Kiedy 85-letni Walter Mischel, profesor psychologii na Columbia University, wchodzi do jednej z ulubionych nowojorskich restauracji na Manhattanie, w głowie ma tylko jedną myśl: „Nie mogę dziś zjeść deseru. W moim wieku należy dbać o niski cholesterol”. Dwie godziny później, przeglądając szybko kartę deserów, zamawia ulubiony mus czekoladowy. „Znów przegrałeś z własnym łakomstwem” – mruczy pod nosem ten elegancki starszy pan, wychodząc na nowojorską ulicę.

Nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że prof. Mischel to guru samokontroli, jeden z najlepszych współczesnych badaczy siły woli, którego kariera rozpoczęła się od słynnego już dziś testu pianki Marshmallow. Ponad pięćdziesiąt lat temu, jeszcze jako młody psycholog, Mischel zaczął się zastanawiać, czy można nauczyć się siły woli. „Tak naprawdę zająłem się samokontrolą, bo to zachowanie, które wcale nie przychodzi mi naturalnie. Jestem okropnie niecierpliwy” – przyznaje we wstępie do swojej najnowszej książki „Test Marshmallow. O pożytkach płynących z samokontroli”, która niedawno ukazała się w Polsce.

Żeby sprawdzić, jak to jest z tą samokontrolą, Mischel przeprowadził prosty eksperyment wśród grupy sześciolatków z przedszkola na terenie Stanford University. To miał być sprawdzian umiejętności odroczenia gratyfikacji, czyli oparcia się pewnej pokusie. Na początku dzieciom zafundowano chwilę zabawy, żeby wzbudzić w nich zaufanie. Później zaś pojedynczo zapraszano je do pokoju, w którym czekał miły człowiek z tacką ulubionych słodyczy. A także jeden z pierwszych w życiu dylematów. Wyobraź więc sobie, że znów masz sześć lat i słyszysz: „Masz tu dwa ciasteczka. Jeśli chcesz, to kiedy wyjdę, możesz zjeść jedno z nich od razu. Ale jeśli poczekasz chwilę, aż wrócę do pokoju, dostaniesz dwa ciasteczka”.

Jak odpowiedziałbyś na to pytanie, to jedno. Ważniejsze jest to, jak tak naprawdę byś się wtedy zachował.

Popędy Freuda

Jak wspomina Mischel, w eksperymencie z piankami Marshmallow najciekawsza była obserwacja dzieci, które mocno próbowały oprzeć się pokusie. Jedne wkładały palce do buzi albo grały na wyimaginowanym fortepianie. Inne mówiły do siebie albo próbowały zasnąć. Jeden chłopiec wyjadł nadzienie z przekładanego ciastka (do wyboru były nie tylko różowe pianki) i ponownie skleił je tak, żeby wyglądało na nienaruszone. Tylko ok. 20 proc. sześciolatków było w stanie sprostać ciasteczkowej próbie.

Prawdziwe owoce odroczonej gratyfikacji uwidoczniły się jednak dopiero kilka lat później. Ponieważ Mischel wciąż pracował na Uniwersytecie Stanforda, miał dostęp do rodzin dzieci, które wzięły udział w pierwotnym badaniu. Zaczął się zastanawiać, jak potoczyło się życie tych, które poczekały na podwójną porcję łakoci, a jak tych, które nie umiały się powstrzymać. Po serii pogłębionych wywiadów z dziećmi i ich rodzicami doszedł do wniosku, że przedszkolaki, które w teście Marshmallow potrafiły dłużej czekać na nagrodę, dwanaście lat później jako nastolatki były mniej skłonne do rozpraszania się, osiągały lepsze wyniki w nauce, wyżej oceniały też swoje funkcjonowanie społeczne – relacje z rodziną, przyjaciółmi czy obcymi, a nawet były zdrowsze i szczuplejsze!

Fascynujące odkrycie, prawda? Ale czy już gdzieś o tym nie słyszeliście? Przecież o przełamywaniu dziecięcych pokus, czyli walce z popędami, pisał sto lat temu, w 1911 r., brodaty psychoanalityk Zygmunt Freud, który uważał je za podstawę budowania zdrowej osobowości i jedyną drogę do dojrzałości. Dziecięce instynkty, zamknięte na potrzeby teorii Freuda w kilka faz ewolucji popędu seksualnego, znajdują ujście w wyobrażeniu obiektu pożądania. I dopiero wtedy zostają ujarzmione.

Podejście Mischela było dużo bardziej pragmatyczne, ale co do zasady podobne. Freudowską walkę między impulsem a kontrolą określił jako starcie gorącego systemu emocjonalnego, który jest kontrolowany przez układ limbiczny (pierwotne struktury mózgowe, zlokalizowane pod korą, ponad pniem mózgu) z systemem chłodnym, którym zawiaduje kora przedczołowa. To ona umożliwia kontrolę uwagi, wyobraźni, planowanie i myślenie zadaniowe, a także jest odpowiedzialna za wytrwałość w dążeniu do odległych celów. Myślenie gorące pobudzane jest przez gorące, czyli emocjonalne skojarzenia zmysłowe, a myślenie chłodne – przez analogicznie chłodne rozumowanie i pragmatyzm.

To dlatego dzieci, które potrafiły podczas testu „wstawić słodką piankę w ramę”, czyli wyobrazić ją sobie jako latającą chmurkę, zwykłą lukrowaną słodycz albo umiały wręcz odwrócić uwagę od słodkiej pokusy i zająć się czymś innym, wygrywały. A sześciolatki, które patrząc na ciastka, myślały tylko o ich atrybutach smakowych – zapachu i smaku, przegrywały zakład z samymi sobą. Innymi słowy, wszystko zależy od umysłowej reprezentacji źródła pożądania.

Niecierpliwe dzieci, niecierpliwi dorośli

Prokrastynacja, czyli skłonność do odkładania pewnych czynności na później, to największy wróg produktywności, przeciwieństwo samokontroli. To też zmora wielu z nas, która najczęściej uaktywnia się wtedy, kiedy wykonujemy zadania mało kreatywne, ale obowiązkowe. Żywi się rutyną i słabą wolą. Stymuluje ją bodźcowy chaos, w którym żyjemy: mnogość informacji, wielość środków i kanałów komunikowania, a także wszechobecny nadmiar.

Czy poniższa historia nie brzmi znajomo? Przychodzisz do pracy wyspany i wypoczęty. Przed tobą osiem godzin pracy i najróżniejszych zadań. Wiesz, że bez problemu powinieneś się z nimi uporać. W końcu nie jest to ponad siły osoby o twojej wiedzy i doświadczeniu. Postanawiasz więc zacząć od nagrody: kawy i ciastka. Po niej następuje przyjemna prasówka, którą tłumaczysz sobie jako rozgrzewkę dla mózgu. Fala internetowa niesie cię daleko poza pierwotnie wybraną ścieżkę. Po dwóch godzinach orientujesz się, że pora rozpocząć przyziemne obowiązki biurowe. Tylko że zaczynasz być lekko głodny. To idealna pora na drugie śniadanie. I rozprostowanie kości. Później spokojnie możesz zacząć sprawdzać e-maile. Jeszcze dzwoni telefon, który odbierasz, sprawdzając jednocześnie media społecznościowe. Oczywiście, włączasz je w pracy, ponieważ twoje życie służbowe i prywatne kompletnie się przeniknęły. Kontrakty negocjujesz na czacie Facebooka, a kontakt do potrzebnego eksperta otrzymujesz poprzez prywatną wiadomość na Twitterze. Dopiero po lunchu, czyli ok. 14.30, orientujesz się, że z listy zadań wykonałeś zaledwie garstkę. Twój umysł jest zmęczony gonitwą, ciało – wciąż trawi główny posiłek dnia.

„Czy nie prościej byłoby wziąć się w garść i co rano zacząć pracę od najtrudniejszych i najżmudniejszych zadań?” To pytanie, które w drugiej połowie lat 60. (mniej więcej wtedy, kiedy Walter Mischel wrócił do domów dzieci z pierwszego badania pianek Marshmallow), jednej ze swoich pacjentek zadał amerykański psychiatra Scott Peck. „Nie wiem” – odpowiedziała kobieta. Jej problemy z prokrastynacją w pracy przekładały się też na inne sfery życia: z trudem podejmowała decyzje w życiu osobistym, wikłając się w jałowe i pełne zależności związki z osobami, które ją wykorzystywały.

„Co sprawia ci największą przyjemność?” – spytał któregoś dnia Peck swoją pacjentkę. „Uwielbiam słodycze, a najbardziej lukrowane pączki” – przyznała. „A którą część pączków lubisz najbardziej: lukier czy nadzienie?” – dopytywał terapeuta. „Oczywiście, że lukier! Jako dziecko zawsze najpierw zlizywałam lukier ze wszystkich ciastek, a potem dopiero je zjadałam” – odpowiedziała kobieta. Peck zrozumiał wtedy, że jego pacjentka wciąż jest kompulsywnym dzieckiem, którego nie nauczono korzyści płynących z odroczonej gratyfikacji.

Swoje doświadczenia terapeutyczne spisał i wydał jako książkę, która miała być drogowskazem, jak należy żyć. Zatytułował ją „The Road Less Travelled” (w Polsce została wydana w latach 90. pod tytułem „Drogą mniej uczęszczaną”, a kilka lat temu po raz drugi jako „Droga rzadziej wędrowana”). Na przestrzeni lat ta prosta opowieść o zmaganiu ludzi z samymi sobą została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i stała się ponadczasowym bestsellerem i jedną z tych pozycji, które mądrzy terapeuci polecają swoim pacjentom.

Książka zaczyna się od słów „Życie jest trudne”. Na dalszych stronach Peck pisze, że życie składa się z problemów, na które można spojrzeć dwojako: albo się z nimi zmierzyć, albo próbować ich uniknąć. Unikanie prowadzi do poważnych problemów psychologicznych, a zderzenie się z nimi jest jedyną drogą do prawdziwej dojrzałości. Do rozwiązywania problemów potrzebna jest samodyscyplina, a jej źródłem jest miłość. Jak pisze Peck w pierwszym rozdziale, zatytułowanym symptomatycznie „Dyscyplina”: „Samokontrola to umiejętność podzielenia życia na część łatwą i przyjemną oraz część trudną i obowiązkową. Naprawdę rozsądniej jest najpierw uporać się z problemami, żeby później móc oddać się przyjemnościom”.

Dobry charakter

Z obserwacji Freuda, doświadczeń Pecka i eksperymentów Mischela płynie tak naprawdę jeden wniosek: wzór na sukces jest w zasięgu naszych rąk. Dwa lata temu magazyn „New York Times” napisał, że szkoły nie potrzebują przeznaczać milionowych budżetów na najnowocześniejsze cyfrowe materiały dydaktyczne, ale przydałaby im się zmiana perspektywy – uczenie dzieci dobrego charateru, czyli wytrzymałości i determinacji.

Kiedyś rozmawiałam na ten temat z Paulem Toughem, amerykańskim pisarzem, badaczem edukacji i autorem książki „How Children Succeed: Grit, Curiosity, and the Hidden Power of Character” („Jak dzieci osiągają sukces: wytrwałość, ciekawość i ukryta siła charakteru”). Opowiadał o badaniach prof. Angeli Duckworth, socjolożki z Uniwersytetu Pensylwanii, która dowodzi, że w osiąganiu życiowych celów najważniejsze jest połączenie samokontroli i pasji, czyli umiejętność pełnego zaangażowania i poświęcenia się długookresowym celom. „Nie chodzi o to, żeby dzieci jednego dnia pasjonowały się polityką, a drugiego jazdą na snowboardzie, tylko uparcie dążyły do wybranego przez siebie celu, jakikolwiek on będzie. My, dorośli, musimy je do tego zachęcać” – tłumaczył Tough.

Nauka determinacji może więc prowadzić przez sport, książki, dyskusje polityczne, kreatywne pisanie czy muzykę. Nie ma jednej drogi. To mentalny trening umysłu sprawia, że młody człowiek będzie miał większą determinację, żeby dalej studiować matematykę, prawo czy medycynę. I nie poddawać się trudnościom, bo – jak mądrze zauważył jeden z najbardziej upartych bohaterów filmowych, „życie jest jak pudełko czekoladek”. Warto tylko nie zjeść ich wszystkich od razu. ©?

Prokrastynacja, czyli skłonność do odkładania pewnych czynności na później, to największy wróg produktywności, przeciwieństwo samokontroli. To też zmora wielu z nas, która najczęściej uaktywnia się wtedy, kiedy wykonujemy zadania mało kreatywne, ale obowiązkowe. Żywi się rutyną i słabą wolą. Stymuluje ją bodźcowy chaos, w którym żyjemy: mnogość informacji, wielość środków i kanałów komunikowania, a także wszechobecny nadmiar