Posłanie do szkół w 2012 roku wszystkich sześcio- i siedmiolatków będzie drogie i bezsensowne.
Wprowadzenie sześciolatków do szkół powinno trwać trzy lata – to główna konkluzja analizy przygotowanej dla „DGP” przez dr. Rafała Jarosa, prezesa Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych, oraz dr. Piotra Krajewskiego, byłego doradcę ministra finansów. Ich zdaniem ten czas zapewniłby, że reforma przebiegnie spokojnie, szkoły nie będą obciążone nadmiarem pierwszoklasistów, a nieprzygotowane do przyjęcia młodszych dzieci placówki będą miały szansę na dostosowanie standardów. Takie rozwiązanie sprawiłyby też, że sama reforma byłaby dużo tańsza.
W 2009 roku do szkół poszło 4,5 proc. sześciolatków. W 2010 roku już ok. 9 proc., a w tym – ponad 20 proc. Są to dzieci urodzone w 2005 roku, z których pozostała część będzie musiała rozpocząć obowiązek szkolny w 2012 roku. Prognozy Instytutu Nauk Społeczno-Ekonomicznych wskazują, że w 2013 roku dołączy do nich ok. 40 proc. sześciolatków urodzonych w 2006 roku– oczywiście przy założeniu, że zachowana zostanie dobrowolność rodziców przy podejmowaniu decyzji.

Szkoły potrzebują więcej czasu na przygotowania

W 2014 roku grupa sześciolatków idących do szkoły może liczyć już 80 proc. – Przy takim scenariuszu w latach 2012 –2015 szkoły będą obciążone równym, około 20-proc. nadmiarem pierwszoklasistów. Stopniowo będzie wśród nich wzrastać odsetek sześciolatków, co zachęci rodziców do ich posyłania do szkoły i pozwoli placówkom na przygotowanie się do zmiany struktury wiekowej pierwszaków – przekonują autorzy. Podkreślają, że w takim rozwiązaniu reforma odbędzie się bez protestów rodziców. A jak będzie wyglądał wariant, w którym zgodnie z zapowiedzią premiera w 2013 roku do szkół pójdą obowiązkowo wszystkie sześcio- i siedmiolatki?
– Pierwsze klasy będą przeładowane o 60 proc., a w kolejnym roku powrócą do zwykłej liczebności. Wniosek? W 2013 roku szkoły powinny zainwestować fundusze w przystosowanie infrastruktury na przyjęcie o 60 proc. większej liczby maluchów niż zwykle. Inwestycję taką można uważać za wyjątkowo krótkoterminową, bo za rok liczba pierwszoklasistów powróci do stanu normalnego – wskazują Jaros i Krajewski. Dodają, że samorządom brakuje pieniędzy i możliwości organizacyjnych, aby przygotować się na przyjęcie w 2013 roku tak dużej liczby maluchów. Ucierpią na tym przede wszystkim same dzieci.
Eksperci przekonują, że wraz z przygotowaniem szkół na przyjęcie sześciolatków należałoby stworzyć dodatkowe programy edukacyjne dla tych, które nie zostaną posłane do szkoły, po to aby nie powtarzały programu, którego już raz uczyły się w obowiązkowej zerówce. – Szkoły powinny już teraz zintensyfikować przygotowania do przyjęcia młodszych niż do tej pory pierwszoklasistów, a rząd podjąć szeroko zakrojoną kampanię informacyjną skierowaną do rodziców. Nie da się tego osiągnąć bez dodatkowych nakładów finansowych. Trzeba jednak pamiętać, że na pewno zwrócą się one najpóźniej za kilkanaście lat, kiedy to dzisiejsze maluchy będą wkraczać na rynek pracy – przekonują analitycy.
Zgodnie z obowiązującą ustawą o systemie oświaty w 2012 roku do pierwszej klasy szkoły podstawowej mają iść wszystkie sześcio- i siedmiolatki. W kampanii wyborczej premier Donald Tusk zapowiedział, że termin ten zostanie przesunięty na 2013 rok. Do tej pory jednak resort edukacji nie poinformował o niezbędnym do tego projekcie nowelizacji ustawy.