Oto mamy spektakularną klapę polityki prorodzinnej. Liczba urodzeń znowu spadła. I to mimo nowej ustawy żłobkowej oraz wprowadzenia becikowego. W zeszłym roku urodziło się aż o 22 tys. dzieci mniej niż w 2010 r. Zdaniem ekspertów wpływ na to ma kryzys gospodarczy.
Jak wynika z ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego, w zeszłym roku przyszło na świat 391 tys. dzieci – dla porównania rok wcześniej – 413 tys. I choć odnotowano dodatni przyrost naturalny – więcej było urodzeń niż zgonów, to i tak jest on mniejszy niż rok wcześniej.
– Dla rodziców urodzenie dziecka to poważna decyzja także w kontekście finansowym. Przy braku widoków na pewną pracę i słabych zarobkach młodzi ludzie niechętnie decydują się na powiększenie rodziny. Poziom niepokoju społecznego jest na tyle duży, że widać to w statystykach urodzeń – mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. Z raportów centrum wynika, że wydatki na dzieci w ostatnich latach drastycznie wzrosły. W 2008 roku eksperci wyliczyli, że na utrzymanie dziecka do 20. roku życia rodzice wydają średnio ogółem 160 tys. zł. To koszty szkoły, wyżywienia, ubrania. Tymczasem w zeszłym roku kwota ta wyniosła już o 30 tys. więcej, czyli 190 tys. zł.
Rosną nie tylko koszty żywności i ubrań, bardzo wzrosły także koszty edukacji. Jak wynika z badań CBOS – blisko połowa Polaków na wrześniową wyprawkę szkolną wydała od 500 do 1000 zł. Kilkanaście procent rodziców wyłożyło nawet 1500 zł. Średnio koszt ten wynosił 662 zł. Przy każdym kolejnym dziecku wydatek ten rośnie o ponad 500 złotych.
Do urodzenia dzieci zniechęcają także trudności łączenia pracy z macierzyństwem. Brakuje żłobków oraz miejsc w przedszkolach, w efekcie w domu z dzieckiem najczęściej zostaje matka, co oznacza, że rodzina musi utrzymać się z jednej pensji. Rozwiązaniem jest zatrudnienie opiekunki. To jednak oznacza wydatek od 1 tys. do 2, 5 tys. zł w dużych miastach.
Ruch naturalny ludności / DGP
Koniunktura gospodarcza ma wpływ na liczbę rodzących się dzieci. Lekki wzrost wskaźnika urodzeń był widoczny w 2009 r. Wtedy przyszło na świat najwięcej dzieci w ciągu ostatnich 10 lat – 417 tys. Zdaniem ekspertów to efekt polepszenia się warunków na rynku pracy w latach 2007 i 2008. Polacy, którzy mogli dyktować wysokość pensji i sami decydować o miejscu pracy, także chętniej decydowali się na powiększenie rodziny. Obecnie skutki złej sytuacji już widać w spadającej liczbie urodzeń i nic nie wskazuje na to, by mogła ona szybko się poprawić. We wrześniu wzrosły ceny za przedszkola i pomimo wprowadzenia tzw. ustawy żłobkowej rodzice nadal mają utrudniony powrót do pracy. Żłobków nie przybywa, nianie pracują nadal nielegalnie, a instytucja tzw. dziennej mamy, czyli rodzica, który opiekuje się w swoim domu także innymi dziećmi (bardzo popularna na Zachodzie) nie wypaliła. – Negatywnie na naszej demografii odbije się wzrost VAT na ubranka niemowlęce i obuwie dziecięce – mówi Sadowski. Wzrósł z 8 do 23 proc. od stycznia.
W zwiększaniu dzietności nie pomaga również luźne podejście Polaków do małżeństwa. Coraz mniej chętnie bierzemy śluby. Liczba zawieranych małżeństw spadła w ubiegłym roku o niemal tyle samo, co nowo narodzonych dzieci – o 21 tysięcy. A jak podkreślają autorzy raportu GUS, spadek będzie miał wpływ na zmniejszanie się liczby urodzeń także w kolejnych latach. W związkach małżeńskich rodzi się 80 proc. dzieci.
Zdaniem demografów skutki starzenia się społeczeństwa są fatalne. – Przy braku zastępowalności pokoleń rośnie liczba starszych osób, maleje tych zatrudnionych. Nie będzie miał kto pracować na emerytury. Tam, gdzie jest mniej pracujących, zmniejsza się potencjał rozwojowy gospodarki – mówi dr Anna Kurowska z Instytutu Polityki Społecznej. Aby doszło do zastępowalności pokoleń, wskaźnik dzietności powinien wynosić ponad 2, obecnie w Polsce jest to 1,4.