Młodzi Polacy wciąż idą na uczelnie, ale nie wiążą już z tytułem magistra wielkich nadziei na sukces. Wykorzystują ten czas na założenie swojego pierwszego biznesu.
Mikołaj Antoniak z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia życzy wszystkim wygodnych dni. To nie pomyłka, naprawdę chodzi o wygodne dni. Firma 27-letniego Mikołaja, 12stopni.pl, zajmuje się właśnie tym, by było ludziom wygodnie, i to nie tylko w święta: obsługuje festiwale, prezentacje, konferencje – organizatorom imprez wypożycza meble. Jest jednym z ponad stu tysięcy przedsiębiorstw, które w ostatnich latach założyli ludzie jeszcze przed trzydziestką.
Młodzi, zamiast prosić o etat albo nudzić się na posadzie w korporacji, coraz chętniej sami dla siebie tworzą miejsca pracy. Dostępne fundusze z Unii Europejskiej, programy aktywizacyjne, które ułatwiają rozpoczęcie działalności gospodarczej, pomoc w prowadzeniu firmy przez pierwsze lata oraz rozmaite akcje (na przykład: „Zdaj maturę, załóż firmę”) przynoszą efekty. – W Polsce zaczyna się rewolucja przedsiębiorczości, choć do Doliny Krzemowej jeszcze nam sporo brakuje – mówi Dariusz Żuk, prezes Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości.

Rothschildowie tworzyli swoje imperium finansowe przez dekady. Mark Zuckerberg zbudował potęgę Facebooka w ciągu czterech lat

Rewolucja, której jesteśmy świadkami, ma wyjątkowo solidne podłoże. Z badań wynika, że młodzi Polacy biją na głowę rówieśników z pozostałych europejskich krajów. Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości nazywa to „nieprzeciętnym poziomem przedsiębiorczych postaw” – wśród osób w wieku 15 – 24 lata aż 59 proc., gdyby miało wybór, zdecydowałoby się na pracę na własny rachunek. I nie sprowadza się to wyłącznie do deklaracji – dane Eurostatu oraz badania Eurobarometru potwierdzają, że własny biznes nie pozostaje jedynie w sferze marzeń. Wskaźnik udziału młodych (poniżej 30. roku życia) wśród wszystkich przedsiębiorców wynosi dla Polski 33,4 proc. i aż o 10 pkt przewyższa europejską średnią.

Grunt to dobry pomysł

Gdy Mikołaj Antoniak startował w 2008 r., był jednym z pierwszych na rynku. Jeśli ktoś działał już w tej branży, to raczej w cateringu, czyli dostarczał zastawy i obrusy. Mikołaj założył, że organizatorzy imprez będą potrzebować czegoś więcej – wygodnych i niebanalnych mebli, na których można posadzić gości. Za pożyczone pieniądze kupił meble dla dwustu osób i zamieścił ogłoszenie w branżowych katalogach. Tam znalazł go pierwszy klient, szwedzka organizacja, która w Gdańsku zaplanowała coroczną konferencję. Mikołaj wynajął transport i zawiózł meble na Wybrzeże.
Niedługo potem nadeszło następne zlecenie – kancelaria premiera potrzebowała podświetlanych stolików na konferencję podsumowującą pierwsze dwa lata rządów Donalda Tuska. Po tym zamówieniu posypały się kolejne. – Wtedy uwierzyłem, że to przyszłościowa branża – mówi „DGP” 27-latek. Dziś może usadzić półtora tysiąca gości: ma pufy, fotele, sofy, klasyczne i nowoczesne, standardowe i wyjątkowe, jak na przykład krzesła projektu ikony designu Philippe’a Starcka czy fotele-jaja wzorowane na projektach Arne Jacobsena, żyrandole, lampy, dekoracje tekstylne, a nawet hamaki. Dwa ostatnie lata firmy ocenia jako nieustanny rozwój. Ma magazyn w Opolu, w przyszłym roku otwiera w Trójmieście. Nie licząc firm transportowych, daje pracę kilkunastu osobom. Branża jest nietypowa i trudno zdefiniować rynek, ale ocenia, że jest wiceliderem w skali kraju, w Polsce południowej – jedyny.
Wygląda na to, że Mikołaj osiągnie sukces, choć początki w biznesie nie były łatwe. Pierwsze zarobione pieniądze, kilka tysięcy złotych, które odłożył, dorabiając jako bileter w kinie, zainwestował w wortal turystyczny. Pomysł nie wypalił, jak dziś ocenia, z powodu niewielkich umiejętności menedżerskich. Po dwóch latach otworzył nowy interes – druk dużego formatu i produkcja flag. Dopiero po roku zaryzykował interes z meblami.
W jego rodzinie nikt nie prowadził nigdy działalności gospodarczej, nikt do tego nie namawiał, ale Mikołaj już w liceum wiedział, że chce pracować na swoim. Może jednym z powodów była świadomość, że na Opolszczyźnie, skąd pochodzi, uczelnie taśmowo produkują magistrów, którzy nie mogli potem znaleźć pracy. Ale główny motyw był inny. – Najważniejsza była dla mnie zawsze wolność osobista, a tę mogę mieć tylko wtedy, gdy będę w stanie sam na siebie zarobić. I mogę dać pracę innym – mówi, nazywając to nowoczesną formą patriotyzmu.

By nauka nie poszła w las

Mikołaj studiował kilka kierunków (archeologia, administracja, reklama) na różnych uczelniach i w różnych szkołach, ale nie uważa tego za wielką wartość. – Najważniejszy był dla mnie status studenta, a nie
sama nauka, bardzo słabo dostosowana do realiów rynkowych – ocenia dzisiaj.
Wygląda na to, że taka opinia staje się coraz bardziej popularna. Młodzi ludzie zakładają biznes już w trakcie nauki, z czego wniosek, że do prowadzenia firmy wiedza akademicka nie jest im szczególnie potrzebna. – Studia nie przygotowują do prowadzenia biznesu i osiągania sukcesów. Uczelnie nie nadążają za szybko rozwijającym się rynkiem technologii – mówi Dariusz Żuk.
Taki pogląd jest coraz powszechniejszy nie tylko na naszym kontynencie. Niedawno Stanami Zjednoczonymi wstrząsnął pomysł Petera Thiela, udziałowca Facebooka, współtwórcy PayPala (system płatności internetowej) i szefa funduszu hedgingowego Clarium Capital. Ogłosił on, że będzie płacił młodym ludziom za to, że... porzucą studia. Muszą tylko przed dwudziestką założyć własny, atrakcyjny biznes. – Potrzebujemy jeszcze więcej przełomowych wynalazków. Są one przecież często wymyślane przez ludzi, którzy zrezygnowali z dalszego kształcenia, bo mieli marzenia, z którymi nie mogli czekać na uzyskanie tytułu magistra – mówi Thiel.
Trudno się więc dziwić, że w takich okolicznościach władze pompują coraz więcej pieniędzy, by silniej związać system edukacji z ekonomicznymi realiami. Na finansowany przez Unię Europejską program kierunków zamawianych, który ma przyciągnąć na wybrane wydziały (matematyczne, techniczne, przyrodnicze) jak najwięcej najlepszych studentów, nasze Ministerstwo Nauki przeznaczyło w sumie już ponad miliard złotych. Dzięki temu uczelnie mogą sobie pozwolić na uatrakcyjnienie programu, zapraszanie najlepszych światowych wykładowców i umożliwienie kosztownych eksperymentów z nauk ścisłych, których wcześniej studenci nie mieli szans przeprowadzać. Bogatsza oferta w prosty sposób przekłada się na podniesienie poziomu – przyciąga więcej chętnych, dzięki czemu podczas rekrutacji można przyjmować najlepszych. Część z nich z łatwością znajdzie posady w dużych koncernach, ale trudno wykluczyć, że pozostali spróbują potem własnych sił w biznesie.



Działania ministerstwa współgrają z postawami współczesnych nastolatków, którzy z większym pragmatyzmem niż ich starsi koledzy patrzą na znaczenie edukacji. Z niedawnych badań zleconych przez firmę Bayer wynika, że już licealiści z pierwszych klas zdają sobie sprawę, iż matematyka, biologia czy chemia to przedmioty, z którymi wiązać można nadzieję na udaną karierę. – Co nie znaczy, że sami chcą ostatecznie wybierać taki kierunek dla siebie – zastrzega dr Izabella Januszewska z Millward Brown SMG/KRC, która przeprowadzała te badania. – Poza tym pamiętajmy, że na studia idzie się z wielu powodów i bardzo silną determinantą są w takim przypadku własne zainteresowania.

Gimnazjalista otwiera sklep

Trzeba więc jak najwcześniej je rozbudzić. Stąd pomysł propagowania przedsiębiorczości już w gimnazjum, gdzie – dzięki dotacjom unijnym i krajowym programom edukacyjnym – nastolatki uczą się, jak zarabiać pieniądze i gospodarować nimi.
Barbara Zawada, nauczycielka historii i wiedzy o społeczeństwie, prowadzi takie zajęcia w Ożarowie Mazowieckim od trzech lat. Wygląda to tak: gimnazjaliści (III klasa) dzielą się na sześcioosobowe grupy i realizują wybrane zadania przygotowywane przez Centrum Edukacji Obywatelskiej. Stopień trudności jest różny: od przygotowania budżetu wycieczki szkolnej przez wybranie najatrakcyjniejszego kredytu konsumenckiego z pakietu ofert bankowych po założenie własne wirtualnej firmy. Piszą dla niej biznesplan, opracowują strategię rozwoju, badają potrzeby rynku, planują działania marketingowe. Padają różne pomysły: kwiaciarnia, piekarnia, sklep z gitarami (z tym akurat było sporo kłopotu, bo okazało się, że w Ożarowie raczej trudno zbadać potrzeby potencjalnych nabywców gitar).
– Dzieciaki radzą sobie świetnie, choć początki bywają trudne. Od razu widać, jak bardzo piętnastolatki odizolowane są od realiów finansowych. Znają cenę chipsów i napojów, ale już tworzenie budżetu wycieczki szkolnej i ustalanie ceny benzyny do autokaru są dla nich totalną abstrakcją – opowiada Zawada. Jedno z zadań wymagało obliczenia kosztów energii pobieranej przez wybrane gospodarstwo domowe z wyszczególnieniem urządzeń, które konsumują prąd w stanie czuwania. Gdy już uporali się ze skomplikowanymi obliczeniami, okazało się, że oszczędności z powodu wyłączenia uśpionych urządzeń mogą sięgnąć w skali roku nawet 400 zł. – Uczniowie byli naprawdę zaskoczeni. Zdali sobie sprawę, że spokojnie mogliby za to kupić sobie fajne buty – dodaje nauczycielka.

Młodzi potrzebują starych

Zanim nowe podejście do edukacji przyniesie owoce, młodzi przedsiębiorcy muszą radzić sobie sami. – Rynek pracy zmienia się dziś na całym świecie i wszędzie, także w Polsce, coraz popularniejsze staje się hasło „weź sprawy we własne ręce” – zauważa Dominika Staniewicz, socjolog, ekspert BCC ds. rynku pracy. – Młodzi mają świadomość, jak bardzo zniewalający jest dziś rynek pracy, co w połączeniu z młodzieńczą chęcią zmieniania świata i wrodzoną przedsiębiorczością rodzi nowe inicjatywy biznesowe.
Czasem oparte na banalnie prostym pomyśle – na taki wpadł student europeistyki z Opola Patryk Suliga. Zastanawiał się, jak obniżyć wydatki na ksero, które w przypadku studentów sięgają czasem nawet 600 zł rocznie. I patrząc na tony masowo kserowanego papieru (z jednej strony skrypty i notatki z wykładów, z drugiej – nic), wpadł na pomysł, by puste strony zapełniać reklamami sponsorów. Założył firmę, która zbiera ogłoszenia od zainteresowanych przedsiębiorstw i w kilku punktach, najlepiej w bliskim sąsiedztwie uczelni, organizuje akcje darmowego kserowania. Dzięki temu studenci nie płacą za powielanie notatek, a reklamodawca zyskuje dostęp do precyzyjnie określonego odbiorcy. Ma też pewność, że jego reklama nie wyląduje jeszcze tego samego dnia w koszu, bo student potrzebuje przecież notatek do nauki. Ta pewność rośnie, odkąd reklamodawcy zaczęli oferować właścicielom darmowych notatek rabaty i bonusy na określone usługi i produkty (na przykład wystarczy zgłosić się ze skserowaną kartką do pubu, by dostać darmowego drinka). Z tej oferty najpierw korzystały lokalne oddziały sieci telefonii komórkowej, puby, supermarket, koncern fastfoodowy, teraz akcje organizowane są w kolejnych ośrodkach akademickich. Ponieważ zainteresowanie studentów jest ogromne, trzeba było wprowadzić limity na liczbę kserowanych kartek.
Czy darmowe ksero mógłby wymyślić stateczny pięćdziesięciolatek? Raczej nie, podobnie jak dzieje się to w przypadku wielu start-upów (projektów dotyczących nowych technologii), w których dwudziestoparolatkowie wychowani na internecie siłą rzeczy grają dziś pierwsze skrzypce, co może nieco irytować tradycyjnych biznesmenów, którzy przez lata ciężko pracowali w realu na sukces swoich firm.
– Internet zdemokratyzował wiele dziedzin życia, w tym również biznes. I to na wiele sposobów. To, co kiedyś było nieosiągalne, dziś jest możliwe i dostępne dla każdego, niezależnie od statusu czy wieku. Rothschildowie budowali swoje imperium dziesiątki lat, a Mark Zuckerberg potrzebował zaledwie kilku, by Facebook osiągnął sukces – zauważa Wojciech Dołkowski, prezes PolBAN Business Angels Club, najstarszego klubu prywatnych inwestorów, który kojarzy młodych pomysłodawców z właścicielami grubych portfeli.
Ale, jak zauważa Dołkowski, często do osiągnięcia sukcesu nie wystarczy nawet najbardziej genialna idea. – Sam pomysł nie jest wartością, ale dopiero złożenie projektu i wprowadzenie go na rynek – uważa. Tu właśnie przydają się starsi – służą nie tylko kapitałem, którego młodzi nie mają, lecz także doświadczeniem oraz wiedzą.

Dobry klimat, dotacje i niezależność

Własny biznes to może jeszcze nie moda, ale na pewno atrakcyjne zjawisko dla młodych ludzi, którym przyszło żyć w czasach, kiedy zewsząd słychać nawoływania do przedsiębiorczości, a dzięki unijnym dotacjom dużo łatwiejszy jest dostęp do pieniędzy. – Poza tym kojarzy się z niezależnością, co dla wielu młodych ludzi jest bardzo istotnym atutem – ocenia psycholog biznesu Jakub Kryś z SWPS. – Inna sprawa, na ile ta niezależność jest realna. Przecież żeby osiągnąć sukces, trzeba ciężko pracować i choć nie uzależniamy się od szefa, i tak musimy się zaangażować, by przedsięwzięcie założyć, rozwinąć i ustabilizować. Nie mówiąc o innych powiązaniach, na przykład uzależnieniu małych firm od zleceń dużych przedsiębiorstw.
Ale tego dwudziestolatkowie jeszcze nie wiedzą, czują za to – jak mówi Kryś – dobry klimat wokół biznesu: – Pamiętajmy, że jeszcze niedawno nie było z tym najlepiej. Media opisywały kolejne afery i biznesmeni nie kojarzyli się w społecznym odbiorze pozytywnie. A dziś pozytywnych bohaterów jest wielu, i to nie tylko w gazetach. Prawie każdy zna kogoś, kto osiągnął sukces, pracując na własny rachunek dzięki swojej przedsiębiorczości i pracowitości. Zrozumiałe więc, że myślimy: jemu się udało, mnie też może się udać.
Popularne też staje się inne zjawisko – młodzi najpierw zatrudniają się w korporacjach, by zdobyć wiedzę, jak funkcjonuje tak wielki organizm, i wykorzystać ją we własnym przedsięwzięciu, albo przytłoczeni korporacyjną nudą wybierają mniejsze pieniądze i przygodę zamiast pracy za tym samym biurkiem przez osiem godzin dziennie.
– Nie darowałabym sobie, gdybym nie spróbowała własnych sił – opowiada 26-letnia Katarzyna Nizioł z Lublina, dla której niezależność i satysfakcja miały dużo większe znaczenie niż pieniądze. Po roku monotonnej, jak ocenia, pracy w korporacji postanowiła rzucić posadę i otworzyć działalność na własny rachunek. Wymyśliła agencję marketingową Sapore, która przygotowuje wirtualne kampanie, a efekty tej pracy klient może wydrukować u siebie na miejscu. Pierwsze zlecenia spływały od znajomych i firm z Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości w Lublinie, dziś zapytania odbiera z całej Polski.
Na razie jej miesięczne dochody nie przekraczają średniej krajowej, ale Katarzyna i tak jest bardzo zadowolona. – Jedyne, czego potrzebuję, to komputer i dostęp do sieci. Pracuję z różnymi ludźmi w elastycznych godzinach – mówi. I dodaje: – W końcu mam pracę, jakiej chciałam. Tak jak ona myśli coraz więcej młodych ludzi.