Samo pojęcie rzetelności znalazło się już w pierwszej w III RP ustawie o służbie cywilnej z 1996 r. i stamtąd przewędrowało do konstytucji z niewielkimi kosmetycznymi zmianami w formule: „W celu zapewnienia zawodowego, rzetelnego, bezstronnego i politycznie neutralnego wykonywania zadań państwa, w urzędach administracji rządowej działa korpus służby cywilnej – podporządkowany służbowo premierowi”. Formułę tę jak mantrę powtarzają kolejne edycje ustawy, zwykle już w art. 1, ale czasami rzetelność jest wymieniana przy okazji określania bardziej szczegółowych obowiązków urzędników czy ujęta w rocie ślubowania wyższych funkcjonariuszy (art. 10 ust. 4, art. 76 ust. 1 obowiązującej ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej, Dz.U. nr 227, poz. 1505 ze zm.). Obowiązek rzetelności pojawił się także w art. 1 aktualnej ustawy o pracownikach samorządowych. W żadnym z tych aktów prawnych nie wywoływał poważniejszych problemów interpretacyjnych.

Uczciwość, słowność, staranność

Kryterium czy raczej wymóg rzetelności nie był znany ustawie o służbie cywilnej z 1922 r., ale czy to oznacza, że w II Rzeczypospolitej nie przywiązywano należytej wagi do rzetelnego wykonywania obowiązków przez urzędników? Wręcz przeciwnie: urzędnik przedwojenny funkcjonuje do dziś jako synonim przyzwoitości i zawodowości w służbie publicznej i nieraz przychodziło mi na myśl, że państwo dyktatury proletariatu zaczęło sypać się już dość szybko dopiero z chwilą, kiedy ostatni przedwojenni urzędnicy przeszli na emeryturę – czyli gdzieś w połowie lat 70.
O co więc miałoby chodzić w związku z wprowadzeniem kryterium rzetelności do ustawodawstwa związanego ze służbą cywilną? Autorzy Sejmowego Komentarza do art. 153 konstytucji (tom IV, s. 17) piszą, że: „Przymiot rzetelności da się najprościej objaśnić jako wymóg zgodności słów – wypowiadanych i zapisywanych czy też raczej rejestrowanych – ze stanem faktycznym i nie ma konieczności bardziej rozwiniętego komentowania go w tym miejscu”. Zainteresowanych bliższym określeniem znaczenia tego pojęcia odsyłają do art. 203 konstytucji, traktującego o Najwyższej Izbie Kontroli.
W istocie kryterium „rzetelności” przywędrowało właśnie z tego świata – ze świata kontroli państwowej. Odnajdziemy go w ustawach o NIK z 1980 r. i z 1994 r. z uwzględnieniem wszystkich nowelizacji. Ten sam Komentarz Sejmowy w uwagach do art. 203 konstytucji zwraca uwagę: „iż rzetelności nie da się sprowadzić do postępowania zgodnego z prawem (legalności). Trzeba bowiem uwzględnić (...) sui generis aspekt moralny, podobnie nieco jak w wypadku nakazywania przez prawo cywilne „należytej staranności”, czy „staranności dobrego gospodarza” (tom V, s. 7). Inni komentatorzy konstytucji będą widzieli tu swoisty konglomerat cech takich, jak: skrupulatność, uczciwość, dokładność, staranność w dochodzeniu celu i w wydatkowaniu środków (P. Winczorek) czy należyte wypełnianie obowiązków, dotrzymywania zobowiązań, uczciwość, słowność, sumienność, solidność, zachowanie godne zaufania (M. Niezgódka-Medek). A na pewno za dalece niewystarczające należy uznać przypisywanie kryterium rzetelności jedynie technicznej zgodności dokumentacji ze stanem faktycznym (tak W. Sokolewicz w Komentarzu Sejmowym do art. 203 konstytucji, s. 7). Autorzy komentarza do pierwszej ustawy o służbie cywilnej z 1996 r. (Z. Cieślak, J. Jagielski, K. Rączka) zwracają uwagę, że rzetelność i bezstronność są bliskoznaczne sumienności.

Skazani na współpracę

Jak widać z przytoczonych wypowiedzi, kryterium rzetelności nie poddaje się precyzyjnej, jednoznacznej definicji, choć czujemy, że w przylegającej doń warstwie znaczeniowej chodzi także o ten rodzaj urzędniczego obiektywizmu, który pozwala na szerokie, wszechstronne spektrum analizy danej sytuacji z uwzględnieniem wszystkich racji i konsekwencji projektowanych działań.
Świat polityki nie zawsze uwzględnia rozwiązania optymalne, ale politycy zawsze powinni być postawieni przez urzędników wobec wszechstronnego, rzetelnego właśnie przedstawienia faktów i różnych aspektów analizowanej materii. Żeby tak się działo, urzędnicy nie mogą bać się polityków – stąd w ogóle idea korpusu gwarantującego im względną autonomię i stabilność. Aby tak mogło być, muszą być do swej roli odpowiednio przygotowani i nieustannie doszkalani, tak by w pełni mogli sprostać wymogom tzw. pamięci instytucjonalnej – ale to już jest całkiem inna historia. Już z tego powodu nie warto z nimi zbyt szybko się rozstawać. Stałe podnoszenie kwalifikacji jest bardzo kosztowne.
Najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć politykowi, to urzędnik potakiwacz i zwykły lizus, zatajający przed decydentem niektóre konsekwencje jego nieprzemyślanych do końca decyzji. Takich przypadków nie brak w świecie urzędników. Mają zwykle merytoryczną przewagę tak, że potrafią szybko omotać niedoświadczonego polityka, przekonanego o swojej omnipotencji. Zwykle jego publiczny żywot będzie krótki. Jeśli natomiast oba te światy umieją znaleźć wspólny język lojalnej współpracy, świadomy własnych ograniczeń, praca państwowa szybko zaczyna przynosić, jeśli nawet nie optymalne, to zadowalające rezultaty.