Szkoły na wsiach likwidowano, bo był niż demograficzny i kiepska sytuacja finansowa. Ale liczba urodzin systematycznie rośnie i w 2014 r. (wtedy do szkół pójdą obowiązkowo sześciolatki z wyżu) będą potrzebne dla nich miejsca. Na pewno powstaną, ale zapłacą za nie rodzice.
Z najnowszych danych GUS dotyczących oświaty wynika, że od roku szkolnego 2003/2004 do 2010/2011 zlikwidowano blisko 1,5 tys. szkół. We wrześniu 2011 zamknięto kolejne 363 podstawówki, w których zdecydowaną większość stanowiły te na prowincji. Z ustaleń DGP wynika, że od września tego roku z edukacyjnej mapy Polski zniknie kolejnych 280 szkół, z czego ponownie większość będą stanowiły wiejskie podstawówki. Samorządy, zamykając szkoły, tłumaczą swoje decyzje trudną sytuacją ekonomiczną i spadkiem liczby dzieci. Faktycznie od początku lat 90. ubiegłego wieku aż do 2006 roku liczba urodzin systematycznie malała, ale w 2007 roku trend się zdecydowanie odwrócił. W ostatnich czterech latach poziom urodzin oscyluje w okolicach 415 tys. i jest niewiele niższy od tego z końca drugiej połowy lat 90. To oznacza, że w 2014 roku do szkół zaczną pukać dzieci z demograficznej górki. Co wtedy? – Będziemy mieli kolejną społeczną akcję budowania tysiąca szkół – ironizuje Sławomir Broniarz, szef Związku Nauczycielstwa Polskiego. Dodaje, że raz zamkniętej szkoły nie da się ponownie uruchomić. – Wszystko dlatego, że jej budynek zostaje sprzedany lub rozebrany, a teren trafia pod inwestycję. Bywa też, że nieogrzewany i niekonserwowany po prostu niszczeje – wyjaśnia Broniarz.

Raz zamkniętej szkoły nie da się powtórnie uruchomić

Tak było już wcześniej, kiedy na początku lat 90. masowo były zamykane przedszkola. Z sieci 12 tys. placówek zamknięto 1/3, do tej pory tamtej bazy nie udało się odbudować. Nowe miejsca powstają w przedszkolach niepublicznych lub innych komercyjnych formach oferujących opiekę nad dziećmi. Podobna sytuacja może nastąpić w przypadku szkół publicznych. – Nie można wykluczać sytuacji, w której w miejsce zamkniętych niegdyś szkół publicznych będą powstawały niepubliczne. Przypominam, że od pewnego czasu funkcjonuje przepis, który pozwala przekazywać samorządom szkoły w ręce fundacji czy stowarzyszeń – przekonuje Broniarz. Dla tych dzieci, które nie trafią do tego typu placówek, normą będzie przepełniona klasa oraz codzienne dojazdy do leżącej w sąsiadującym mieście szkoły. Jakie są tego konsekwencje, tłumaczy w jednej ze swoich publikacji Elżbieta Tołwińska-Królikowska, wiceprezes Federacji Inicjatyw Oświatowych. „Nieśmiałe, mniej elokwentne dzieci z prowincji wycofują się, nie uzyskują wystarczającego wsparcia na początku szkolnej kariery, co je demotywuje do wysiłku i obniża samoocenę”.