Brak podwyżek i niepewność zatrudnienia sprawiają, że urzędnicy szukają innej pracy, a szefom urzędów trudno jest zatrzymać pracowników, którzy odchodzą do samorządów. Różnica w płacach urzędników na podobnych stanowiskach wynosi nawet tysiąc złotych.
Od lipca 2009 r. kiedy Michał Boni, minister w kancelarii premiera, po raz pierwszy ogłosił, że rząd pracuje nad ustawą o racjonalizacji zatrudnienia w urzędach, ich pracownicy stracili poczucie stabilizacji. Część z nich już wtedy zaczęła rozglądać się za pracą w innych urzędach, których redukcja nie obejmie. Ostatecznie, czy do niej dojdzie, przesądzi 14 czerwca 2011 r. Trybunał Konstytucyjny (TK). Za sprawą prezydenta ustawa jest badana przez sędziów pod względem zgodności niektórych przepisów z konstytucją.
Szefowie urzędów uważają, że dopiero po tej decyzji rozpocznie się prawdziwy exodus pracowników do samorządów. Najgorsze jest to, że nie będą to te osoby, których w gronie zwalnianych widzieliby bezpośredni przełożeni, a więc najsłabsi.
– Często bezskutecznie walczymy o tych najlepszych, którzy odchodzą od nas np. do urzędu marszałkowskiego czy urzędu miasta, który mieści się w tym samym budynku – mówi Wiesława Chojnacka, dyrektor generalna Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego.
Podkreśla, że mimo iż jej pracownicy pełnią nadzór na samorządami, to różnica zarobków na podobnych stanowiskach przekracza nawet tysiąc złotych. W ostatnim miesiącu tylko z tego jednego urzędu odeszło dwóch pracowników na stanowiska kierownicze do innych jednostek.

Odpływ fachowców

– Obawiamy się odejść z urzędu najlepszych pracowników. Mamy jednak nadzieję, że zatrzymamy ich, oferując podwyżki – mówi Emilia Jachimka z podlaskiego urzędu wojewódzkiego w Białymstoku.
Problem z odpływem pracowników mają również urzędy i izby skarbowe.
– Z urzędów skarbowych pracownicy starają się odchodzić czy to do wydziałów podatkowych w gminach, czy też do prywatnych firm – mówi Tomasz Ludwiński, przewodniczący Sekcji Krajowej Pracowników Skarbowych NSZZ „Solidarność”.
To, że urzędnicy podlegli premierowi szukają pracy i znajdują ją w urzędach samorządowych, potwierdzają ich kierownicy.
– Takie przejścia mają miejsce, ale nie są to osoby przypadkowe. Muszą przystąpić do naboru, wykazać się wiedzą i kompetencjami – przyznaje Anna Szekalska, zastępca sekretarza z Pomorskiego Urzędu Marszałkowskiego.

Zamrożenie płac

Problemy z odejściami najlepszych z administracji rządowej bagatelizuje kancelaria premiera, choć przyznaje, że takie sytuacje mają miejsce.
– W chwili obecnej nie są zbierane informacje na ten temat. Dysponujemy danymi z 2008 r., z których wynika, że sytuacje odejścia z urzędów wojewódzkich do administracji samorządowej zdarzały się kilkukrotnie częściej niż przejścia w odwrotnym kierunku – mówi „DGP” Wojciech Zieliński, zastępca dyrektora departamentu służby cywilnej.
Brak podwyżek w administracji państwowej, zdaniem ekspertów, to jeden z głównych powodów, dla którego urzędnicy odchodzą z dotychczasowych miejsc pracy.
– Polityka samorządów jest całkiem odmienna od rządowej. Zamrożenie płac w administracji podleglej premierowi powoduje, że tego typu migracja będzie coraz większa w przyszłości – mówi prof. Mirosław Stec z Uniwersytetu Warszawskiego.
Podkreśla, że ten proces się nasili, jeśli TK uzna, że na podstawie ustawy o racjonalizacji można redukować zatrudnienie. Wtedy dyrektorzy generalni będą musieli zabiegać o zatrzymanie w urzędzie tych najlepszych. Najskuteczniej robić to za pomocą podwyżek. Na to jednak dyrektorzy generalni nie mają dodatkowych pieniędzy, bo muszą je zachować na wypłatę ewentualnych odpraw dla zwalnianych urzędników.



Przepaść płacowa

Z opublikowanych w maju danych GUS wynika, że podwyżki płac objęły tam pracowników na każdym szczeblu samorządu. Najbardziej wzrosły w urzędach marszałkowskich średnio o ponad 260 zł. W efekcie średnia pensja wynosi tam 4,5 tys. zł. Wysokie zarobki są też w urzędach miast na prawach powiatu – ponad 4,3 tys. zł. Dla porównania średnia pensja w urzędzie wojewódzkim wynosi nieco ponad 3,7 tys. zł. O 800 zł mniej zarabiają pracownicy mazowieckiego urzędu wojewódzkiego niż ich koledzy z urzędu marszałkowskiego w Warszawie. Z kolei w lubuskim różnica sięga już ponad 1,2 tys. zł.
– Płace w poszczególnych urzędach powinny być dostosowane do lokalnego rynku pracy – mówi Wiesława Chojnacka.
Podkreśla, że tego typu dysproporcje prowadzą do niezdrowej konkurencji, bo o ile samorządy mają możliwość dostosowania się płacowo do regionalnych wymogów, to już w przypadku administracji rządowej obowiązują sztywne zasady określone w przepisach.

Wciąż zatrudniają

Osoby zwalniane lub odchodzące z urzędów administracji rządowej szukają więc pracy w samorządach. Tam wciąż prowadzone są nabory, a pracownicy nie muszą się obawiać redukcji zatrudnienia.
– Mamy coraz więcej zadań, więc nabory prowadzimy na bieżąco – mówi Łukasz Czopik, sekretarz ze śląskiego urzędu marszałkowskiego.
Dodaje, że na pewno większe szanse na pracę mają doświadczeni urzędnicy od osób z zewnątrz.
Eksperci wskazują na zagrożenia wynikające z braku limitu płacowego i nieograniczonych możliwości zatrudniania w samorządach.
– Dlatego statut urzędników powinien być w całej administracji jednolity. Wtedy nie byłoby takich sytuacji, że w jednych urzędach redukują i zamrażają płace, a inne prowadzą całkowicie odmienną politykę kadrową – mówi dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jego zdaniem redukcja w administracji rządowej doprowadzi tylko do zwiększenia urzędników zatrudnianych w samorządach. W efekcie dla budżetu nie będzie to miało większego znaczenia.