„Stracił nogę i nie dostał renty!” – tego typu komentarze można znaleźć zarówno w internecie, jak i w mediach. Dzieje się tak, mimo że pojęcie renty inwalidzkiej funkcjonowało do 1997 roku, a od tego czasu rentę przyznaje się z tytułu niezdolności do pracy. Sama niepełnosprawność z kolei nie oznacza niezdolności do zarobkowania. Nie wszyscy jednak to dostrzegają.

Od 1 września 1997 roku, zgodnie z ustawą z dnia 28 czerwca 1996 r. o zmianie niektórych ustaw o zaopatrzeniu emerytalnym i o ubezpieczeniu społecznym (Dz.U. 1996 nr 100, poz. 461), zamiast rent inwalidzkich przyznawane są renty z tytułu niezdolności do pracy oraz renty szkoleniowe. Zmiana ta oznacza, że do uzyskania renty nie wystarcza samo naruszenie sprawności organizmu, lecz wymagane jest także ograniczenie zdolności do świadczenia pracy. - W języku potocznym, zwłaszcza wśród starszych osób, nadal wykorzystuje się pojęcie "inwalidztwa" (np.: "A ja to jestem rencistą I grupy"), pomimo że od 1997 roku zastąpiono nazwę "inwalidztwo" pojęciem "niezdolność do pracy", aby lepiej uzmysłowić obywatelom sedno tej sytuacji chronionej – mówi Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W art. 57 ust. 1 Ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych(tj. Dz.U. 1998 nr 162, poz. 1118) wskazane jest jasno, że jednym z warunków umożliwiających nabycie prawa do renty jest niezdolność do pracy zarobkowej.

Dwa elementy ryzyka

Nabycie prawa do renty następuje dopiero po stwierdzeniu ziszczenia się ryzyka ubezpieczeniowego, czyli niezdolności do pracy. Oprócz niezdolności do pracy musi występować naruszenie sprawności organizmu. - Ryzyko zawiera dwa równoprawne elementy, tj. biologiczny (choroba, kalectwo) oraz ekonomiczny (brak możliwości efektywnego zarobkowania - możliwości utrzymania się dzięki własnej pracy) – podkreśla Lasocki. W odbiorze społecznym zapomina się o elemencie ekonomicznym. - Stwierdzenie występowania elementu ekonomicznego polega na badaniu, czy osoba z danym naruszeniem sprawności i posiadanymi kwalifikacjami jest w stanie znaleźć na dostępnym dla niej rynku pracę pozwalającą na utrzymanie się, co oznacza, że "odebranie" wcześniej przyznanej renty nie musi oznaczać "odrośnięcia" nogi, lecz np. pojawienie się popytu na pracę osób również z daną dysfunkcją – wyjaśnia Tomasz Lasocki.

Decyzja należy do… kogo?

Tak jak ocena elementu biologicznego co do zasady jest dosyć prosta, tak wiele wątpliwości może budzić ocena elementu ekonomicznego. Przy ocenianiu trzeba wziąć pod uwagę nie tylko możliwości podjęcia pracy w danym regionie, lecz także indywidualne cechy i umiejętności osób wnioskujących o rentę. Dlatego też poważny uraz nogi u zawodowego sportowca niesie za sobą inne konsekwencje niż podobny uraz u urzędnika lub wykładowcy akademickiego. Problematyczne jest to, że aktualnie w praktyce decydujący wpływ na przyznanie prawa do renty mają lekarze-orzecznicy, których kwalifikacje zawodowe nie predysponują ich do tego. - W mojej opinii diagnozowanie elementu biologicznego przeprowadzane jest dość sprawnie, jednakże w najbliższych latach warto pomyśleć nad odciążeniem lekarzy od konieczności orzekania w zakresie, w którym nie są ekspertami, np. poprzez wsparcie znawcami rynku pracy – potwierdza Tomasz Lasocki.

Mając na względzie, że ryzyko ubezpieczeniowe składa się z dwóch elementów, nie powinno dziwić, że sytuacje dwóch osób o podobnych schorzeniach rozpatrywane są inaczej, jako że ich stan może być zbliżony tylko w zakresie elementu biologicznego.