Samorządowcy, specjaliści i ubezpieczyciele nie zostawiają suchej nitki na projekcie ustawy o polisach zdrowotnych przygotowanym przez resort zdrowia. – To bubel, więcej popsuje, niż naprawi – mówią. I zamiast pisać uwagi do ustawy, piszą ją od nowa.
Polacy, którzy samodzielnie lub przez pracodawcę płacą składki na prywatne polisy medyczne, od lat nie mogą się doczekać uregulowania rynku i obiecywanych im ulg w podatkach. Większość z nich płaci bowiem za opiekę zdrowotną dwa razy – Narodowemu Funduszowi Zdrowia i prywatnemu ubezpieczycielowi. Co więcej, od dodatkowej składki musi jeszcze zapłacić podatek. Gdy wreszcie pojawiła się ustawa, okazało się, że na ulgi nie ma zgody resortu finansów, a pozostałe zapisy raczej zablokują rynek, niż mu pomogą.
– Jesteśmy jak najbardziej zwolennikami dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, bo skorzystać na nich mogą i mieszkańcy, i podległe nam szpitale. Jednak projekt Ministerstwa Zdrowia to bubel, który bardziej zaszkodzi, niż pomoże – mówi Marek Wójcik, ekspert Związku Powiatów Polskich. Co nie podoba się samorządom? Przede wszystkim bardzo rozbudowana sprawozdawczość na wypadek współpracy z prywatnymi firmami i grożące za nieprawidłowości kary, np. bezterminowe zerwanie kontraktów przez NFZ, co nawet dla najsprawniejszych szpitali oznaczałoby bankructwo.
W myśl zaproponowanych przez resort przepisów, szpital w pierwszej kolejności miałby realizować kontrakty z NFZ. Dopiero po zrealizowaniu 90 proc. z nich mógłby przyjmować pacjentów z polisami. – Chęci resort miał zapewne dobre. Chodziło mu o to, aby nie dyskryminować pacjentów z NFZ. Ale ten zapis skrajnie dyskryminuje posiadaczy polis, bo de facto stawia ich na końcu kolejki, gdy inni zostaną już zoperowani – mówi prof. Michał Kulesza.
Pomysł, aby fundusz na bieżąco kontrolował współpracę szpitali i przychodni z prywatnymi firmami, krytykuje również prof. Tadeusz Szumlicz, szef katedry ubezpieczeń zdrowotnych Uniwersytetu Łódzkiego i wykładowca SGH. Jego zdaniem doszło do przeregulowania rynku. – NFZ ma mieć pełen dostęp do informacji o współpracy szpitali z towarzystwami ubezpieczeń i pełnić rolę nadzorcy, choć równocześnie sam kupuje w szpitalach świadczenia – zwraca uwagę.
Samo Ministerstwo Zdrowia zarzutów na razie nie komentuje. Choć na początku kwietnia skończyło konsultacje projektu, to do teraz nie upubliczniło żadnej opinii. Ubezpieczyciele twierdzą, że uwag jest tak wiele, że nie ma sensu kontynuować prac nad ustawą. – Zamiast poprawiać każdy jej artykuł, napisaliśmy nowy projekt i przesłaliśmy resortowi zdrowia – mówi Jan Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu Polskiej Izby Ubezpieczeń. Czym różni się od ministerialnego? Pierwszą kluczową sprawą jest określenie, czym są dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. W projekcie ministerstwa zastosowano bardzo nieprecyzyjną definicję obejmującą wszystkie polisy chorobowe i wypadkowe. PIU, choć nie wprost, odniosło się do firm abonamentowych. Ubezpieczyciele, jak i zaproszeni profesorowie wskazywali, że abonamenty kupowane w sieciach firm medycznych są produktem ubezpieczeniowym, tyle tylko że nie podlegają nadzorowi ani wymogom stawianym ubezpieczycielom, więc w obecnej formie powinny zniknąć z rynku. Obecnie polisy medyczne sprzedawane w Polsce warte są ok. 160 – 200 mln zł, a rynek abonamentów już dawno przekracza 2 mld zł.