Oni mają specyficzne umiejętności, a my nie mamy żadnego rozwiązania monitorującego i wykorzystującego ich dalej dla państwa - mówi Łukasz Boguszewski, komandor rezerwy, absolwent WAT, ASzWoj i Naval War College, autor projektu 2kariera.pl
Ile kosztuje wyszkolenie oficera Wojska Polskiego?
Wydatki państwa zaczynają się od pięcioletnich studiów. Kiedyś teoretycznie było tak, że jak ktoś kończył służbę przed upływem 15 lat, miał oddać pewną kwotę, tzw. wykup. Z tego co pamiętam, to był to ekwiwalent 100–150 tys. zł. Ale nie spotkałem się z taką praktyką. Studia wojskowe obejmują wyżywienie, zakwaterowanie, umundurowanie oraz żołd, dziś pewnie ich koszt może sięgnąć ok. 300 tys. zł w ciągu pięciu lat. Ale to dopiero początek. Drugi element kosztów to wyszkolenie, które trzeba zaliczyć, by osiągnąć stopień starszego oficera – to kolejny rok w szkole wart często 40–50 tys. zł. A w międzyczasie jest mnóstwo kursów specjalistycznych, dla najlepszych dochodzą różne zagraniczne uczelnie, gdzie już wchodzimy w kwoty rzędu 100 tys. dol. rocznie. I mówimy tu o „zwyczajnym” oficerze. Jeśli ktoś zostaje specjalsem, pilotem czy dowodzi okrętem podwodnym, to koszty wyszkolenia idą w miliony złotych. Ile dokładnie, tego nie wie nikt.
Co się z takim człowiekiem dzieje po zakończeniu służby?
Zasadniczo w karierze wojskowej są dwie główne drogi, które wybierają żołnierze. Albo służy się według starego systemu 28 lat, sześć miesięcy i jeden dzień i wtedy uzyskuje się prawo do pełnej emerytury bez ograniczeń w dodatkowym zarabianiu. Ale wtedy ma się już ponad 50 lat i niewiele z takich osób chce czy może pracować. Po prostu w takim wieku trudno o adaptację, nie mając twardych kompetencji. Jeśli żołnierz odchodzi wcześniej, to nie uzyskuje pełnej wysługi emerytalnej i jeśli nie chce mieć obciętej części emerytury, przystaje na radykalne ograniczenia w zarabianiu. Jest to jednak pozorne ograniczenie, bo na rynku cywilnym i tak zarobi więcej. Odchodząc około czterdziestki, ma jednak znacznie większą wartość dla ewentualnych nowych pracodawców.
Resort obrony pomaga w odejściu do cywila?
Dla decydujących się na odejście z armii są cztery formy wsparcia. Pierwsza to doradztwo zawodowe. Druga to półroczne praktyki zawodowe u cywilnych przedsiębiorców – wtedy pracodawca nie ponosi kosztów za pracownika, ponosi je Ministerstwo Obrony, ale on się uczy nowego fachu. Są też pieniądze na przeszkolenie – kilka tysięcy złotych, które można wydać na odbycie kursów zawodowych. I wreszcie pomoc wojska w znalezieniu pracy przez centralne ośrodki zawodowe.
To szukanie pracy działa?
Nie. Jest to pośrednictwo w szukaniu pracy wymagającej niskich kwalifikacji, przypomina nieco pomoc świadczoną przez urzędy pracy. Miesięcznie mówimy o kilkunastu miejscach w skali kraju. Dla starszych oficerów ta forma wsparcia nie ma większej wartości. Nie znam osobiście oficera, który za pomocą tego mechanizmu znalazłby pracę. Choć w statystykach wszystko się zgadza. To nie jest ten potencjał i skala co u naszych sojuszników.
Ale w MSWiA jest jeszcze gorzej, bo np. tacy policjanci antyterroryści są zupełnie zostawieni sami sobie. Jeśli nie pomogą im koledzy, to nie wiadomo, gdzie trafią. Stąd wielu byłych policjantów ma problemy po przejściu na emeryturę, potęgują się takie problemy jak alkoholizm czy przemoc rodzinna. To jest poważny problem, bo tego typu funkcjonariusze mają specyficzne umiejętności, a my nie mamy żadnego rozwiązania monitorującego i wykorzystującego te osoby dalej dla państwa. Oni mogą pracować dla firm prywatnych, ale mogą też pracować dla podmiotów, dla których wolelibyśmy, żeby nie pracowali. A przecież zapłaciliśmy jako podatnicy za ich wyszkolenie i dalej możemy z nich korzystać.
Markujemy rozwiązania prawne, które mają to ułatwić: jest np. zapis w ustawie i rozporządzenie mówiące o tym, że były żołnierz powinien być preferowany przy zatrudnianiu w administracji państwowej. Ale część prawników mówi, że to rozwiązanie niekonstytucyjne, bo godzi w równość dostępu do pracy.
Jak to wygląda w innych państwach?
Na przykład w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii firmy tworzą specjalne programy zatrudnieniowe dla tych osób, szybkie ścieżki transferu do cywila. Podmioty prywatne zakładają, że żołnierze nie mają pewnych kompetencji, bo np. trudno by były komandos znał się na zarządzaniu procesami produkcji, ale mają za to wysoko rozwinięte cechy przywódcze. Z punktu widzenia przedsiębiorcy dużo trudniej jest wykształcić te kompetencje miękkie, które często mają byli żołnierze, niż te twarde. Tam jest też więcej organizacji pozarządowych, które są łącznikiem między biznesem i służbami.
Do cywila co roku odchodzi kilkanaście tysięcy żołnierzy, policjantów i różnych funkcjonariuszy. Czy w Polsce są firmy mające programy, by ich zatrudniać?
Na razie nie, jest zainteresowanie, prowadzimy rozmowy z kilkoma podmiotami, współpracujemy z Agencją Mienia Wojskowego, ale to dopiero początek drogi. Nawet w liniach lotniczych czy w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym, które wydają się naturalnym miejscem, do którego powinni trafiać byli żołnierze Sił Powietrznych, nie ma tego typu programów. Pokutuje przekonanie, że to byłoby podkradanie pracowników.
Nad Wisłą zupełnie nieodkrytym obszarem jest to, że żołnierze mogą odejść do cywila, nauczyć się tam wielu rzeczy – choćby w logistyce ‒ i potem wrócić do wojska, ze zdobytą wiedzą, by te procesy usprawnić. Wydaje się to w polskich realiach na razie zupełnie nie do wprowadzenia, mimo że takie transfery zdarzają się np. w Stanach Zjednoczonych.
Obecnie jest tak, że wiemy, jak zachęcić ludzi do wstępowania do wojska, wiemy, co się z nimi dzieje w wojsku, ale zupełnie nie ma pomysłu na to, jak ich przenieść potem na grunt cywilny, jak ich nie stracić z oczu i jak z nich korzystać. Takie kompleksowe podejście do mundurowych zwiększyłoby atrakcyjność samej służby dla kandydatów.
Przecież gdyby żołnierz czy policjant od początku wiedział, że za 20‒30 lat będzie funkcjonował na rynku cywilnym, to cały czas chciałby się kształcić właśnie po to, by tam lepiej się odnaleźć. W USA są tzw. komórki lifelong education, które jasno tłumaczą żołnierzom, co muszą zrobić dziś, by znaleźć się w danym miejscu kariery za 20 lat. U nas w ogóle nie ma takiego myślenia.