Każdy rozsądnie myślący o ekonomii człowiek zgodzi się zapewne z tym, że lepiej pracować na umowie czasowej, niż nie pracować wcale, lepiej pracować w niepełnym wymiarze czasowym, niż nie mieć pracy w ogóle, lepiej zarabiać niewiele niż nic.
Dziennik Gazeta Prawna

Powyższe twierdzenia często są przytaczane w Polsce w dyskusji nad umowami śmieciowymi i płacą minimalną. Do tego argumenty typu, że jesteśmy wciąż gospodarką na dorobku, która musi nadrabiać dystans do Zachodu, że w innych krajach jest tak samo, że Europa cały czas odczuwa skutki kryzysu, a dzięki elastycznym formom zatrudnienia przeszliśmy przez niego w miarę bezboleśnie. Ale z faktu, że w przypadku pojedynczego człowieka umowa czasowa jest lepsza niż bezrobocie, nie wynika, iż gospodarka, w której tego typu formy zatrudnienia odgrywają istotną rolę, jest najlepszym modelem.

Dość dobrze to widać przy analizie najnowszego raportu OECD na temat zatrudnienia w 34 państwach członkowskich tej organizacji „OECD Employment Outlook 2015”.

Wcale nie jest tak, że umowy czasowe wszędzie są równie rozpowszechnione. Pod tym względem jesteśmy w absolutnej czołówce wśród państw wysoko rozwiniętych. W ten sposób pracuje w Polsce już 28,4 proc. wszystkich zatrudnionych, czyli ponad 2,5 razy więcej niż wynosi średnia dla krajów OECD. Wyższy odsetek jest tylko w Chile, gdzie jednak ostatnie dane są o rok starsze.

Jeśli chodzi o osoby młode (15–24 lata), to na czas określony pracuje w Polsce aż 71,2 proc. z nich. To prawie trzy razy więcej niż średnia dla OECD, a minimalnie więcej jest tylko w Słowenii. Nie jest też tak, że umowy czasowe są jakąś specyfiką krajów Europy Środkowo-Wschodniej. W Czechach, na Słowacji i na Węgrzech, czyli w krajach, które 25 lat temu startowały z podobnego poziomu co Polska, zatrudnionych w ten sposób jest ok. 10 proc. wszystkich pracowników, zaś wśród młodzieży 25–32 proc.

Nie mówiąc już o Estonii, gdzie w obu grupach te odsetki są znikome. Pół biedy, jeśli dzięki umowom czasowym mielibyśmy mniejsze bezrobocie. Ale jest ono wyższe niż w Czechach, na Węgrzech i w Estonii (i wyższe, niż wynosi średnia dla OECD), choć niższe niż na Słowacji.

Na dodatek pracujemy dłużej niż inni – spośród krajów OECD więcej godzin w pracy spędzają tylko mieszkańcy Meksyku, Korei Południowej, Grecji i Chile. Nie jest to żelazna zasada, ale w tych krajach europejskich, w których jest najniższe bezrobocie, przeważnie jest też najniższa średnia godzin pracy, a najmniejsza różnica między płacami najlepiej i najsłabiej zarabiających.

Bogate społeczeństwa Zachodu doszły do wniosku, że pracę będącą do wykonania w gospodarce lepiej podzielić pomiędzy większą liczbę osób, które będą pracować krócej i na w miarę porównywalnych warunkach. U nas tymczasem powiększa się dystans między tymi, którzy mają etaty, dobre wynagrodzenie, ale kosztem długich godzin w pracy, oraz tych, którzy tego wszystkiego są pozbawieni. To nie może skończyć się dobrze.