Tradycyjnie „świętym” prawem pracowników jest możliwość prowadzenia strajku. Dla Polaków to uprawnienie szczególne, które stało się formą walki nie tylko o warunki zatrudniania, ale też prawa i wolności obywatelskie, a pośrednio – także o suwerenność państwa. Strajki z sierpnia 1980 traktujemy jak narodowowyzwoleńcze powstania (i zasłużenie, bo na dłuższą metę – w przeciwieństwie do powstań – były skuteczne).
Gloryfikacja sporów zbiorowych z pracodawcami nie może jednak przysłaniać realnych problemów, jakie w wolnorynkowej gospodarce powodują protesty w zakładach pracy, w tym zwłaszcza te nielegalne. Pracodawca nie może sprawdzać uprzednio ich zgodności z prawem i chcąc uniknąć strat, decydują się na propozycje protestujących, byleby zakład wznowił działalność. Skoro więc pracownicy mogą wstrzymać pracę, dlaczego pracodawcy nie mieliby wprowadzać lokautu, w razie gdy sąd uznałby, że protest jest nielegalny. Dla pracodawców korzystna byłaby już sama możliwość uprzedniego sprawdzenia legalności akcji protestacyjnej. A jednocześnie łamiące przepisy związki nie byłyby nagradzane przyjęciem ich żądań, tylko dlatego że pracodawca chce uniknąć strat finansowych.
I tak w wolnej dzięki strajkom Polsce może być wprowadzone prawo, które ułatwi ich zwalczanie, o ile takie spory będą prowadzone niezgodnie z przepisami. To wcale nie ironia losu, ale zwykły paradoks demokracji. Przecież jednym z głównych haseł protestujących w sierpniu 1980 r. było przestrzeganie przepisów i równość wszystkich wobec prawa. Pracownicy nie mogą być wyjątkiem.