Dostałeś się na filologię ukraińską, ale czy masz pewność, że będziesz studiował wschodnio-słowiańską? Nawet duże uczelnie mają dziś problem z uruchomieniem wszystkich kierunków, na które ogłaszały rekrutację - informuje "Metro".

Potencjalnych studentów, czyli osób w wieku 19-24 lata, jest dziś w Polsce o ponad 100 tys. mniej niż przed rokiem - to wynik niżu demograficznego. Niektóre uczelnie mają więc więcej miejsc niż studentów. To jeszcze nie katastrofa, ale kłopot dla tych, którzy wybrali niszowe lub niestacjonarne kierunki. Okazało się, że przejście rekrutacji, nie gwarantuje rozpoczęcia wymarzonych studiów.

Ci, którzy obstawili studia filozoficzno-historyczne na lubelskim Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, fizykę techniczną i filologię ukraińską na UWM w Olsztynie lub transport we Wrocławiu będą mieli problem. Ponieważ na roku jest najwyżej kilkanaście osób, uczelnie tych kierunków nie uruchomią. W zamian kandydaci na studentów dostają najczęściej propozycje nauki na innym, pokrewnym kierunku.

Uniwersytet Opolski liczy jeszcze na chętnych i przedłużył nabór aż do 30 września. "Robimy, co możemy, żeby utrzymać kierunki. Na razie tylko 25 przyjętych przez nas kandydatów nie zacznie wybranych studiów" - mówi Marcin Miga, rzecznik uczelni z Opola. Wytypowanie kierunków pewniaków staje się coraz trudniejsze. Zdarza się, że nawet na tak popularnych kierunkach jak architektura i urbanistyka chętnych jest zbyt mało.

Niestety niedoszły student w walce z uczelnią jest bez szans. "Musi przyjąć to, co proponuje szkoła albo odejść z kwitkiem. Uczelnie zazwyczaj skrupulatnie zapisują to w regulaminach rekrutacyjnych" - mówi Robert Pawłowski, rzecznik praw studenta.