Na 40 tys. zł szacuje przedstawiciel Stowarzyszenia Poszkodowanych Przedsiębiorców RP Dariusz Ćwik średnią kwotę, jaką od członków organizacji domaga się ZUS tytułem zaległych składek. We wtorek rządowy zespół ma próbować rozwiązać ten problem.

Przedstawiciele przedsiębiorców spotkali się w ubiegły wtorek z premierem Donaldem Tuskiem. Strona rządowa uznała wtedy, że sprawa wymaga analizy i interpretacji prawnych, tak, by - jak podało Centrum Informacyjne Rządu - "nie karać osób prowadzących działalność gospodarczą zaległymi składkami i odsetkami w sytuacji, gdy działały w dobrej wierze".

Po tygodniu od spotkania z premierem, w najbliższy wtorek z przedsiębiorcami ma się spotkać rządowy zespół, kierowany przez szefa doradców strategicznych premiera Michała Boniego, będzie w nim również prezes ZUS Zbigniew Derdziuk.

Jak powiedział PAP Dariusz Ćwik, typowy przypadek to niewielki przedsiębiorca - zazwyczaj jednoosobowa firma - który na mocy ustawy z 1998 r. mógł wybrać tytuł, z którego będzie opłacać składki na ubezpieczenia społeczne, a - według jego szacunków - przeciętna kwota rzekomych zaległości to 40 tys. zł.

Ustawa z 1998 r. dawała prawo wyboru między składką opłacaną od podstawy wynoszącej 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a składką przy umowie o pracę, umowie zlecenia czy pracy nakładczej przy równoczesnym prowadzeniu działalności, opłacaną od podstawy stanowiącej faktycznie osiągnięty przychód, bez określenia jego kwoty minimalnej. Przedsiębiorcy wybierali drugie, zazwyczaj korzystniejsze dla nich rozwiązanie, w którym podstawa wymiaru składek nie była określona przez ustawodawcę. Stowarzyszenie podkreśla, że wybór był jak najbardziej zgodny z prawem i w dodatku potwierdzany potem przez ZUS, który np. nie kwestionował ich rozliczeń.

"Są przypadki, że Zakład domaga się kwot rzędu 100 tys. zł"

Ćwik zaznaczył, że do 2005 r. możliwość taka istniała dla pracy nakładczej i na umowę-zlecenie. W 2005 r. nastąpiła zmiana prawa i od tego czasu mniejszą składkę można było płacić tylko od pracy nakładczej. Podkreślił również, że składka na ubezpieczenie zdrowotne była cały czas odprowadzana w pełnej wysokości, w tym przypadku od kwoty równej 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia, niezależnie od przychodu przedsiębiorcy. Natomiast od przychodu za faktycznie wykonaną pracę nakładczą bez określenia kwoty minimalnej były liczone pozostałe składki.

Jak dodał Ćwik, od marca 2009 r. ZUS uszczelnił system i najniższa składka była liczona już od 60 proc. średniego krajowego wynagrodzenia. Od tego też czasu ZUS, powołując się na przepis z 1975 r. zaczął kontrolować firmy (płacące wcześniej składkę liczoną od podstawy stanowiącej faktycznie osiągnięty przychód, bez określenia jego kwoty minimalnej), a następnie domagać się wyrównania wraz z karnymi odsetkami jakoby niezapłaconych składek.

"Są przypadki, że Zakład domaga się kwot rzędu 100 tys. zł. Ale to tylko szacunki, bo ZUS nie chce podać dokładnych kwot zanim decyzja nie będzie prawomocna" - powiedział przedstawiciel stowarzyszenia.

Przedsiębiorcy początkowo domagali się abolicji, jednak - jak powiedział Ćwik - premier Tusk miał ocenić na wtorkowym spotkaniu, że abolicja jest tu zbyt prostym rozwiązaniem, bo chodzi również o zwrot pieniędzy tym, którzy już zapłacili. Według szefa rządu byłoby to nierówne traktowanie, dlatego trzeba brać pod uwagę wariant zwrotu przez Zakład już zapłaconych ZUS-owi z tego tytułu pieniędzy - wyjaśnił Ćwik.