Zadłużone szpitale i ich organy założycielskie stoją pod ścianą. Ustawa o działalności leczniczej przesądziła o tym, że w ciągu najbliższych miesięcy właściciele szpitali muszą zdobyć się na wysiłek finansowy i pokrywać ich bieżące straty, lub przekształcić je w spółki i np. poszukać dla nich strategicznego inwestora. W ostateczności mogą – a na to nie pozwalała im wcześniej ustawa o zakładach opieki zdrowotnej – szpital zlikwidować.
Dla części szpitala taka perspektywa jest całkiem realna. Ponownie do ich drzwi zaczynają pukać komornicy. Po kilku latach względnego spokoju długi publicznych placówek powoli rosną. To efekt nie tylko niezapłaconych nadwykonań przez NFZ, ale przede wszystkim podwyżek cen leków, prądu, wody i podatków.
W takiej sytuacji naturalne jest, że wierzyciele szpitali obawiają się o ich wypłacalność. Nie chcąc czekać na odzyskanie swoich pieniędzy za wykonane usługi kierują sprawy do komorników. Wolą teraz odzyskać część długu, niż czekać na ich niepewną spłatę przez samorządy. Wciąż nie wiadomo bowiem, jak te zachowają się, gdy przyjdzie im podjąć ostateczną decyzję o przyszłości podległych im placówek. Być może nie będą ich od razu likwidować, ale na pewno nie można liczyć na to, że spłacą wszystkie długi szpitali. Ich kasa też jest pusta.