Pogarszający się stan ochrony zdrowia utrudnia życie aż 47 proc. Polaków. Według 54 proc. poprawą sytuacji w tej dziedzinie państwo powinno zająć się w pierwszej kolejności – wynika z sondażu, jaki dla „DGP” przeprowadził Instytut Homo Homini.
To samo, co widzą obywatele, dostrzegli także kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli. W raporcie o stanie państwa system publicznej opieki zdrowotnej opisują jako „niewydolny, niespójny, mało efektywny”. Słaba jest dostępność do świadczeń medycznych, brakuje lekarzy i personelu średniego szczebla, np. pielęgniarek. Na dodatek publiczne ZOZ-y nie dbają o sprzęt i specjalistyczną aparaturę.
To widać także w statystykach. Liczba lekarzy w Polsce jest o jedną trzecią mniejsza niż przeciętna w Unii. Podczas gdy u nas na 100 tys. mieszkańców przypada 200 lekarzy, to średnia w całej UE wynosi 300, a w Bułgarii, Czechach, we Włoszech czy Francji na 100 tys. obywateli przypada ok. 350 lekarzy. Pod tym względem wyprzedzamy jedynie Rumunię.
To wszystko przekłada się na długie kolejki w szpitalach. Na leczenie okulistyczne oczekuje 235 tys. osób (ponad rok oczekiwania), na zabiegi chirurgiczne urazowo-ortopedyczne 153 tys. (blisko pół roku czekania), reumatologiczne – 18 tys. (trzy miesiące oczekiwania).
Sytuację miała poprawić komercjalizacja szpitali. Dzięki niej miały uzyskać możliwość zarabiania na płatnych usługach i lepiej zarządzać środkami uzyskiwanymi z NFZ. Okazało się jednak, że placówki nie mogą wykorzystywać komercyjnie sprzętu kupionego za pieniądze UE i plan wyhamował.
Aby stan służby zdrowia w Polsce szybko się podniósł, należy wprowadzić elementy rynkowe. Musi się to jednak odbywać na dwóch poziomach – konkurencji świadczenia usług oraz finansowania. Ale o rozbiciu monopolu NFZ wśród ugrupowań parlamentarnych panuje cisza.
Aby do systemu trafiło więcej pieniędzy, Platforma proponuje podnieść wysokość kontraktów zawieranych przez NFZ. SLD chciałby wprowadzenia zerowej stawki VAT na świadczenia medyczne oraz zintegrowania środków gromadzonych przez NFZ, ZUS i KRUS. Z kolei dla PiS kluczem jest likwidacja NFZ i finansowanie służby zdrowia wprost z budżetu.
Partie dostrzegają natomiast zalety z prywatyzacji części usług medycznych. PiS otwarcie przyznaje, że państwo nie powinno zajmować się podstawową opieką medyczną, specjalistyczną opieką ambulatoryjną oraz częścią świadczeń zdrowotnych, np. chirurgią jednego dnia czy dializoterapią.
SLD wskazuje, że już teraz wiele usług wykonują podmioty prywatne (np. stomatologia, ginekologia, rehabilitacja), więc należy raczej się zastanowić, co pozostawić w rękach państwa. I wskazuje wprost na ratownictwo medyczne.
Platforma zapowiada równe traktowanie sektora prywatnego i państwowego. Teoretycznie tak jest i teraz, ale w praktyce prywatni traktowani są gorzej niż publiczni – NFZ proponuje im niższe stawki za te same świadczenia.
Ciekawe jest także, że niemal wszystkie formacje widzą konieczność kształcenia większej liczby specjalistów. Nie mają jednak pomysłu, jak zatrzymać ich w kraju.
Reforma jest koniecznością
Marcin Tarczyński | analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń
Ochrona zdrowia jest kwestią niezwykle ważną i delikatną, stąd wszelkie propozycje zmian zawsze budzą dyskusje. Jednak standard opieki medycznej w Polsce systematycznie się pogarsza i reforma jest konieczna. Początkiem powinno być wprowadzenie dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych. Wówczas w obecnym systemie znalazłoby się więcej pieniędzy i skróciłyby się kolejki do zabiegów i operacji. Wynikają one nie z tego, że nie ma sprzętu i ludzi, ale z braku pieniędzy w systemie.
Dodatkowy strumień pieniędzy – w ciągu pierwszych kilku lat kilkaset milionów złotych – skutkowałby tym, że osoby, które wykupiły dodatkowe polisy, zwolniłyby miejsca w kolejce tym, które pozostały w systemie publicznym. W ten sposób z reformy korzystają wszyscy, niezależnie od stanu portfela. To rozwiązanie sprawdzone w innych krajach europejskich. Stworzenie powszechnego rynku ubezpieczeń zdrowotnych jest istotne zwłaszcza dla ludzi, których nie stać na płacenie za prywatną opiekę medyczną.