Starsi żyją na koszt młodych. Aż 24 proc. rodzin wychowujących czworo dzieci i 3,8 proc. emerytów żyje w skrajnej nędzy. „DGP” chce się przyjrzeć temu zjawisku. Dziś analiza, która dowodzi, że autorzy tezy o niesolidarności pokoleniowej mają wiele racji.

9,6 mln osób dostaje w Polsce świadczenia społeczne. Głównie są to osoby starsze. 7,83 mln osób otrzymuje świadczenia z ZUS, 1,38 mln z KRUS, 0,35 mln ze służb mundurowych. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy stosunkowo młodym społeczeństwem, a pracuje – jak najbardziej optymistycznie szacuje GUS – 16 mln osób, są to dane zatrważające. Wystarczy powiedzieć, że sam ZUS na emerytury wydaje miesięcznie 8,9 mld zł.

System emerytalny

Za tę ogromną liczbę świadczeniobiorców, która powoduje konieczność wyższego opodatkowania pracy zatrudnionych, odpowiadają głównie hojne przywileje emerytalne i rentowe z powodu niezdolności do pracy. Do końca 2008 r. na emerytury z ZUS odchodziły masowo 55-letnie kobiety i 60-letni mężczyźni, a ponad 1,3 mln osób było uprawnionych do emerytur z tytułu szkodliwych warunków pracy. Te ostatnie obejmowały, nie wiedzieć czemu, np. kasjerki w PKP. Udało się je wygasić, ale wciąż do wcześniejszych emerytur pomostowych jest uprawnionych prawie 300 tys. osób. Na tym nie koniec rozdawnictwa. W KRUS na emerytury wciąż odchodzą 55-letnie kobiety i 60-letni mężczyźni, mimo że wcześniej niemal nie płacą składek. Mundurowi to już kwintesencja dewiacji – mogą odejść na emeryturę zaledwie po 15 latach służby. Łącznie na świadczenia dla młodych emerytów sam ZUS przeznacza rocznie około 20 mld zł. Te pieniądze pochodzą z pensji pracujących.

Wciąż niezałatwiona jest także sprawa podwyższenia wieku emerytalnego. A robi to niemal cały świat, bo ludzie żyją dłużej i w lepszym zdrowiu – powinni więc pracować dłużej. Eksperci Instytutu Badań Strukturalnych wyliczyli, że:

– przeciętny Polak pracuje dziś zaledwie połowę życia. Tego nie wytrzyma żaden system ubezpieczeń. Polka jest dziś aktywna zawodowo znacznie krócej (o 10 pkt proc.) niż Holenderka, Dunka i Estonka. Dłuższy jest też czas, jaki spędza na emeryturze – 27 proc. życia,

– gdybyśmy już dziś zaczęli podnosić wiek emerytalny, w latach 2020 – 2022 byłoby 800 tys. więcej pracujących,

– budżet marnuje 17 – 18 mld zł rocznie – z chwilą gdy wiek emerytalny wyniósłby 67 lat, finanse publiczne zyskałyby ok. 1,3 proc. PKB.

Żyć długo, pracować krótko

Zarówno przywileje, jak i niski wiek emerytalny powodują, że Polacy odchodzą z rynku pracy w stosunkowo młodym wieku. Ci, którzy robią to w ZUS, mają średnio 59 lat. Jeszcze młodsi są emeryci KRUS i służb mundurowych. Średnia w UE to ponad 61 lat, a na przykład w Szwecji wynosi ponad 64 lata. Jeśli wypuszczamy z rynku pracy stosunkowo młode osoby, to gospodarka traci podwójnie – trzeba z pieniędzy zatrudnionych wypłacać świadczenia dla osób, które nie opłacają składek i podatków.

Nie jest też prawdą, że 58- czy nawet 60-letni emeryci sami odkładają sobie na starość, wpłacając wcześniej składki. Trzeba do nich dokładać. Przeciwnicy podnoszenia wieku emerytalnego przekonują, że 65-letni emeryt będzie żył jeszcze zaledwie 6 lat. To nieporozumienie. Statystyczną długość dalszego życia osoby starszej mierzy się inaczej niż przewidywaną długość życia noworodka. To dlatego, że osoby starsze przeżyły już rówieśników i średnia statystyczna dla nich się wydłuża (bo nie zaniżają jej ci, którzy wcześnie umarli). A więc rodzącemu się chłopcu prognozuje się 71 lat (stąd te błędnie liczone 6 lat dodawane do 65. roku życia), ale 65-letniemu mężczyźnie – 80 lat. Dlatego ma on przed sobą zgodnie ze statystyką ponad 15 lat. Biorąc pod uwagę okres wypłaty emerytury, nie można dokonywać operacji odejmowania od przewidywanego dalszego trwania życia noworodka wieku odchodzącej na nią osoby. Dotyczy to także kobiet. Rodząca się dziewczynka ma do przeżycia prawie 80 lat. Nie oznacza to jednak, że jeśli odejdzie na emeryturę w wieku 65 lat, będzie ją otrzymywać przez 15 lat. Z danych GUS wynika, że 65-letnia kobieta ma do przeżycia prawie 20 lat.

To właśnie z tej zależności – żyjemy długo, a pracujemy krótko – w systemie zieje dziura. Oto przykład. Jak wynika z danych GUS, 55-letnia kobieta ma statystycznie do przeżycia ponad 27 lat. Jeśli otrzymuje przez ten czas średnią emeryturę z ZUS (obecnie ponad 1790 zł), dostanie 580,2 tys. zł (nie licząc waloryzacji). Wcześniej, zwykle przez 30 lat, wpłacała do ZUS 19,52 proc. pensji. Jeśli zarabiała średnią płacę, daje to (nie licząc waloryzacji jej kapitału) kwotę 245 tys. zł. Trzeba więc do niej dopłacić prawie 334 tys. zł. Dopiero podniesienie wieku emerytalnego kobiet do 63 – 65 lat zapewnia (w obecnych warunkach), że będą one same finansować swoje świadczenia. Utrzymywanie obecnego stanu rzeczy powoduje więc ogromne problemy finansowe ZUS.



Mit niskich świadczeń

Emerytury w Polsce nie są wcale niskie. Stopa zastąpienia (definiowana jako relacja emerytury do średniej pensji), jak wynika z najnowszego raportu OECD „Pension at a Glance 2011”, jest u nas wysoka. Wynosi 59 proc. Średnia dla 34 najlepiej rozwiniętych gospodarek świata to 57,3 proc. Zawyżają ją jednak takie tuzy, jak Arabia Saudyjska (100 proc.), Luksemburg (87,4 proc.) i Holandia (88,1 proc.). Co ciekawe, hojna jest także bankrutująca Grecja – tam emerytura stanowi 95,7 proc. średniej płacy. W USA czy Wielkiej Brytanii wynosi odpowiednio 39,4 proc. i 31,9 proc. Nawet w uważanej za socjalną Szwecji jest niższa niż w Polsce – 53,8 proc. Oczywiście odczucie indywidualne zamożności emerytów jest w Polsce inne niż w bogatszych krajach świata – tam obywatele mogą kupić za swoje pieniądze więcej. Ale musimy porównywać świadczenia do płac i naszego poziomu zamożności. Trzeba też pamiętać, że dzisiejsi 20- czy 30-latkowie muszą się liczyć z tym, że ich emerytura wyniesie około 35 proc. średniej pensji. Fundują wysokie emerytury starszym osobom, ale sami mogą liczyć na połowę tego, co dostają ich rodzice i dziadkowie. Emerytury nie tylko, że są stosunkowo wysokie, to jeszcze hojnie waloryzowane. Coroczna marcowa podwyżka uwzględnia inflację oraz co najmniej 20 proc. realnego wzrostu płac. Daje to emerytom nie tylko gwarancję, że ich świadczenia nie będą realnie maleć (co może się zdarzać pracownikom z ich pensją), ale także że ich wzrost uwzględni dynamikę PKB.

Nowy system spowodował ponadto, że młodzi oprócz tego, że muszą utrzymać rzeszę stosunkowo młodych emerytów, muszą też sami odkładać na własną starość w II filarze. To efekt okresu przejściowego. Płacą składkę do ZUS na bieżące wypłaty, a ponadto podatki na refundację składek, jakie trafiają do OFE. I nie jest tak, jak mówi rząd, że to jedyny sposób oszczędzania w OFE. Niższe wydatki ZUS, na przykład te na wcześniejsze emerytury górników, pozwalałby na niższe dotacje.

Rząd, nie oglądając się na przyszłe obciążenia obecnych 20-, 30-latków, pełną garścią czerpie na bieżące wypłaty z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Wykorzystuje – tak było w 2010 r., tak będzie też w tym – zgromadzone tam pieniądze, zamiast budować rezerwę na przyszłość. A kto za to zapłaci, gdy rzeczywiście pogorszy się sytuacja demograficzna? Właśnie młodzi.

Rynek pracy

Efektem hojnego systemu emerytalnego jest zastraszająco niski wskaźnik zatrudnienia starszych osób. W 2010 r. wyniósł on w krajach UE dla osób w wieku 55 – 64 lata 46,3 proc. W Polsce zaledwie 34 proc. To najgorszy (nie licząc malutkiej Malty) wynik w UE. Pracuje więc tylko co trzecia taka osoba. W Czechach jest ich 46,5 proc., w Niemczech ponad 57,7 proc., a w Szwajcarii i Norwegii 68 proc.

W Polsce jest ogromna rzesza osób biernych zawodowo. Takich, które nie pracują i pracy nie szukają, ale żyją na koszt pozostałych pracujących. Pięć lat temu było ich 14,18 mln, a obecnie jest ich 14,10 mln. Co najgorsze, z tej liczby 6,8 mln to osoby w wieku produkcyjnym. Część z nich kształci się lub jest niezdolnych do pracy ze względu na stan zdrowia, ale wiele korzysta z wcześniejszych emerytur, rent czy świadczeń przedemerytalnych. To osoby, które mogłyby pracować, ale tego nie robią. Korzystają ze świadczeń, które muszą finansować pracujący, ale sami nie przykładają się do wzrostu gospodarczego.

W efekcie państwo musi wysoko opodatkowywać pracę, aby mieć z czego wypłacać świadczenia, utrzymywać biernych. A wysokie koszty powodują, że młodzi są narażeni na śmieciowe umowy o pracę – na czas określony, z dwutygodniowym okresem wypowiedzenia, bez podawania przyczyny. Powoduje to lęk o przyszłość, niechęć do zakładania rodziny, poczucie braku stabilizacji, emigrację. Polska jest razem z Hiszpanią rekordzistą czasowych kontraktów. Na 12,3 mln pracowników najemnych 3,2 mln ma podpisane umowy. To ponad 26 proc. zatrudnionych.



Skutki społeczne

Polskie państwo zdecydowaną większość pomocy kieruje do starszych osób. Z danych resortu pracy wynika, że w 2009 r. wydatki socjalne pochłonęły 15,1 proc. naszego PKB. Z tego 14,3 proc. to wydatki na emerytury i renty z ZUS, KRUS i systemów służb mundurowych. Dla porównania zasiłki rodzinne to zaledwie 0,5 proc. PKB, a z Funduszu Pracy, czyli pomoc dla bezrobotnych, to 1 proc. PKB.

Przy dostępie do świadczeń rodzinnych wprowadzono próg dochodowy, ograniczono długość urlopów macierzyńskich. Liczba dzieci otrzymujących zasiłki rodzinne zmalała z 5,5 mln w 2003 r. do 3 mln w roku bieżącym.

Trudności młodych rodzin odbijają się w zastraszająco niskim wskaźniku dzietności. Wprawdzie po najtrudniejszych latach 2002 – 2005 zaczął on stopniowo rosnąć, jednak nieprawdą jest, że nasza demografia wychodzi na prostą. Wciąż daleko nam choćby do zastępowalności pokoleń. 2010 r. znów przynosi, po sześciu latach wzrostu, spadek liczby urodzeń. Nie ma więc mowy o żadnym baby boomie. Aby lepiej uzmysłowić sobie skalę problemu, można też sięgnąć do porównań międzynarodowych. Polska pod względem wskaźnika dzietności znajduje się na 209. miejscu na 223 kraje, które klasyfikuje pod tym względem CIA The Word Factbook. Wyprzedzają nas nawet Chiny, które prowadzą przecież politykę jednego dziecka.

W Polsce najbardziej na ubóstwo narażone są rodziny wychowujące dzieci. A nie emeryci, jak powszechnie się uważa. Z najnowszych danych GUS za 2010 r. wynika, że aż 24 proc. rodzin wychowujących czworo potomstwa żyje w skrajnej nędzy – nie uzyskuje dochodów koniecznych do biologicznego przetrwania. Rodzin z trójką dzieci w tej sytuacji jest aż 9,8 proc. Dla porównania najmniej narażone na ubóstwo są gospodarstwa domowe osób pracujących na własny rachunek (2 proc.), zaraz za nimi są emeryci (3,8 proc.).

Niezłej kondycji emerytów dowodzą też dane o dochodzie rozporządzalnym (czyli w uproszczeniu o sumie, którą dysponuje dana osoba). Najwyższym dochodem na osobę dysponowały w 2010 r. gospodarstwa osób pracujących na własny rachunek – była to kwota 1468 zł. Ale zaraz po nich są emeryci, których dochód na osobę wynosi 1230 zł. Dopiero po nich są pracownicy z dochodem 1200 zł. Choć tu trzeba zaznaczyć, że to właśnie starsze osoby najchętniej dzielą się z innymi swoimi dochodami. W ten sposób trafiają one często do młodych.



Młodzi płacą za emerytury, starsi pomagają młodym indywidualnie, jednak proporcje są zachwiane

Prof. Stanisława Golinowska UJ, członek Rady Monitorującej „DGP”

By ocenić solidarność międzypokoleniową, potrzebne są dodatkowe wyjaśnienia. Decyzje polityczne z początku transformacji istotnie podyktowane były zdobywaniem poparcia dla zmian. Upadek nieefektywnej gospodarki, prywatyzacja i restrukturyzacja groziła ogromnym bezrobociem starszych. A ci może nie są skłonni wychodzić na barykady, ale są najbardziej zdyscyplinowanym elektoratem. Żaden polityk tego nie zlekceważy. Widoczna też była i wciąż jest skłonność do wczesnego kończenia pracy. Najczęściej nie oznaczało to jednak bierności życiowej, lecz pracę na emigracji, w szarej strefie, w tworzących się firmach prywatnych. Także podejmowanie prac opiekuńczych dla rodziny: nad dziećmi i niesamodzielnymi starszymi. Brak zbiorowych świadczeń dla dzieci i starszych nadal wymusza taką opiekę. Zmienił się więc kierunek transferów między generacjami. Transfery społeczne idą do starszych, a prywatne – głównie do młodszych. To rodzice i dziadkowie finansowali prywatne szkoły, urządzali młode rodziny. Nie wszyscy mogli to robić i zaczęły narastać nierówności startu. Brak transferów publicznych dla dzieci i młodzieży to brak wyrównywania szans. A to jest w długim okresie nieefektywne.

Paweł Dobrowolski prezes Forum Obywatelskiego Rozwoju

Starsi żyją na koszt młodszych. Model transferów międzygeneracyjnych wypracowany w czasach wysokiej dzietności stał się obecnie niesprawiedliwy. Pokolenia starsze obciążają młodzież i pokolenia nienarodzone nieproporcjonalnie dużą częścią kosztów starzenia się społeczeństwa. Wśród Polaków powyżej czterdziestki funkcjonuje mit, że na emerytury odłożyli w ZUS. Nic bardziej błędnego. W ZUS pieniądze kolejnych pokoleń finansują emerytury poprzednich. Pieniądze wpłacone do ZUS przez powojenny wyż demograficzny zostały dawno temu wydane na emerytury ich dziadków i rodziców. Takie rozwiązanie się sprawdzało, gdy następne pokolenie było większe od poprzedniego. Jeszcze pół wieku temu na jednego emeryta lub rencistę przypadało kilkanaście osób w wieku produkcyjnym, obecnie poniżej trzech osób. W obliczu takich zmian demograficznych ZUS stał się oszukańczą piramidą finansową. Konieczna była jego reforma. I owszem ta z 1999 roku, która wprowadziła OFE, uchroni ZUS przed bankructwem. Ale za reformę zapłacą młodsi. I dwa razy zapłacą za emerytury – najpierw za dziadków i rodziców, potem za własne. Dostaną za to niższe świadczenia. W ZUS relacja ostatniej pensji do emerytury wynosi 60 proc., w nowym systemie wyniesie ok. 30 proc.

Agnieszka Chłoń-Domińczak SGH, członek Rady Monitorującej „DGP”

Prowadzona w Polsce polityka nie uwzględnia zasad solidarności międzypokoleniowej. Często mówi się, że pokolenie, które już zakończyło aktywność zawodową, powinno mieć zapewnione dobre warunki dalszego bytu. Dzisiaj jednak coraz częściej mówi się także o potrzebie wspierania dzieci i młodzieży. Analiza struktury wydatków społecznych w Polsce w porównaniu z innymi krajami w Europie bardzo wyraźnie pokazuje: wydajemy znacznie więcej niż przeciętnie na transfery skierowane do starszych, a znacząco mniej na dzieci i młodzież. Udział wydatków na politykę rodzinną w PKB w Polsce jest 10-krotnie mniejszy niż we Francji. Efektem jest coraz silniej ujawniający się konflikt międzypokoleniowy, przejawiający się m.in. unikaniem opłacania składek do ZUS lub minimalizacją ich wysokości. Powinniśmy szukać rozwiązań, które patrzą na to, w jaki sposób w Polsce prowadzić działania na rzecz solidarności wszystkich pokoleń. Rządowy program „Solidarność pokoleń 50+” powinien mieć kontynuację w postaci działań dla solidarności pokoleń na rzecz dzieci i młodzieży, a także osób starszych, po 80. roku życia. Polityka wspierania pokolenia 50-, 60-latków w ich wczesnej dezaktywizacji ograniczała te możliwości, dzisiaj odczuwamy jej skutki.