Jako społeczeństwo wpadliśmy w dziurę własnej niekonsekwencji. Z jednej strony dumni jesteśmy z reformy emerytalnej z 1999 r., dzięki której Polska z czasem będzie wydawać coraz mniejszą część swojego PKB na świadczenia emerytalne.
Na przykład w Hiszpanii wydatki na ten cel wzrosną do 2060 r. aż o 10 pkt proc., a w bogatym dziś Luksemburgu nawet o 15. W Polsce w tym czasie spadną o 3 pkt proc. Tyle że jest to radość dla ministrów finansów, a nie przyszłych emerytów.
Sukces zostanie bowiem osiągnięty wyłącznie dzięki powiązaniu wysokości przyszłego świadczenia z sumą wpłaconych składek. Bez wydłużania wieku emerytalnego nasze świadczenia będą dramatycznie niskie. Ten fakt jest publicznie znany od wielu lat, ale próbujemy go nie zauważać. Akceptacja wydłużania wieku emerytalnego rośnie bardzo powoli i ciągle jest niewystarczająca w porównaniu z tym, jak bardzo jest potrzebna.
Sytuacji nie zmienił nawet kryzys światowy, który do reform zmusił wiele rządów zachodnich. Wiek przejścia na emeryturę w Niemczech wynosi 65 lat dla obu płci, a Niemcy już pogodzili się z faktem, że za kilka lat zostanie on podniesiony do 67 lat. W Wielkiej Brytanii odbywa się podobny proces, a zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają świadomość, że wkrótce nie będą mogli kończyć pracy przed 68. rokiem życia. W Czechach, na Węgrzech, Słowacji, Łotwie i w Estonii już podnosi się wiek emerytalny dla kobiet, by zrównać go z prawem do świadczenia dla mężczyzn. W Japonii, od lat gnębionej przez recesję, pracuje się do siedemdziesiątki. W Polsce od kilku lat nie dzieje pod tym względem się nic. Rząd rozpoczął proces reform od pomostówek, ale na nich też go zakończył. Sondaże opinii mają większą siłę przekonywania niż twarde fakty.
Cieszymy się, że na razie kryzys dotyka nas mniej niż obywateli innych państw, ale to się wkrótce może zmienić. Minister Jacek Rostowski nie zrealizuje swojego planu ograniczania deficytu, jeśli rząd w końcu nie rozpocznie reform. To konieczność, bez względu na to, jak jesteśmy oporni. Niech nas przekonują, ale niech coś robią. Używanie argumentu, że Polacy są najbardziej pracowici, bo największą część dnia spędzają w pracy, jest bzdurą. Po pięćdziesiątce wielu marzy tylko o tym, by przejść na emeryturę. W pełni sił, czyli w wieku 55–64 lat, nadal pracuje tylko co trzeci Polak i co piąta Polka. Wskaźnik zatrudnienia w tej grupie w UE wynosi o wiele więcej, bo 46 proc. Ale i tak jest za niski. Europa wie, że trzeba wziąć się do pracy, chociaż jej to nie bardzo wychodzi. No, może niektórym wychodzi – w Szwecji wspomniany wskaźnik przekroczył już 70 proc. Nam jednak w Szwecji podoba się tylko wysokość zasiłków. O tym, że ktoś musi na nie zarobić, wolimy już raczej nie pamiętać.
Z badań Instytutu Spraw Publicznych („Podnoszenie wieku emerytalnego – diagnoza potrzeb i rekomendacje na przykładzie Polski i Niemiec”) wynika, że ciągle 77 proc. Polaków sprzeciwia się konieczności wydłużenia wieku emerytalnego. Za jest zaledwie 16 proc. ankietowanych. Ta konsekwentna niechęć jest niezależna od wieku. Nie przyjmujemy do wiadomości, że zmiany są konieczne, bo w przeciwnym razie grożą nam głodowe emerytury. Uważamy, że temat podniesienia wieku emerytalnego bierze się z konieczności naprawy bieżących problemów budżetu, nie zaś z troski o stan naszego emeryckiego portfela. Aż 72 proc. respondentów sprzeciwia się więc możliwości obniżenia świadczeń w celu ratowania budżetu państwa. Natomiast 67 proc. uważa, że podniesienie wieku uprawniającego do pobierania świadczeń nie jest korzystne dla przyszłych emerytów. Tak jakbyśmy nie wiedzieli, że pieniądze na te świadczenia nie biorą się znikąd.
Wygląda na to, że jesteśmy społeczeństwem kompletnie ekonomicznie niewyedukowanym, choć nasze wyobrażenie o sobie jest oczywiście zupełnie inne. Jest to również wina polityków i mediów. Politycy starają się sprawiać głównie dobre wrażenie, podobać się wyborcom. Media wolą, kiedy politycy się kłócą, niż poważnie dyskutują o ważnych sprawach, bo w tej drugiej sytuacji spada oglądalność. Dyskusję zastąpiła rozrywka.
Demokracja w społeczeństwie nieświadomym wagi i skutków podejmowanych decyzji (podejmujemy je za pośrednictwem demokratycznie wybranych przedstawicieli władzy) może przynieść opłakane rezultaty. O tym jednak także nie dyskutujemy, to nudne.
Zaledwie 16 proc. badanych Polaków jest za tym, by podnieść wiek emerytalny