Wsparcie Unii na podnoszenie kwalifikacji Polaków przyniosły marny skutek. Taki jest efekt odgórnego zarządzania rynkiem szkoleń dla firm i pracowników.

Nie widać efektów zrealizowania ponad 6 tys. projektów szkoleniowych dla osób bezrobotnych i około 8 tys. skierowanych do pracowników firm, które w latach 2007– 2013 były dotowane przez Brukselę. Zawinił przede wszystkim sposób podziału funduszy.

Niechciana oferta

Dotychczas rynek kursów dotowanych z funduszy unijnych był regulowany przez Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju oraz urzędy marszałkowskie i wojewódzkie urzędy pracy. Ustalając kryteria dla firm szkoleniowych, starających się o unijne dotacje na ten cel, urzędnicy wskazywali np. branże, które w danym regionie powinny być wspierane, a także odbiorców wsparcia, np. wiek potencjalnych kursantów. W efekcie dominowały np. kursy dla osób w wieku powyżej 50. lat, o niskich kwalifikacjach z takich branż jak informatyka czy ekologia. Tymczasem firmy szkoleniowe, które pisały projekty dostosowane do wymogów narzuconych przez państwowe instytucje, miały i nadal mają kłopot z rekrutacją chętnych. Niektóre z nich za zgodą urzędów zaczęły nawet naginać kryteria i rekrutowały na kursy np. osoby poniżej 50. roku życia.

Ekspertów ta sytuacja nie dziwi. Zdaniem dr. Marka Rymszy z Instytutu Spraw Publicznych, błędem było to, że oferta firm, które otrzymywały unijne pieniądze, nie była poddawana weryfikacji rynku.

– Nie było normalnego mechanizmu oceniania jakości przez konsumenta – stwierdza krótko Marek Rymsza.

Kursy dla dużych

Z danych, do których dotarł DGP, wynika także, że swoje kadry szkoliły przede wszystkim średnie i duże przedsiębiorstwa.

– Słabością systemu było także to, że w kursach finansowanych z EFS udział brały często te same osoby – mówi prof. Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego. – Na rynku powiększyła się liczba pracowników o świetnych kwalifikacjach, ale prawdopodobnie one i tak inwestowałyby w edukację, nawet bez unijnego wsparcia – dodaje prof. Sztanderska.

Dlaczego z kursów nie korzystały mikro i małe firmy? Czyżby nie miały informacji o unijnych programach? Otóż zdaniem prof. Zenona Wiśniewskiego z Uniwersytetu im. M. Kopernika w Toruniu, przyczyna tkwi znacznie głębiej.

– W Polsce nie ma zapotrzebowania na szkolenia, nawet te unijne, a więc bezpłatne. Pracodawcy liczą koszty pracy, czyli wynagrodzenie pracownika za nieobecność w firmie podczas szkolenia. I ta sytuacja się nie zmieni, dopóki nasza gospodarka nie będzie miała charakteru innowacyjnego. Nie wprowadzamy szybkich zmian w technologiach i pracodawca nie widzi potrzeby dokształcania pracowników – wskazuje Zenon Wiśniewski.

Natomiast Wojciech Drabko, wiceprezes Polskiej Izby Firm Szkoleniowych, podkreśla, że część właścicieli małych przedsiębiorstw uważa, że inwestycja w kadry zwiększa ryzyko utraty pracowników.

– Jeżeli nie znajdziemy sposobu, żeby zachęcić przedsiębiorców do inwestowania w rozwój kompetencji zatrudnionych, za siedem lat, gdy skończy się nowa perspektywa finansowa, będziemy pod względem wskaźników dokładnie w tym samym punkcie, co teraz – podkreśla Wojciech Drabko.

Od marszałka do firmy

Sposobu wyjścia z tej sytuacji szukają teraz marszałkowie. To oni od Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju przejęli zarządzanie większością budżetu Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS) na lata 2014–2020. W nowej perspektywie reguły gry zmienią się radykalnie. Wsparcie szkoleniowe ma być przekazywane nie instytucjom szkoleniowym (tak jest obecnie), a pracodawcom.

– W tym systemie to świadomy przedsiębiorca decyduje, jak chce rozwijać firmę, gdzie, z czego i w jakim standardzie szkoli się sam oraz własnych pracowników – wskazuje Wojciech Drabko.

Kursy mają być dotowane w ramach regionalnych programów operacyjnych (RPO). Zasady dystrybucji środków na ten cel w danym województwie ustalą więc marszałkowie.

Mają dużą swobodę w wyborze modelu, w jakim będą przekazywać firmom pieniądze na szkolenia. Mogą wydawać im specjalne bony edukacyjne lub vouchery, czyli dokumenty, którymi pracodawcy zapłacą za wybraną przez siebie ofertę. Innym rozwiązaniem będzie refundacja kosztów szkoleń zakupionych przez zakład na rynku.

– Zastanawiamy się nad bonem edukacyjnym, bo to rozwiązanie testowaliśmy już w PO KL i sprawdziło się – informuje Dorota Nahrebecka-Sobota, zastępca dyrektora w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego.

Natomiast województwo wielkopolskie prawdopodobnie zdecyduje się na refundację kosztów. – Wydaje się, że to najszybszy i najmniej zbiurokratyzowany sposób przekazywania środków pracodawcom. Zakładamy, że refundacja będzie się odbywała za pośrednictwem operatora wsparcia, do którego zgłosi się przedsiębiorca. Firma wybierze szkolenie, zapłaci za nie z własnych środków, a następnie otrzyma od operatora zwrot pieniędzy – tłumaczy Sylwia Wójcik, dyrektor departamentu w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego.

Wszystkie modele łączy jedno. Przedsiębiorca starający się o dofinansowanie będzie wybierał szkolenia, kursy i inne formy podnoszenia kwalifikacji własnych oraz swoich pracowników z tzw. Rejestru Usług Rozwojowych, czyli z systemu informatycznego, który zbuduje i będzie zarządzać PARP. Za jego pośrednictwem przedsiębiorcy będą mogli oceniać jakość szkoleń, a to będzie cenna informacja zwrotna dla innych potencjalnych uczestników.