Na 1000 mieszkańców rodzi się u nas zaledwie dziesięcioro dzieci. Specjaliści biją na alarm – wchodzimy w zapaść demograficzną.
Dzietność w Polsce. / DGP
Aby zachować stabilność społeczeństwa i gospodarki, co roku nad Wisłą powinno przychodzić na świat 600 – 650 tys. dzieci. Tymczasem w tym roku urodzi się ich zaledwie 370 – 380 tys. Dlaczego tak mało? Głównie przez pieniądze – odpowiadają eksperci.
– Bezrobocie jest na wysokim poziomie i część młodych osób obawia się, że jeśli straci pracę, nie będzie w stanie utrzymać dziecka. Między innymi z tego powodu odkładają decyzję o potomstwie – ocenia prof. Henryk Domański, socjolog z PAN.
O tym, że znalezienie bądź utrzymanie pracy przez kobietę po urodzeniu dziecka jest niezwykle trudne, świadczą twarde dane. W końcu pierwszego półrocza w rejestrach bezrobotnych było prawie 211 tys. takich kobiet. A będzie ich jeszcze więcej, bo bezrobocie w końcu roku może osiągnąć nawet 14 proc. i nie wiadomo, kiedy się zatrzyma.
– Ponadto nadal nie ma odpowiedniej sieci instytucji opiekuńczych dla dzieci w postaci żłobków i przedszkoli. To utrudnia decyzje kobietom, które myślą o kontynuacji kariery zawodowej – zwraca uwagę dr Małgorzata Sikorska, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. I wymienia jeszcze inną barierę – brak odpowiedniej polityki rodzinnej państwa i mało przychylny system podatkowy dla rodzin, które mają dzieci.
Ale obok czynników materialnych i finansowych dzietność hamują także, i to w stopniu coraz większym, czynniki socjologiczne.
– Kobiety nie chcą rodzić dzieci, bo jest to dla nich duże obciążenie psychiczne. W Polsce większość obowiązków związanych z posiadaniem potomstwa nadal spoczywa na ich głowie – twierdzi dr Sikorska.
Francja – modelowy punkt odniesienia
Europa ma problem z polityką prorodzinną – to już banał. Są jednak państwa, w których negatywne tendencje udało się powstrzymać albo nawet odwrócić
Za wzór do naśladowania uznaje się kosztowny, ale skuteczny model francuski. Francja to jedyny kraj w Europie, w którym współczynnik rozrodczości (liczba dzieci na kobietę) nieznacznie przekracza 2,0, czyli gwarantuje powstrzymanie spadku liczby ludności poprzez pełną zastępowalność pokoleń. I wbrew stereotypowi za relatywnie dużą liczbę urodzin nie odpowiadają wyłącznie emigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Francja jednak płaci za wspieranie macierzyństwa kolosalne pieniądze, gwarantując wysokie zasiłki dla kobiet przebywających na urlopach wychowawczych, finansowany częściowo przez państwo system żłobków czy wreszcie tzw. iloraz rodzinny, czyli uzależnienie wysokości podatków od liczby dzieci w rodzinie.Ale nawet szeroko zakrojona polityka prorodzinna nie gwarantuje sukcesu, czego dowodzi przykład sąsiednich Niemiec. Model wypracowany w RFN jest zbliżony do francuskiego. Mimo to wskaźnik rozrodczości wynosi u naszych zachodnich sąsiadów 1,4.
Negatywną tendencję udało się za to odwrócić Estończykom. W ciągu ostatnich lat współczynnik dzietności wzrósł tu z dramatycznego poziomu 1,3 do 1,45. Tallin ma nadzieję, że to jeszcze nie koniec wzrostu. Władze chcą go stymulować poprzez długie urlopy wychowawcze (455 dni włącznie z urlopem macierzyńskim) i istotne ulgi podatkowe dla rodzin wielodzietnych. W 2008 r. wprowadzono zasadę, że kwota wolna od podatku rośnie po urodzeniu każdego dziecka o 24 tys. ówczesnych koron, czyli 1500 euro.
Spada za to, przez kryzys, dzietność Amerykanek. Od 2007 r. coraz mniej rodzin w USA decyduje się na dziecko. Współczynnik rozrodczości to dzisiaj 1,9. MWP