Ministerstwo ds. nowoczesności, resort energii, ośrodek studiów strategicznych – podczas kampanii partie prześcigają się w pomysłach na usprawnienie administracji. Wszystkie zapowiadają, że urzędników nie przybędzie.
artie mnożą koncepcje, jak ma wyglądać nowy rząd i administracja. Jedne proponują konsolidację, inne rozbijanie resortów i urzędów. Wyścig toczy się także o to, kto wymyśli najciekawszy, zupełnie nowy urząd bądź resort, którego do tej pory w Polsce, a być może nawet i na świecie jeszcze nie było.
Najdalej zakrojone zmiany proponuje PiS. Jego zdaniem Ministerstwo Infrastruktury należy rozbić na dwa resorty: budownictwa i gospodarki morskiej, zaś resort skarbu włączyć do resortu gospodarki. Z obu jednak trzeba wyłączyć części odpowiedzialne za energetykę i utworzyć z nich nowe ministerstwo – energii. Jego celem miałaby być „realizacja polityki bezpieczeństwa energetycznego i obrona kraju przed przerostami regulacji energetyczno-klimatycznych”.
Partia Jarosława Kaczyńskiego zamierza też stworzyć program rozwoju kraju, zawierający konkretne zadania, terminy i koszty ich realizacji. Ma to umożliwić koordynowanie polityki innowacyjności, wykorzystania środków unijnych i inwestycji. Wykonaniem programu miałby się zajmować specjalny komitet Rady Ministrów ds. rozwoju, na czele którego stałby wicepremier.
Pomysły ściślejszej koordynacji polityki gospodarczej i zarządzania strategicznego państwem pojawiają się też w PO. Przy kancelarii premiera miałby powstać ośrodek studiów strategicznych, który pomagałby w opracowywaniu budżetu – zajmowałaby się tym kancelaria premiera zamiast resortu finansów. Platforma pracuje nad szczegółami rozwiązań. Program ma być gotowy we wrześniu. – Na pewno nie będziemy mnożyć resortów – mówi rzecznik sztabu PO Małgorzata Kidawa-Błońska. Jak udało się nam ustalić, PO rozważa podobny pomysł jak PiS: połączenia resortu skarbu z gospodarką. Może też wrócić do koncepcji rozdziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Za to połączone mogłyby zostać resorty rolnictwa i środowiska.
Możliwe, że pomysły PO będą zbieżne z koncepcjami PSL, ponieważ nad projektem reformy centrum rządowego pracował wspólny zespół, któremu przewodzili Michał Strąk z PSL i Rafał Grupiński z Platformy. To ten zespół wpadł na pomysł powołania ośrodka strategicznego przy kancelarii premiera. Postulował też zmianę struktury resortów. – Mieliśmy reformę gospodarczą i gospodarka działa, reformę samorządową i samorząd działa. Ale nie było reformy zaplecza rządowego. Po prostu pewnego dnia Ministerstwo Transportu stało się resortem infrastruktury, ale struktury i procedury się nie zmieniły – mówi Strąk.
Zdaniem ludowców najpierw trzeba ujednolicić struktury i departamenty w resortach i usprawnić system zarządzania państwem. – Wtedy będzie można oceniać, które resorty zlikwidować czy stworzyć – mówi Stanisław Żelichowski, szef klubu PSL. Ludowcy nie wykluczają też scalenia Agencji Rynku Rolnego i Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w jedną.
Podobne pomysły ma SLD. Zapowiada likwidację Agencji Nieruchomości Rolnych i przekazanie jej ziemi samorządom oraz połączenie Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz Agencji Rynku Rolnego. A inspekcje zajmujące się bezpieczeństwem żywności powinny zostać połączone w agencję rządową na wzór weterynaryjnej.
Ale głównym orężem lewicy ma być nauka i technologie. W SLD nieoficjalnie mówi się o ministerstwie ds. innowacyjności, oficjalnie proponuje ponadresortowy urząd ds. nowoczesności, informatyzacji i technologii (UNIT). Miałby koordynować prace legislacyjne i działania służące unowocześnianiu państwa, m.in. w obszarze administracji, nauki, telekomunikacji.
Politycy Sojuszu chcą także stworzyć centralną internetową bibliotekę nauki i zbudować narodowy zasób cyfrowy. Środki na ten cel miałyby pochodzić z likwidacji IPN. Sojusz chciałby też de facto zlikwidować CBA – jego obowiązki przejęłaby Komenda Główna Policji.
O kształcie przyszłej struktury rządowej zdecyduje dopiero powyborcza arytmetyka. Może się bowiem okazać, że mimo zapowiedzi o scalaniu ministerstw potrzeba je mnożyć, aby zaspokoić roszczenia koalicjantów. Ta reguła sprawdzała się w przypadku niemal wszystkich rządów koalicyjnych, które dotąd rządziły Polską. Za czasów rządów PiS, by zaspokoić roszczenia LPR i Samoobrony, powołano np. resort gospodarki morskiej.
Prezesi urzędów muszą mieć możliwość oparcia się rządowi
Prof. Mirosław Stec | ekspert od administracji z UJ
W ministerstwach powinno się tworzyć politykę rządu, określać kierunki i przygotowywać akty normatywne. Z kolei urzędy są od wykonywania administracji publicznej, wydawania decyzji. Jestem przeciwny włączaniu urzędów centralnych do resortów. Ich prezesi muszą mieć coraz mocniejszy status, żeby móc się oprzeć premierowi. Tu pozytywnym przykładem jest UKE. Może się okazać, że nowe podmioty miałyby uzasadnienie, ale to wymaga analizy. Mniejsze urzędy mogą być łączone, podobnie jak część agencji, np. rolne czy wojskowe, które miały określone zadania i już je wyczerpały, mogą być likwidowane. Tu potrzeba reformy poprzedzonej rzetelnym przeglądem.
To, ile powinno być resortów i jakich, jest kwestią polityczną i działką premiera po wyborach. Dzisiejsze rozwiązania wydają się w miarę racjonalne. Można myśleć o łączeniu niektórych ministerstw, ale czasem lepiej działają osobne, małe resorty, zajmujące się jedną dziedziną, jak w przypadku kultury czy sportu. Za wcześnie jest na łączenie resortów skarbu i gospodarki. Mają jeszcze wiele do zrobienia, np. sprywatyzowanie resztówek. Jestem przeciwnikiem molochów. Takim molochem jest np. Ministerstwo Infrastruktury. Zmiany potrzebne są też w MSWiA, ponieważ problematyka administracji powinna być wydzielona – albo powinien zając się nią osobny resort, albo urząd.