Większość firm poradzi sobie z podwyżką minimalnego wynagrodzenia, ale szczególnie odczują ją branże dotknięte pandemią. Może ona pomóc gospodarce, jednak wywołuje też ryzyko przyrostu pracy na czarno

Od 1 stycznia 2021 r. minimalne wynagrodzenie pracowników wyniesie 2800 zł miesięcznie, a najniższa stawka godzinowa dla zleceniobiorców i samozatrudnionych – 18,30 zł. Oznacza to podwyżkę odpowiednio o 200 zł i 1,30 zł w porównaniu z obecnym rokiem, czyli o 7,7 proc. Najniższa płaca będzie stanowić 53,2 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia w 2021 r. (tegoroczna stanowi 50,3 proc. przeciętnej płacy z III kw. 2020 r.).
Wzrost ustawowego minimum oznacza, że firmy muszą podwyższyć pensje najmniej zarabiających (według danych GUS z 2018 r. najniższe wynagrodzenie otrzymuje ok. 1,5 mln osób). Dodatkowo trzeba liczyć się ze wzrostem świadczeń i zobowiązań powiązanych z minimalną płacą, czyli m.in. dodatku za pracę w nocy, odpraw, odszkodowań (patrz grafika). Podwyżki w okresie pandemii mogą przyczynić się do wzrostu konsumpcji, co pomoże w walce z kryzysem gospodarczym. Z drugiej strony oznaczają dodatkowe problemy dla firm, w szczególności z tych branż, które objął lockdown i mają w związku z tym największe problemy z utrzymaniem etatów i prowadzonej działalności.

Kryzysowe usługi

– Większość pracodawców poradzi sobie ze wzrostem minimalnej pensji. Problemy będą mieć małe firmy oraz te funkcjonujące w mniejszych miejscowościach, gdzie poziom płac jest niższy niż w dużych miastach. Szczególny problem dotyczy branży hotelarskiej i gastronomicznej, a w nieco mniejszym stopniu także handlu – wskazuje Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Podkreśla, że te sektory najbardziej dotknął lockdown. – Obecnie i przez znaczną część całego 2020 r. ci przedsiębiorcy nie mogli prowadzić normalnej działalności. Są w bardzo trudnej sytuacji. Teraz dodatkowo muszą liczyć się z podwyżkami płac, a właśnie w tych branżach najwięcej osób zarabia minimalną pensję – dodaje.
Z danych GUS za 2018 r. wynika, że co trzeci pracownik z sektora zakwaterowania i gastronomii otrzymuje najmniejsze wynagrodzenie (z kolei w handlu zarabia je ok. 400 tys. osób). Zdaniem ekspertów trzeba liczyć się z tym, że w takich branżach wzrośnie zatrudnienie w szarej strefie, bez umowy i bez wymogu minimalnej pensji.
Problemy może mieć też m.in. sektor ochrony osób i mienia. W ubiegłym miesiącu Polski Holding Ochrony (PHO) zaapelował do premiera o wstrzymanie podwyżki najniższego wynagrodzenia od 1 stycznia 2021 r. – Nasza branża jest całkowicie uzależniona od sytuacji ekonomicznej swoich kontrahentów, a ograniczenia lub całkowite wstrzymanie ich działalności w związku z pandemią przekłada się wprost na realizację kontraktów. Wiele z nich jest rozwiązywanych lub ograniczanych do minimum – podkreśla Sławomir Wagner, przewodniczący rady nadzorczej PHO.
Jego zdaniem klienci nie będą skłonni do negocjacji podwyżek stawek za ochronę, skoro sami tracą kontrakty. PHO zapowiada już sporządzenie raportu o tym, ile firm ochroniarskich upadnie i ile osób straci pracę w związku z obecnym kryzysem wywołanym pandemią i podwyżką minimalnego wynagrodzenia (to odpowiedź na brak reakcji rządu na apel sektora).

Na przyszłość

Przedstawiciele pracowników zwracają z kolei uwagę na pozytywne skutki wzrostu wynagrodzeń.
– Podwyżki płac oznaczają, że gospodarstwa domowe będą wydawać więcej pieniędzy. Wzrośnie popyt na towary i usługi. Korzyści mogą więc odnieść obie strony stosunku pracy. W okresie odbudowywania gospodarki po pandemii trzeba zadbać o wzrost konsumpcji, która napędzi rozwój – przekonuje Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy europejskich OPZZ.
Jednocześnie podkreśla, że pracodawcy, którzy odczuli kryzys wywołany pandemią, korzystali z rozbudowanej tarczy antykryzysowej. – Te pieniądze umożliwiły im utrzymanie miejsc pracy, w szczególności w branżach objętych lockdownem. Pamiętajmy, że środki były kierowane do pracodawców, a nie pracowników. Ci ostatni – pomimo publicznej pomocy dla biznesu – muszą liczyć się np. z obniżkami pensji – dodaje.
Ważnym elementem dyskusji o płacach jest też projekt dyrektywy w sprawie adekwatnych wynagrodzeń minimalnych w UE, przedstawiony przez Komisję Europejską. Wskazuje on m.in. kryteria, które trzeba będzie uwzględniać przy ustalaniu wysokości najniższej pensji w krajach Wspólnoty, aby osiągnęły one „adekwatny” poziom (w praktyce wykorzystywane mają być wskaźniki np. 60 proc. mediany wynagrodzeń i 50 proc. średniej płacy w danym państwie). Kraje członkowskie mają też podejmować działania, które ułatwią zawieranie układów i porozumień zbiorowych. Rząd oraz pracodawcy sceptycznie oceniają obecny projekt, podkreślając m.in., że kwestie wynagrodzeń powinny pozostawać w gestii państw, a nie Brukseli. Ale niektóre z zaproponowanych rozwiązań w praktyce mogą być wdrożone w Polsce. Chodzi np. o wprowadzenie zasady, że minimalna pensja stanowi 50 proc. przeciętnej płacy.
– Na pewno zmniejszyłoby to niepewność co do wzrostu płac i zapobiegłoby skokowym podwyżkom, które nie miałyby odzwierciedlenia w produktywności pracowników i mogłyby doprowadzić do problemów na rynku pracy – ocenia Jeremi Mordasewicz.
Powiązanie najniższej pensji z przeciętną oraz medianą to tradycyjny postulat związków zawodowych. – Podtrzymujemy go, ale minimalne wynagrodzenie musi być też powiązane ze wzrostem PKB. Taki parametr gwarantuje, że korzyści wynikające z rozwoju gospodarczego będą sprawiedliwe dzielone na kapitał, czyli firmy i pracę, czyli zatrudnionych – podsumowuje Norbert Kusiak.
Skutki podwyższenia płacy minimalnej