Statystyki dotyczące wyposażenia szkół imponują, a rząd promuje program „Laptop dla pierwszaka” oraz e-podręczniki. Ale to tylko jeden koniec kija. Drugi to brak pomysłu, jak z tego sprzętu korzystać.
Przyglądając się samym liczbom, można odnieść wrażenie, że na każdej ławce w polskiej szkole stoi już komputer. Zgodnie z oficjalnymi statystykami już tylko kilka procent szkół podstawowych, zaledwie kilkanaście procent gimnazjów i trochę ponad jedna piąta liceów w ogóle nie posiada komputerów. Tymczasem jeszcze w 2003 roku szkół bez pracowni informatycznych było ponad 30 proc.

Poprawa w liczbach

Nie mniej optymistycznie przedstawiają się wskaźniki dotyczące liczby szkół posiadających dostęp do internetu. Według najnowszych danych GUS komputery z dostępem do sieci ma już 8 na 10 wszystkich szkół, a ich liczba w porównaniu z ubiegłym rokiem szkolnym wzrosła od 0,7 proc. w przypadku liceów ogólnokształcących i o 3,9 proc., jeżeli chodzi o gimnazja. Nie dość, że internet dotarł już również na wieś, to w dodatku – przynajmniej teoretycznie – tamtejsi uczniowie mają do niego swobodniejszy dostęp. Podczas gdy w szkołach miejskich na jeden komputer z dostępem do sieci przypada 17 uczniów, to na wsi jest ich tylko ośmiu.
– Statystycznie rzeczywiście widać poprawę. Znacznie gorzej niestety jest w praktyce nauczania. Co z tego, że w szkołach są pracowanie komputerowe czy internet w bibliotekach, jeżeli uczniowie mogą z niego korzystać tylko sporadycznie, a nauczyciele wciąż nie potrafią i nie chcą go aktywnie wykorzystywać w procesie edukacji – ocenia Jacek Pietrusiak z Fundacji Wspomagania Wsi, od kilku lat promującej informatyzację terenów wiejskich.
Bez większego zachwytu eksperci podchodzą więc do ostatnich rządowych planów informatyzacji nauczania. Projekt „Laptop dla pierwszaka” firmowany przez Ministerstwo Infrastruktury, a także rozporządzenie Ministerstwa Edukacji Narodowej zobowiązujące wydawców podręczników do tego, aby obok wersji papierowych wprowadzili też e-booki, wciąż skupiają się tylko na narzędziach, a nie na zmianach programowych w samych szkołach. Zresztą zanim rząd na dobre zdążył rozpocząć prace nad „Laptopem dla pierwszaka” (którego start pierwotnie zapowiadano już na najbliższy rok szkolny), już przesunął jego wdrożenie na bliżej nieokreślony termin po wyborach, czyli tak naprawdę może go nie uruchomić wcale.
Choć może to i nawet lepiej, bo – jak wyliczył Ryszard Stefanowski, dyrektor zarządu Ogólnopolskiej Fundacji Edukacji Komputerowej – aby ten program zadziałał, konieczne byłoby wyposażenie polskich szkół w nowoczesną infrastrukturę informatyczną o wartości blisko 10 mld zł. A na to rząd funduszy nie ma.

Uczyć się od Estonii

Tymczasem bez tej infrastruktury, bez szkoleń dla nauczycieli i opracowania specjalnego programu nauczania laptopy byłyby zapewne tylko gadżetem do grania. – Źle wdrożona technologia może być wręcz przeszkodą w dobrym realizowaniu nauczania – ocenia szef OFEK.
Jako przykład sprawnie przeprowadzonej i kompleksowej informatyzacji nauczania eksperci przywołują Estonię. Już w 1996 roku wdrożono tam specjalny program „Tygrys”. Uczniom zamiast podręczników papierowych zaczęto wprowadzać e-booki, a nauczyciele, zamiast tradycyjnych dzienników szkolnych, dysponowali ich wersjami elektronicznymi. Ale połączono to właśnie ze zmianami programowymi, szkoleniami dla wszystkich nauczycieli i powszechnym wprowadzeniem bezprzewodowego internetu do szkół. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie w kwestii obsługi komputera to większość uczniów mogłaby dawać lekcje nauczycielom.
Trzeba zmienić system edukacji
Jacek Królikowski | ekspert Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego
Kilka lat temu w Rumunii rozdano uczniom laptopy. Ale nie przystosowano programów nauczania do aktywnego wykorzystania internetu. Skończyło się na tym, że uczniowie wykorzystywali sprzęt głównie do rozrywki.
By rzeczywiście można było informatyzować edukację, trzeba zacząć nie od samych narzędzi, a od stworzenia potrzeby ich wykorzystania. Gdy uczniowie będą mieli tak stawiane zadania, że szukanie odpowiedzi, rozwiązań będzie wymagało większej pracy niż tylko sprawdzenie w podręczniku czy na portalu z opracowaniami, zaczną częściej korzystać z internetu do nauki. Wtedy duża część rodziców, widząc, że ten laptop rzeczywiście jest dziecku do nauki potrzebny, i tak go kupi. Finansowanie sprzętu przez państwo wystarczy więc ograniczyć do rzeczywiście potrzebujących tego, biedniejszych rodzin.
Najpierw nauczyć nauczycieli
Marek Hołyński | wiceprezes Polskiego Towarzystwa Informatycznego
To dobrze, że rząd odsunął realizację programu „Laptop dla pierwszaka”. Gdyby był realizowany naprędce, mógłby zrobić więcej złego niż dobrego. Z tym planem jest jak z bezpieczeństwem w samolotach. Kiedy trzeba użyć maski tlenowej, najpierw zakłada ją dorosły, potem dziecko. Podobnie jest w edukacji: dopóki nauczyciele nie będą przygotowani, by sprawnie korzystać z udogodnień technologicznych, dopóty nie ma większego sensu ich wprowadzać. Trzeba pamiętać o tym, że i tak większość dzieci ma już dostęp do internetu w domu. Jeżeli mają go mieć w szkole, to tylko jako kompleksowy program nauczania. A do tego niezbędni są nauczyciele którzy będą swobodnie poruszali się w środowisku internetowym. Tak więc informatyzacja nauczania jest niezbędna, ale tylko jako kompleksowy plan.