Szkolenia pod konkretne potrzeby, likwidacja prac społecznie użytecznych, pożyczki zamiast dotacji – takie zmiany powinny nastąpić, żeby móc skuteczniej pomagać osobom bezrobotnym.

W przyszłym roku niewielu bezrobotnych skorzysta ze staży, szkoleń czy z dotacji na biznes. Powodem są cięcia finansowe. Do urzędów trafi 3,4 mld zł na aktywizację zawodową bezrobotnych. To niewiele więcej niż w 2011 r., a w 2010 r. w budżecie było na ten cel aż 6,4 mld zł.

Właśnie ze względu na sytuację finansową, zdaniem ekspertów, trzeba poprawić efektywność pracy doradców zawodowych i pośredników z urzędów. Powinni oni stosować tylko sprawdzone instrumenty, na które jest popyt ze strony bezrobotnych i firm – staże, szkolenia i dotacje na biznes. Eksperci proponują, aby urząd pracy opłacał szkolenia, tylko gdy firma poinformuje go sama lub za pośrednictwem bezrobotnego, że zamierza go zatrudnić, jeśli uzyska on odpowiednie kwalifikacje po ukończeniu kursu.

– Obecnie urzędy często marnują pieniądze, płacąc instytucjom szkoleniowym za nikomu niepotrzebne kursy – mówi Piotr Rogowiecki z Pracodawców RP.

Z kolei dotacje odpowiadające maksymalnie sześciu średnim płacom (obecnie 20,2 tys. zł) trzeba zastąpić wysokimi pożyczkami (40 tys. zł). Bezrobotny pożyczkę, w przeciwieństwie do dotacji, musiałby oddać, ale po dwóch latach prowadzenia biznesu mógłby mieć ją w połowie umorzoną.

– Wyższa kwota wsparcia przełożyłaby się na poważniejsze przedsięwzięcia i lepsze biznesplany przygotowywane przez bezrobotnych – mówi Roland Budnik, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Gdańsku. Pozostałe stosowane obecnie instrumenty aktywizacji zawodowej należy zlikwidować, bo są bezużyteczne. Zorganizowanie np. prac interwencyjnych wiąże się z wieloma biurokratycznymi wymogami. To dlatego przedsiębiorcy nie są nimi zainteresowani.

Ich przedstawiciele potwierdzają, że powinny zniknąć: prace społecznie użyteczne, interwencyjne, roboty publiczne, przygotowanie zawodowe dorosłych.