Nasi wschodni sąsiedzi znów przyjeżdżają nad Wisłę. Ci, którzy nie mogą zrobić tego legalnie, znaleźli nowe sposoby wjazdu do RP.
Mimo szalejącej pandemii i związanych z nią obostrzeń pragmatyczni obywatele Ukrainy przezwyciężyli swoje obawy. Jeśli w kwietniu niektórzy wracali do domów – ruch na granicy odbywał się głównie na kierunku Polska–Ukraina (z naszego kraju wyjechało 81,2 tys. Ukraińców, a wjechało jedynie 33,9 tys.) – to jesień przyniosła zmianę tego trendu. Liczba osób wjeżdżających i wyjeżdżających jest niemal równa: 229,5 tys. do 238,8 tys. (dane Straży Granicznej).
To wartości wciąż o wiele mniejsze niż w ubiegłym roku, kiedy w październiku do Polski przyjechało ponad 860 tys. osób, ale widać już pewne odbicie. Na szczęście, gdyż brak ukraińskiej siły roboczej bardzo doskwiera firmom. Jak mówi Monika Banyś z Personnel Service, firmy zajmującej się rekrutacją pracowników, najbardziej na ich brak narzeka przemysł spożywczy, logistyka (zwłaszcza magazyny) oraz produkcja, zwłaszcza w branży auto motive (części zamienne, wyposażenie samochodów).
– Są także bardzo potrzebni w branży medycznej oraz do opieki nad osobami w podeszłym wieku – mówi Monika Banyś. Opowiada, że kiedy jej firma podała informację, że około tysiąca lekarzy z Ukrainy byłoby zainteresowanych pracą w Polsce, telefon nie milkł przez kilka dni. – Dzwoniły szpitale, błagając o pomoc w zatrudnieniu medyków ze Wschodu – ciągnie. Ale, niestety, wciąż są ogromne problemy z certyfikacją ich uprawnień w Polsce. Podobne kłopoty mają pielęgniarki.
Ona i inni nasi rozmówcy zwracają jednak uwagę, że większość obywateli Ukrainy, która przebywała w RP legalnie, nie wyjechała do domów, a jeśli już, to na krótko. Na przykład ci zatrudnieni w branży budowlanej, która bez robotników ze Wschodu nie dałaby rady. Pozostaniu w Polsce sprzyjała też wiosenna zmiana przepisów: z automatu zostały przedłużone wszystkie pozwolenia na pobyt do miesiąca po ogłoszeniu końca stanu zagrożenia epidemicznego.
Rzecznik Budimexu Michał Wrzosek szacuje, że w budownictwie, głównie u podwykonawców, pracuje 60–150 tys. obywateli Ukrainy i Białorusi. – Oni już się zakorzenili w Polsce, wielu sprowadziło rodziny. A nawet jeśli nie, to zarobki w naszym kraju są na tyle atrakcyjne, że skłaniają ich do tego, by tu pracować i akumulować kapitał – mówi. Jednak przyznaje, że rekrutacja nowych pracowników z kierunku wschodniego jest dziś utrudniona. Na ten problem wskazuje też listopadowy raport firmy Deloitte, noszący tytuł „Polskie spółki budowlane 2020”.
Ulana Worobeć, która współpracuje jako tłumaczka z instytucjami publicznymi i firmami, opowiada, że przedsiębiorcy podkupują sobie zrekrutowanych na Wschodzie pracowników. Czasami kończy się to awanturami, jak w przypadku właściciela firmy, który nie wytrzymał nerwowo i fizycznie sponiewierał ukraińskiego rekrutera, któremu zapłacił za sprowadzenie na południe Polski ekipy robotników. Zapłacił za usługę, potem zapewnił mieszkanie i utrzymanie ludzi podczas obowiązkowej kwarantanny, a kiedy ta się skończyła, ludzie zniknęli. Gdy zaczął dociekać, co się stało, okazało się, że nieuczciwy pośrednik powiedział im, żeby poszli pracować do drugiej firmy, gdyż tam im będzie lepiej.
Zainteresowanie pobytem i pracą w Polsce jest duże, o czym świadczy rosnąca liczba wniosków o zezwolenia na pobyt. Jeśli w całym 2019 r. złożono ich w Urzędzie ds. Cudzoziemców 172,6 tys., to tylko w pierwszej połowie tego roku było ich 92,4 tys., a w okresie od 1 lipca do 31 października – 71,1 tys., czyli w sumie 163,5 tys. A rok się jeszcze nie skończył.
Ale też dziś do Polski nie da się legalnie wjechać inaczej, niż mając w ręku zaproszenie od pracodawcy z gwarancją zatrudnienia lub zaświadczenie wystawione przez placówkę edukacyjną, że jest się studentem bądź pobiera się w Polsce naukę. – To bardzo utrudnia życie ludziom, którzy chcieliby wpaść do Polski, aby odwiedzić przebywającą tutaj rodzinę czy popracować dorywczo kilka miesięcy – opowiada Ulana Worobeć. Ale i na to znalazł się sposób: Ukraińcy, którzy są bardzo zdeterminowani, przyjeżdżają do Polski naokoło. Najpierw w ramach małego ruchu granicznego przekraczają granicę ukraińsko-węgierską, potem węgiersko-słowacką, a stamtąd trafiają do Polski.
Taka wycieczka jest kosztowna – za miejsce w autobusie trzeba zapłacić 500 euro – ale chętnych, jak zapewnia tłumaczka, nie brakuje. Kolejnym sposobem jest opłacenie czesnego za semestr w jakiejś szkole. Kwitnie też na nowo handel podróbkami dokumentów, które uprawniają do pobytu nad Wisłą. – Ukraińcy kupują takie lewe papiery, a potem płaczą, że ich zawracają z granicy – wzdycha Ulana Worobeć. We wrześniu Straż Graniczna odmówiła wjazdu 1641 obywatelom Ukrainy, z czego w 1170 przypadkach powodem był brak odpowiedniej dokumentacji. W październiku decyzje o odmowie wjazdu otrzymały 1364 osoby, z czego 914 nie miało właściwych papierów.