Zapotrzebowanie na korepetycje z matematyki, historii czy języka obcego jest tak duże, że zaczęły ich udzielać szkoły językowe i wyspecjalizowane sieci franczyzowe. Wartość rynku szacuje się na kilka miliardów złotych.

Polska szkoła kształci tak słabo, że prawie połowa rodziców wysyła dzieci na dodatkowe zajęcia. I to nie tylko na języki obce, ale podstawowe przedmioty – polski, matematykę czy historię. Powstają już firmy udzielające korepetycji. W segment wchodzą także szkoły językowe. Świadczy to nie tylko o zapaści polskiej szkoły, ale także o tym, że połowa społeczeństwa za edukację dzieci płaci dwa razy. Raz w formie podatków, drugi raz za korepetycje. Ich rynek szacuje się na kilka miliardów zł.

We Wrocławiu funkcjonuje już 14 stacjonarnych placówek, w których można pobrać korepetycje. Pierwszą z nich była firma Platu, partner firmy Schülerhilfe działającej w Niemczech. – Polskim rynkiem zaczęliśmy się interesować w 2008 r. Przeprowadzone badania wskazywały, że co piąty uczeń regularnie korzysta z korepetycji – mówi nam Anna Skiba-Saładucha z Platu. Dziś firma ma już sześć oddziałów w największych miastach. Obok niej istnieją inne marki funkcjonujące często na zasadzie franczyzy. W Łodzi i innych pięciu miastach działa np. Szkoła Academic!, w dziewięciu innych miastach Arysto, Mobile Teachers – w 10. Ale na tym nie koniec. Na internetowej platformie Ekorki.pl zarejestrowanych jest ponad 34 tys. korepetytorów. Witryna rocznie ma 22 mln wyświetleń.

Z sondy agencji edukacyjnej Language Abroad wynika, że 68 proc. uczniów uważa naukę języka obcego w szkole za niewystarczającą, mimo że od 2008 r. dzieci uczą się angielskiego od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Skalę dokształcania potwierdzają też inne dane. Według tegorocznego raportu Komisji Europejskiej 50,7 proc. z grupy 12-latków pobierających korepetycje dokształca się z języka obcego, 50 proc. z historii, 17,7 proc. z języka polskiego, 15 proc., z matematyki, czyli z czterech głównych przedmiotów na tym etapie edukacji.

Dlaczego polska szkoła tak słabo uczy? Od lat wymieniane są te same argumenty. Zły system kształcenia i doskonalenia nauczycieli, biurokracja oraz Karta nauczyciela, która wypacza system motywacji pedagogów. – Osoby odpowiedzialne za ich dokształcanie niekiedy same mają problemy z przedmiotem, który wykładają – mówi Cezary Urban, dyrektor XIII LO w Szczecinie, uznawanego w latach 2004 – 2010 za najlepsze w Polsce.

Nauczyciele narzekają z kolei na biurokrację. Muszą wypełniać aż 20 różnych formularzy i odpowiadać na sondy GUS, biur i wydziałów ds. edukacji. Mimo tego połowa kadry pracująca dla firm korepetytorskich to nauczyciele. Uczniowie, którzy znaleźli się w raporcie KE, wskazują, że korepetycje pobierają właśnie od nich. W 10 proc. jest to nauczyciel z klasy, w 8 proc. z tej samej szkoły, w 31 proc. z innej szkoły.

Dlaczego nauczyciele, dorabiając na rynku, uczą lepiej niż w szkole? Za ten stan rzeczy odpowiada także zapisany w Karcie nauczyciela system awansu zawodowego. Spowodował on, że już ponad połowa pedagogów osiągnęła najwyższy zawodowy status i nie ma perspektyw na podwyżki związane z podnoszeniem kwalifikacji.

To, że system edukacji mógłby funkcjonować lepiej, dowodzą przykłady szkół niepublicznych, w których nie funkcjonuje Karta, a o zarobkach decyduje dyrektor szkoły. Ich przewagę nad szkołami publicznymi najlepiej pokazują raporty PISA. Według ostatniego, który porównywał m.in. umiejętność czytania ze zrozumieniem, uczniowie w szkołach publicznych otrzymali noty porównywalne ze średnią w OECD, a wyniki uczniów ze szkół niepublicznych były o blisko 60 punktów wyższe. 30 punktów to tyle, co rok nauki.

Wszystkie te dane wskazują, że system edukacji wymaga zmian, a wpuszczenie na niego więcej rynku wcale nie zaszkodziłoby jakości kształcenia.