W filmie „Układ zamknięty” (premiera w kwietniu) Janusz Gajos gra wrednego prokuratora próbującego przejąć interes trzech lokalnych przedsiębiorców. Ktoś powie, że większość prowadzących firmy ma bardziej przyziemne problemy niż bohaterowie filmu. Pełna zgoda. Na co dzień jeśli nie walczą o nowych klientów, to chociaż o utrzymanie dotychczasowych. Jeśli nie zwalniają, to likwidują. Do tego wieczne przeciąganie liny, a to z urzędem skarbowym, a to z ZUS. Wszystko po to, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni.
Światełko nadziei pojawia się zawsze, gdy rząd ogłasza uproszczenie zasad prowadzenia działalności, czy to w kwestiach podatkowych, rozliczania z ZUS, czy obniżenia kosztów funkcjonowania. Gaśnie, gdy okazuje się, że pod płaszczykiem korzystnych zmian przedsiębiorca dostaje po raz kolejny batem po czterech literach. Bo co z tego, że może skorzystać np. z abolicji w ZUS, skoro jego wniosek poczeka kilka miesięcy, bo w sprawie musi jeszcze wypowiedzieć się Komisja Europejska. W tym czasie, bo nie ma uregulowanej sytuacji w ZUS, koło nosa przejdzie mu okazja udziału w przetargu publicznym i zarobienia pieniędzy.
Nie ma również pewności, że rząd nie zmieni zdania, bo np. w publicznej kasie widać dno. Tak się stało ze składką rentową. Jeden minister finansów ją obniżył, kolejny podwyższył. Podobny ruch wykonano w sytuacji złej kondycji Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Najpierw firmy zatrudniające niepełnosprawnych emerytów dostały dofinansowanie do ich pensji, żeby za chwilę je stracić. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapłacił pracodawca. Jak zwykle w imię ochrony publicznych finansów.