Służba dyplomatyczna ma być zreformowana, a polityka ma zostać oddzielona od pracy urzędniczej. Z przepisów znikną też rozwiązania, które obowiązywały za PRL. Szykuje się zmiana pokoleniowa.

Takie m.in. propozycje znalazły się w ustawie o służbie zagranicznej, przyjętej na ostatnim posiedzeniu przez Sejm, którą teraz zajmie się Senat. W zamyśle ma ona wprowadzić przejrzyste zasady zatrudnienia i awansu. Nadzorować ma to szef służby zagranicznej – na wzór szefa służby cywilnej. W praktyce zmiany mają jednak na celu zwolnienie części dyplomatów i uproszczenie procedur wchodzenia do tego korpusu.
Nowa ustawa ma być nowoczesnym dokumentem, który nie będzie zawierał rozwiązań z czasów PRL – tak przekonują jej autorzy. Nie przeszkadza to jednak w podtrzymywaniu w niej przepisów z ustawy z 1982 r. o pracownikach urzędów państwowych (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 537) – wciąż zawiera ona wiele regulacji z poprzedniego systemu, w tym w zakresie odznaczania urzędników.
Nowa jakość
Zgodnie z art. 80 ustawy o służbie zagranicznej po upływie trzech miesięcy od jej wejścia w życie wygasa stosunek pracy osób, które ukończyły 65 lat. Mogą one jednak w ciągu dwóch miesięcy wystąpić do ministra spraw zagranicznych z wnioskiem o wyłączenie stosowania wobec nich przepisu o rozwiązaniu stosunku pracy z mocy prawa. Pracownik, który straci z tego tytułu pracę, zawsze może jednak pójść do sądu z żądaniem przywrócenia lub wypłacenia odszkodowania.
Jak przekonuje poseł Radosław Fogiel z PiS, który był sprawozdawcą ustawy, sprawi ona, że ambasadorzy oraz kierownictwo resortu będą wspierani przez dobrze wyszkolonych, apolitycznych profesjonalistów, posiadających określone kompetencje w sferze stosunków międzynarodowych, a także w prowadzeniu spraw administracyjnych i finansowych. Podkreśla, że aby sprawnie realizować określone zadania, należy w transparentny sposób rozdzielić, w ramach resortu, członków służby zagranicznej od korpusu służby cywilnej.
W efekcie członkowie personelu dyplomatyczno-konsularnego należący do korpusu służby cywilnej, którzy otrzymali stopień dyplomatyczny na czas niezbędny do wykonywania zadań w placówce zagranicznej, mają stać się pracownikami zagranicznymi na podstawie powołania.
Zgodnie z ustawą członkom służby zagranicznej nieposiadającym stopnia dyplomatycznego zatrudnionym w urzędzie obsługującym ministra spraw zagranicznych, spełniającym wymagania do nadania stopnia dyplomatycznego, w terminie trzech miesięcy od wejścia w życie ustawy nadany zostanie taki stopień, odpowiedni do zajmowanego stanowiska. Niezależnie od wymogu posiadania trzech lat pracy w dyplomacji wciąż będzie dostępna druga ścieżka awansu na wyższe stanowiska, prowadząca przez Akademię Dyplomatyczną, która również ma być zreformowana. Podobnie ma być też z wyznaczaniem ambasadorów. Kandydaturę na te stanowiska ma opiniować czteroosobowy konwent, który składa się z trzech członków większości parlamentarnych i jednego przedstawiciela z ramienia prezydenta.
Opozycja podkreśla jednak, że nowe rozwiązania sprawią, iż osoby bez doświadczenia w dyplomacji już po trzech latach pracy na zagranicznej placówce będą mogły ubiegać się o awans na wyższe stanowiska bez wymaganych egzaminów. I przewiduje zupełnie inne skutki zmian. – Obecnie około 99 proc. osób będących w korpusie dyplomatycznym musiało przechodzić skomplikowaną ścieżkę rozwoju, która kończyła się na pracy w ambasadzie. Teraz o tym, kto będzie dyplomatą, w rzeczywistości zdecyduje minister. Po zmianach ambasador nie będzie zawodowym dyplomatą – ostrzega Mariusz Witczak, poseł KO i członek Rady Służby Publicznej. Zwraca uwagę, że po wejściu w życie ustawy osoby doświadczone z mocy prawa stracą posady, a ich miejsce zajmą osoby bez kwalifikacji i często wymogu ukończenia akademii dyplomatycznej.
Są też jednak głosy, że pomoże to w oczyszczeniu dyplomacji. – Kilka lat temu straciłem stanowisko, kiedy wyszedłem z postulatem przeprowadzenia lustracji u wszystkich urzędników, począwszy od średniego szczebla. Cieszę się, że chociaż w resorcie spraw zagranicznych nie będzie już miejsca dla osób, które pracowały lub współpracowały ze służbami bezpieczeństwa i donosiły na obywateli – mówi Robert Barabasz, były przewodniczący Sekcji Krajowej Pracowników Administracji Rządowej i Samorządowej NSZZ „Solidarność”.
Nowy szef
Nowa ustawa przewiduje wprowadzenie też nowego stanowiska – szefa służby zagranicznej. Będzie to odrębne stanowisko od dyrektora generalnego resortu spraw zagranicznych. Szef ma dbać o profesjonalizm służby zagranicznej, zajmować się organizowaniem szkoleń, kierować procesem zarządzania zasobami ludzkimi, nadawać stopnie dyplomatyczne. Będzie też zajmował się kierowaniem Akademią Dyplomatyczną, a także monitorował wykorzystanie środków na wynagrodzenia. Bezpośrednio będzie podlegał ministrowi spraw zagranicznych.
– Obawiam się, że część zadań szefa służby zagranicznej będzie się siłą rzeczy dublować z tymi przewidzianymi dla dyrektora generalnego – zauważa Jakub Szmit, ekspert ds. administracji publicznej z Uniwersytetu Gdańskiego. – Porównywanie przez autorów ustawy szefa służby zagranicznej do szefa służby cywilnej jest niezbyt fortunne, bo ten ostatni obecnie nie ma zbyt dużego wpływu na kreowanie i działalność administracji rządowej – dodaje.
Podobnego zdania są związkowcy. – Jeśli MSZ uważa, że niezbędne jest stanowisko szefa służby zagranicznej, to mam tylko nadzieję, że ta osoba będzie bardziej aktywna i zaangażowana w swoją pracę od obecnego szefa służby cywilnej, którego rola tak naprawdę sprowadza się do roli dyrektora jednego z mniej istotnych departamentów kancelarii premiera – mówi Rober Barabasz.