Luka pokoleniowa, dramatycznie rosnąca liczba starzejących się lekarzy, ale także utrudniony dostęp do specjalizacji leżały u podstaw reformy systemu ich kształcenia.
Dominika Sikora, kierownik działu praca
Tyle że skupiając się na ważnych kwestiach, rząd zapomniał o fundamentalnej. W efekcie jeżeli resort zdrowia się nie pośpieszy, część młodych medyków może mieć problem, żeby ich umiejętności były w ogóle uznawane w innych krajach UE.
To skutek jednej, małej, wydawałoby się nieistotnej zmiany w nazwie. Zamiast Lekarskiego Egzaminu Państwowo, który jeszcze muszą zdawać przyszli specjaliści, w jego miejsce od przyszłego roku pojawi się Lekarski Egzamin Końcowy. Niby nic, a jednak. Zmiana wymaga bowiem również nowelizacji unijnych przepisów. A to jak wiadomo, ani nie jest proste, ani szybkie.
Resort zdrowia wydaje się, jakby problemu nie dostrzegał. Mimo że pół roku temu w tej sprawie alarmowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ktoś, kto wierzy w teorie spiskowe, mógłby powiedzieć, że to zamierzone działanie. Nie reforma, nie wyższe zarobki i lepsze warunki pracy, ale właśnie brak szans na pracę w innych krajach UE zatrzyma młodych medyków w kraju.
Ja jednak do tej grupy nie należę. I raczej dopatruję się niefrasobliwości urzędniczej. Tej samej, o której media trąbiły w grudniu 2011 roku, a którą wykazali się ministerialni pracownicy przy okazji przygotowywania nowych list refundacyjnych.
Sęk w tym, że błędy można popełnić, ale należy wyciągać z nich wnioski. Tych jak na razie brakuje. Przykład – chociażby trudności z dostępem do niektórych leków onkologicznych.
Nie wiem, czy pacjentów potrzebujących akurat takiego leczenia zadowala tłumaczenie, że to wina producenta. To na państwie leży obowiązek zabezpieczenia dostępu do świadczeń, zwłaszcza tych ratujących życie.
I dlatego to kolejne rządy, a nie obywatele określają i dbają, w jaki sposób się z niego wywiązać. Skoro ma się mandat do rządzenia, to trzeba również radzić sobie z gaszeniem problemów. Jak na razie w resorcie zdrowia strażaków brak.