Niewielki wzrost wynagrodzeń, mało nowych miejsc pracy, inflacja zjadająca pensje i utrzymujące się wysokie bezrobocie – te wiadomości nie ucieszą polskich konsumentów. Jest też dobra informacja: oddala się groźba szybkiej podwyżki stóp procentowych.
Płace realne, czyli te po odliczeniu inflacji, spadają, a zatrudnienie przestało rosnąć – podał wczoraj GUS. Znów zaskoczył analityków, którzy spodziewali się, że pensje wzrosną o 5,6 proc. Na powrót do wzrostów wynagrodzeń i zatrudnienia jest szansa dopiero pod koniec tego roku.
To, co nie jest najlepszą informacją dla pracowników, jest dobrą wiadomością dla przedsiębiorców. Presja płacowa jest mniejsza niż spodziewali się eksperci, a to powoduje, że przedsiębiorstwa nie tracą konkurencyjności. Po wczorajszych danych GUS zmalało też prawdopodobieństwo, że Rada Polityki Pieniężnej szybko, po raz kolejny, podniesie stopy procentowe.

Płace stoją w miejscu

W maju zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw, czyli firmach zatrudniających ponad 9 osób, było niemal identyczne jak miesiąc wcześniej. W stosunku do maja 2010 r. wzrosło o 3,6 proc. – do nieco ponad 5,5 mln osób.
Przeciętne wynagrodzenie wyniosło 3483 zł. Spadło w porównaniu z kwietniem o 3,2 proc., ale było wyższe niż przed rokiem o 4,1 proc. To największa niespodzianka. Ekonomiści spodziewali się, że po kwietniowym skoku o 5,9 proc. również w ubiegłym miesiącu płace będą szybko rosły. Prognozowali 5,6 proc. – W kwietniu na tak wysokim wzroście wynagrodzeń zaważyły premie wypłacane w sektorze wydobywczym. Teraz wracamy w okolice wzrostów, z którymi mieliśmy do czynienia we wcześniejszych okresach – podkreśla Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku.
Biorąc pod uwagę inflację, która liczona rok do roku wyniosła w maju 5 proc., mamy realny spadek wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw. Nie sprawdziły się prognozy o presji płacowej, związane z wysoką inflacją oraz odpływem części Polaków do pracy na rynek niemiecki i austriacki.
Jednak Jakuba Borowskiego, głównego ekonomistę Invest-Banku, niepokoi spadek wzrostu zatrudnienia w przedsiębiorstwach. – Od początku roku przyjęły do pracy 12,3 tys. osób, czyli tylko 2 proc. ogółu zatrudnionych. W ubiegłym roku i na początku tego mieliśmy dwucyfrowe wzrosty – mówi.
Spowolnienie wzrostu zatrudnienia można tłumaczyć tym, że przedsiębiorstwa wróciły już do poziomów zatrudnienia sprzed kryzysu. Natomiast daleko im jeszcze do wykorzystania mocy produkcyjnych z 2008 r. W najbliższym czasie będą więc zwiększały wydajność. – W konsekwencji musimy się nastawić na to, że bezrobocie będzie spadało bardzo wolno, z 12,2 proc. w maju do ok. 11,5 proc. na koniec roku – uważa Jakub Borowski.
Jego zdaniem zatrudnienie zacznie rosnąć w dużych przedsiębiorstwach, zatrudniających powyżej 50 osób. Świadczą o tym inwestycje tych firm w maszyny i urządzenia do produkcji. Z tego też powodu najwięksi optymiści uważają, że bezrobocie spadnie na koniec roku do 11 proc. To jednak nadal wysoki poziom.

Bez wzrostu konsumpcji

Trochę bardziej budujące prognozy dotyczą wynagrodzeń. Ekonomiści sądzą, że średniorocznie utrzymają się one na poziomie 0,5 proc. powyżej inflacji. W takiej sytuacji trudno się jednak spodziewać gwałtownego wzrostu konsumpcji. – To oddala ryzyko nakręcania się spirali płacowo-konsumpcyjnej. To dobra wiadomość dla przedsiębiorców, którzy będą mogli się skoncentrować na stabilnym rozwoju firm – podkreśla Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości.
Jeśli oddala się ryzyko spirali płacowej, a przez to gwałtownego wzrostu konsumpcji, RPP będzie mogła spokojnie poczekać z kolejną podwyżką stóp procentowych. A jeśli nadal nie odnotujemy dużej poprawy sytuacji na rynku pracy, to być może piątej w tym roku podwyżki w ogóle nie będzie.