozytywną zapowiedzią jest wprowadzenie składki opiekuńczej. Nie możemy odcinać się od starzenia się społeczeństwa. Istotne jest wydzielenie strumienia finansowania dedykowanego kompleksowej, dobrze skoordynowanej i dostępnej dla każdego potrzebującego opieki długoterminowej.
Jakub Szulc
Zwiększenie składki – takiej, jak funkcjonuje dziś – to obniżenie dochodów rozporządzalnych osób płacących składki. Trzecia możliwość – wprowadzenie składki po stronie pracodawcy – obniża wpływy podatkowe od przedsiębiorstw i podnosi koszty zatrudnienia. Wymiar tej składki musiałby być ponadto wyższy, bo oskładkowuje wyłącznie pracę, czyli dotyczy mniejszej grupy. Scenariusz, w którym składka pozostaje na tym samym poziomie, ale likwiduje się możliwość odliczenia podatkowego, skutkuje wyłącznie zwiększeniem wpływów podatkowych, na budżet NFZ nie ma żadnego wpływu. Składka na zdrowie nadal będzie płynęła w wysokości 9 proc.
Istotny efekt mogłoby dać ujednolicenie tytułów opłacania składek. Gdyby odbyło się na takich samych zasadach dla całej populacji (prowadzący działalność gospodarczą, rolnicy indywidualni), dałoby efekt w postaci ok 0,5 proc. PKB – 10 mld zł rocznie. Jeżeli przedsiębiorcy będą płacić składkę 9 proc. od dochodu i będą mieli możliwość odliczenia 7,75 od podatku, to nakłady na zdrowie wzrosną, ale z perspektywy finansów publicznych będzie to opcja niemalże zerowa – 86 proc. kwoty, która zasili budżet NFZ, zmniejszy dochody podatkowe państwa.
Niezależnie od tego, czy wzrost składki odbędzie się po stronie pracownika czy pracodawcy, czy też zostanie wprowadzona składka pielęgnacyjna – wracam z pytaniem, czy przełoży się to na wzrost finansowania ochrony zdrowia, czy jedynie zasili budżet państwa. Zmiany w systemie ubezpieczenia zdrowotnego bez nowelizacji ustawy 6 proc. będą prowadziły do zwiększenia nie tyle finansowania leczenia, ile wysokości dotacji z bud żetu państwa do funduszu.
Które rozwiązania w kontekście reformowania systemu finansowania ochrony zdrowia są najistotniejsze, na ile rządowe propozycje są kompleksowe, a czego w nich brakuje?
Marek Kowalski
Chciałbym pogratulować odwagi ministrowi zdrowia. Bo jeśli ktoś chce po tylu latach dotknąć KRUS, to jestem mocno zbudowany. Zgadzam się, że solidarność jest konieczna, ale do tej pory żaden rząd nie zdecydował się na doprowadzenie do tej solidarności w ubezpieczeniach społecznych. To, co płacą rolnicy w ramach KRUS, nie pokrywa żadnych kosztów leczenia.
Z punktu widzenia przedsiębiorców składka zdrowotna musi być podniesiona, ale jak najłagodniej i systematycznie. Chciałbym też poznać cel, jaki stawia sobie rząd, wychodząc z taką propozycją. Dla mnie tym efektem byłoby zmniejszenie absencji chorobowej choćby do 200 mln dniówek rocznie.
Maria Libura
Wszystkie rozwiązania, które przywracają wymiar solidaryzmu i sprawiedliwości w zdrowiu, są ważne. Postawienie na składkę zdrowotną, a nie na inne daniny, dodaje transparentności. Składka zdrowotna pozwala na dialog ze społeczeństwem na temat rzeczywistych kosztów systemu zdrowia. Ale by to – oraz składka opiekuńcza – było przyjęte, konieczna jest jasna obietnica, co za to każdy obywatel otrzyma. Tymczasem w Polsce już mamy opiekę dwóch prędkości – metropolitalną, która wysysa kadry do dużych miast, i prowincjonalną. Konieczne jest wyrównanie szans bez względu na miejsce zamieszkania i kryterium dochodowe. Przywrócenie dostępności systemu publicznego jest warunkiem dialogu społecznego.
Jakub Szulc
Pieniądze to nie wszystko. Istotne są jeszcze organizacja i dostęp do kadry medycznej. Jednym z kluczowych problemów jest niezdrowa konkurencja nie tylko między publiczną a prywatną opieką zdrowotną, lecz także między publicznymi placówkami. Przykładem złej organizacji jest na pewno sposób funkcjonowania szpitali. W tym obszarze ciągle rozmawiamy o wysokości nakładów, a nikt nie mówi, ile placówek jest potrzebnych w systemie i ile z nich należałoby zlikwidować. Ich liczba jest nieprzystająca ani do sytuacji kadrowej, ani do potrzeb zdrowotnych mieszkańców. Jesteśmy nauczeni, że świadczenia są wykonywane w ramach hospitalizacji, a nie ambulatoryjnej opieki i profilaktyki. To należałoby zmienić.
Jan Grzegorz Prądzyński
PIU przygotowała i złożyła w Ministerstwie Zdrowia wszystkie projekty, o których mówimy, ale nie mieliśmy na razie możliwości dyskusji na ten temat. Resort jest bardziej zainteresowany – co rozumiem – systemem publicznym niż dopuszczeniem do udziału w nim sektora prywatnego. Moim zdaniem to błąd. Prywatne wydatki wpływają pozytywnie na firmy. Zmniejszają absencję pracowniczą i ograniczają ze strony systemu publicznego wypłaty świadczeń np. chorobowych i rentowych. Aby upowszechnić dodatkowe ubezpieczenia, pracodawcy musieliby zyskać coś w zamian, np. zachęty pomogłyby stworzyć powszechny system prywatnych ubezpieczeń.
Debate prowadzili: Dominika Sikora, Grzegorz Osiecki
Współpraca: Klara Klinger, Anna Ochremiak
fot. Wojtek Górski (x5)/Mat. prasowe