W Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji powstały założenia do zmiany ustawy samorządowej przyjęte przez rząd i zaakceptowane przez Komisję Wspólną Rządu i Samorządu Terytorialnego. Jednym z celów jest zwiększenie samodzielności działania jednostek samorządu terytorialnego poprzez wprowadzenie możliwości łączenia różnych jednostek organizacyjnych pomocy społecznej.
Model organizacyjny służb pomocy społecznej znajduje się obecnie na krawędzi kryzysu. Opiera się na licznych jednostkach organizacyjnych, z których każda jest szczegółowo definiowana ustawą i kilkudziesięcioma rozporządzeniami. Sektor nie jest przygotowany na ogromne wyzwania: już teraz z pomocy społecznej korzystają blisko 2 mln osób, a niebawem powstanie ograniczenie ekonomiczne – samorządy nie będą w stanie go finansować ani adekwatnie wynagrodzić 118 tys. pracowników.
Monumentalny sektor, za który odpowiada Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, jako nadrzędną zasadę głosi, że trzeba utrzymać instytucje. Jest to szczególnym obciążeniem dla uboższych gmin. W małej jednostce samorządu, by pójść dalej niż wymagany ustawą ośrodek pomocy społecznej i wprowadzić nową usługę, konieczne jest powołanie kolejnej jednostki budżetowej, a to koszt i wysiłek organizacyjny.
Działanie MPiPS zmniejsza też niezależność samorządów, sprowadzając je do bycia futerałem instytucji kontrolowanych przez resort, a znajdujących się na ich terytorium. Pracownicy instytucji pomocy społecznej czują się bardziej związani z ministerstwem niż z gminą, z której budżetu dostają wynagrodzenia. Poprzez silosowy system funkcjonowania jednostek organizacyjnych zaimportowany z ZSRR w drugiej połowie lat 50. XX w. wpuszczono do samorządów konia trojańskiego. I mimo upływu 24 lat od reformy samorządowej żadnemu rządowi nie udało się dotąd osłabić dominacji „Polski resortowej”. A samo MPiPS, pielęgnujące w sobie niewiarę w rozsądek samorządowców i kontrolę ich poczynań, winne jest temu, że ośrodek pomocy społecznej stał się urzędem pomocy społecznej, gdzie praca biurokratyczna i wypłacanie zasiłków przeważa nad pracą socjalną.
Rysuje się tu jednak poważniejszy problem: do dziś funkcjonuje wyniesione z Polski Ludowej przeświadczenie, że gwarantem wykonania każdego zadania jest państwo i jego instytucja, czyli urząd. Nie rozpatruje się usługi pod kątem skuteczności czy racjonalności, ale przez pryzmat interesu jej państwowego dostarczyciela. Pokutuje myślenie, że istnienie urzędu służącego załatwianiu danej sprawy jest warunkiem sine qua non jej realizacji. Mało kto dostrzega perspektywę usługi jako dobra, które może być przekazane mieszkańcom przez dowolny podmiot spełniający pewne warunki. Przecież obowiązki instytucji pomocy społecznej z powodzeniem zrealizują organizacja trzeciego sektora, prywatna firma czy kilka gmin sąsiedzkich działających razem. To wspólnota powinna decydować o sposobie dostarczenia usług mieszkańcom.
W projekcie MAiC wprowadzono możliwość łączenia jednostek organizacyjnych w sferze społecznej. Na skutek tego zapisu otwiera się szansa przygotowywania całościowych projektów z dziedziny aktywnej polityki społecznej, korelowania działań, podwyższania jakości świadczonych usług, usprawnienia zarządzania, a przede wszystkim kompleksowego podejścia do klienta. Zaletą większych podmiotów jest także efekt skali, czyli możliwość zatrudnienia lepszego personelu czy większa konkurencyjność wobec podwykonawców. To zaś, co do tej pory samorząd wydawał na kierowników i pracowników obsługowych, mógłby skierować do pracowników merytorycznych.
Projekt pozwala samorządowcom na uwolnienie przestrzeni dla efektywniejszego zarządzania zasobami, integrowanie lub wręcz poszerzanie usług socjalnych w ramach skonsolidowanej instytucji, gdzie np. ośrodek wsparcia byłby wydziałem lub wieloosobowym stanowiskiem pracy, a nie osobną instytucją.
Niestety, osoby stojące na czele poszczególnych jednostek organizacyjnych i samo MPiPS są niechętne tym posunięciom, argumentując – w sposób uwłaczający inteligencji obywateli – że ludzie są przyzwyczajeni do działania wielu podmiotów i jeśli się to zmieni, nie trafią do właściwego miejsca. Trudno odebrać te głosy inaczej niż jako przyodzianą w szaty dbałości o obywateli próbę obrony wygodnego dla instytucji status quo. Większość urzędów funkcjonuje jak wyspy, które nie mają pojęcia o istnieniu innego archipelagu: nie umieją współpracować, walczą o własne przywileje kosztem innych jednostek, a także nie są zmuszone do rozliczania z rezultatów. Łączenie instytucji kojarzy się z zagrożeniem utratą stanowiska, ze zmianami organizacyjnymi, z pozbawieniem części do tej pory niekwestionowanych przywilejów. Najłatwiej bronić się, wytaczając pełne hipokryzji działa rzekomo w interesie klientów. Nie należy jednak winić tu konkretnych urzędników: zostali w określony sposób skonfigurowani przez system mający zaprogramowaną resortowość.

Agata Dąmbska, Forum Od-nowa