Centralny system zakupu pomocy dydaktycznych nie spełnia oczekiwań szkół. Nie uwzględnia ani rodzaju, ani wielkości danej placówki oświatowej.

Prawie połowa nauczycieli nie korzysta z komputerów, a co dziesiąta szkoła nie posiada dostępu do internetu. Tak wynika z przedstawionych wczoraj badań dotyczących wykorzystania pomocy dydaktycznych w polskich szkołach. Badanie zostało przeprowadzone przez Edukację Polską i firmę LBS (Lokalne Badania Społeczne) w okresie luty-maj tego roku. Wzięło w nim udział 850 nauczycieli i dyrektorów szkół podstawowych.
Według autorów badania wciąż brakuje wystarczającej liczby pomocy dydaktycznych - głównie komputerów, sprzętu multimedialnego i niezbędnego oprogramowania. W prawie 50 proc. szkół brakuje też sprzętu sportowego. Za tę sytuację, zdaniem autorów badania, odpowiada Ministerstwo Edukacji Narodowej, które do zakupu pomocy dydaktycznych preferuje Centralny System Dystrybucji (CSD). Jest on krytykowany przez dyrektorów i nauczycieli.
- Wskazują, że jest on nieracjonalny, nie uwzględnia specyfiki i wielkości danej szkoły - podkreśla Marcin Jóźko, szef firmy LBS.
W efekcie ten sam zestaw pomocy dydaktycznych trafia do małej wiejskiej szkoły i do dużej warszawskiej. Zdarza się więc, że szkoła otrzymuje pomoce nie do końca potrzebne, jest ich zbyt mało lub za dużo. Dyrektorzy uważają, że CSD powinien zostać zmieniony. Chcieliby samodzielnie podejmować decyzje o zakupie potrzebnych pomocy dydaktycznych. To gwarantowałoby uwzględnienie potrzeb placówki.
Z przeprowadzonego badania wynika, że szkoły wciąż cierpią na brak pieniędzy. Średnio na zakup niezbędnych pomocy dydaktycznych wydają około 5 tys. zł. rocznie. Pozyskanie dodatkowych środków zależy głównie od operatywności dyrektora danej szkoły.
ANNA SZEWCZYK