Zobowiązania szpitali publicznych rosną. Problem ten mogą rozwiązać przekształcenia, pod warunkiem że będą uwzględniać lokalne uwarunkowania i potrzeby. Inaczej inwestycje mogą okazać się nietrafione, a pacjenci nadal będą czekać w kolejkach.
Rozmawiamy z Krzysztofem Jeżowskim, ekspertem ds. restrukturyzacji w ochronie zdrowia w Pharmed Consulting
Z danych resortu zdrowia wynika, że rosną zobowiązania wymagalne publicznych szpitali. Jaka jest tego przyczyna?
Podstawową przyczyną wzrostu zobowiązań szpitali jest niższa wartość kontraktów z NFZ. W latach 2008 – 2010 środki NFZ na leczenie szpitalne systematycznie rosły w granicach 4 – 5 proc. rocznie, zaś w tym roku wartość środków przeznaczonych na leczenie szpitalne uległa zmniejszeniu o około 10 proc. Z drugiej strony o tegoroczne kontrakty z funduszem ubiegało się znacznie więcej podmiotów prywatnych niż w latach poprzednich, co dodatkowo zmniejszyło pulę środków finansowych dostępnych dla publicznych placówek.
Jednocześnie rosły koszty ich funkcjonowania?
To prawda. Za tym spadkiem przychodów publicznych ZOZ nie podążyło zmniejszenie ich kosztów (większość kosztów szpitali to koszty stałe). Wręcz przeciwnie – z powodu inflacji część kosztów działalności ZOZ-ów nawet wzrosła. Spowodowało to narastanie strat, a więc i wzrost zadłużenia.
Resort zdrowia twierdzi, że nie ma mowy o żadnym trwałym trendzie we wzrośnie zobowiązań szpitali. Pan się z tym zgadza?
To, czy będzie to trwała tendencja, zależeć będzie przede wszystkim od poziomu finansowania świadczeń medycznych ze środków publicznych w kolejnych latach, co z kolei zależy od ogólnej sytuacji gospodarczej. Ważne też będzie tempo dokonujących się przemian, modernizujących funkcjonowanie sektora. Do tego dochodzi starzenie się społeczeństwa. Dlatego potrzeby finansowe sektora służby zdrowia nie będą w najbliższych latach mniejsze nawet przy racjonalizacji zarządzania szpitalami publicznymi.
Czy w Polsce jest za dużo szpitali? Może to źródło ich problemu?
Bardzo dużym problemem polskiej służby zdrowia jest odziedziczona po poprzednim systemie, niedostosowana do obecnych potrzeb, struktura lecznictwa szpitalnego. Mówiąc wprost, w wielu regionach kraju szpitali jest ich po prostu zbyt dużo. Na tym samym terenie (szczególnie w dużych miastach) działają niekiedy równolegle szpitale wojewódzkie, powiatowe, miejskie i kliniczne, a czasem także wojskowe czy wreszcie prywatne. NFZ dzieli więc skąpe środki finansowe pomiędzy wszystkie placówki na zasadzie „każdemu po trochu”. W efekcie nasze składki zdrowotne przeznaczane są nie tylko na leczenie, ale i na utrzymanie w każdym z tych szpitali zaplecza diagnostycznego, administracji, służb technicznych. To też jest marnotrawienie części pieniędzy przeznaczanych na służbę zdrowia.
Czy w takim razie przekształcenia mogą naprawić tę sytuację?
Może nie całkowicie, ale na pewno mogą przyczynić się do poprawy. Ale takie, które będą przeprowadzone z głową i w sposób dostosowany do lokalnych potrzeb. Część małych szpitali (miejskich, powiatowych) mogłaby zostać przekształcona w placówki opiekuńczo-lecznicze. Zapotrzebowanie na ich usługi rośnie, bo nasze społeczeństwo się starzeje. W przypadku szpitali klinicznych problem polega na tym, że zamiast uczyć przyszłych medyków i wykonywać świadczenia najbardziej skomplikowane i kosztochłonne, przyjmują pacjentów, których równie dobrze mogłyby obsłużyć małe placówki. To należy zmienić. Ale to wymaga również dodatkowego finansowania takich placówek.